Mąż już od kilku tygodni przebąkiwał o wyjściu z kolegami. Nie podobała mi się ta perspektywa, ale wiedziałam, że już i tak jest uważany w towarzystwie za pantoflarza, więc zamierzałam się zgodzić. Chociaż trochę musiałam pomarudzić…
– Ładny mi wieczór kawalerski! – prychnęłam. – Andrzej ma czterdziestkę na karku, dwoje dzieci i jest po rozwodzie. Przestałby się wygłupiać!
Ładne mi 3 piwa!
– Ale przecież niedługo bierze ślub. Z tego, co mi wiadomo, wieczór kawalerski to właśnie…
– Wieczór kawalerski organizują kawalerowie, a nie rozwodnicy!
– No, już się nie dąsaj. Pójdę, wypiję dwa, trzy piwa i wrócę do domu…
Wiedziałam, że na dwóch, trzech piwach się nie skończy, ale w końcu machnęłam ręką. Jarek poszedł na imprezę, a ja miałam zamiar odpocząć i się zrelaksować. Z tych planów jednak nic nie wyszło, bo zamiast rozkoszować się chwilą dla siebie, chodziłam od okna do okna, zastanawiając się, co Jarek robi i kiedy wróci.
Doprawdy, nie wiem, jak funkcjonują żony, których mężowie częściej pozwalają sobie na takie wypady. Chyba zeszłabym na zawał z niepokoju, gdyby Jarek wychodził z kolegami regularnie i wracał po nocy. Wiadomo przecież, że jak chłop wypije, to dostaje małpiego rozumu.
Przysnęłam na chwilę. Obudził mnie odgłos coś jakby szurania przed drzwiami. Intuicyjnie spojrzałam na zegarek. Dochodziła czwarta. Poszłam do przedpokoju, spojrzałam przez judasza i… ze złością otworzyłam drzwi. Mój mąż stał na progu kompletnie pijany i próbował trafić kluczem do zamka.
– O, dlassszego ty nie ssszpisz? – zapytał, kiwając się w przód i w tył.
– Właź do domu, narobiłeś takiego hałasu, że obudziłbyś umarłego!
Chodzenie sprawiało mu pewne trudności, ale jakoś dotarł do łóżka, gdzie zasnął niemal natychmiast. Oczywiście w ubraniu i w butach. Ze złością zaczęłam go rozbierać, mamrocząc pod nosem, co myślę o pijakach. Sięgnęłam do kieszeni Jarka i zdziwiłam się. Owszem, miał przy sobie telefon i klucze, ale gdzie był jego portfel?
Przeszukałam wszystkie kieszenie, jednak portfela nie namierzyłam. No ładnie! Pozostawało mieć nadzieję, że któryś z kolegów wziął portfel Jarka ze sobą.
Prosiłam go, żeby szybko się tym zajął
Poszłam spać do drugiego pokoju. Kanapa była niewygodna, ale w życiu nie zniosłabym tego smrodu alkoholu, jaki unosił się w sypialni! Jarek wstał przed południem. Wyglądał fatalnie i tak też się zapewne czuł, ale nie zamierzałam mu współczuć. Co to, to nie! Sam był sobie winien.
– Jest coś do picia? – wychrypiał.
Wzruszyłam ramionami.
– Chyba wczoraj ostro poimprezowaliście – zauważyłam.
– Rzeczywiście, może trochę za dużo wypiłem – przyznał.
– Kto był? – dopytywałam.
– No, Andrzej, Marek, Adam, Tomek, Mariusz i Damian…
Wszystkich ich znałam. To była paczka Jarka jeszcze ze studiów. Kiedy zaczęło się prawdziwe życie, kontakty się rozluźniły, ale od czasu do czasu panowie nadal się spotykali.
– Gdzie twój portfel? – zapytałam o to, co mnie najbardziej interesowało.
– Jak to gdzie? Pewnie w kieszeni.
– Tak? Dobrze poszukaj.
Jarek, zaniepokojony moim pytaniem, ruszył w stronę sypialni, gdzie odłożyłam nad ranem jego ubrania. Przetrząsnął wszystkie kieszenie, ale swojego portfela nie znalazł.
– Nie ma! – dobiegł mnie pełen przerażenia głos męża. – Musiał mi wypaść!
– Dużo miałeś przy sobie pieniędzy?
Zastanawiał się przez chwilę.
– Sto, może sto pięćdziesiąt złotych.
Pokręciłam głową z dezaprobatą.
– No to tragedii nie ma, ale stówa też piechotą nie chodzi…
– Ale miałem tam też kartę i dokumenty! Dzwonię do chłopaków.
Niestety, okazało się, że żaden z kompanów mojego męża portfela nie znalazł. Pozostawał telefon do klubu, w którym się bawili. Na stronie internetowej podany był numer komórkowy, na który Jarek niezwłocznie zadzwonił. Właściciel obiecał, że zorientuje się, czy obsługa nie znalazła portfela, ale po trzydziestu minutach oddzwonił i rozwiał nasze nadzieje.
– No, to musisz jak najszybciej zastrzec kartę – uświadomiłam Jarkowi.
Po telefonie do banku okazało się, że całe szczęście żadne pieniądze z konta nie zostały wypłacone, ale trzeba było dmuchać na zimne, zastrzec kartę i wyrobić nową.
Dlaczego ktoś wrzucił go do skrzynki?
– Tyle zachodu ze zmianą dowodu, prawa jazdy… – jęknął mój mąż. – Żałuję, że wczoraj w ogóle poszedłem!
– Musisz szybko zgłosić utratę dokumentów. Tyle dzisiaj oszustów.
– Zajmę się tym jak najszybciej.
Wiadomo, że jak facet mówi, że zajmie się czymś „jak najszybciej”, to zwykle nic z tego nie wynika. Więc kiedy we wtorek wieczorem Jarek nadal nie zgłosił zaginięcia dokumentów, delikatnie zwróciłam mu uwagę.
– Kobieto, przecież wiem, że muszę to zrobić! Mam urwanie głowy w pracy. Jutro powinienem znaleźć chwilę.
Ale nie znalazł, za to wieczorem w naszej skrzynce pocztowej leżał zapakowany w dużą kopertę portfel.
– Widzisz, wszystkie dokumenty są! – ucieszył się Jarek. – Wprawdzie ktoś zabrał kasę, ale niech będzie, że należało mu się znaleźne! Uff!
– No, nie wiem – zawahałam się. – Nie wiesz, co działo się z twoimi dokumentami przez trzy dni. Ja bym chyba nie ryzykowała i zgłosiła sprawę.
– Daj spokój! Nie zamierzam sobie robić kłopotu przez twoje widzimisię. Wiesz, ile zachodu jest z wymianą dowodu czy prawa jazdy?
Nie chciałam się kłócić, że to kwestia dwóch krótkich wizyt w odpowiednich urzędach, dlatego nic już nie powiedziałam. Zainteresowałam się za to kopertą. Nie było na niej znaczka pocztowego ani adresu. Wyglądało na to, że ktoś po prostu podrzucił ją do naszej skrzynki.
– Ten ktoś nie mógł już zapukać do drzwi i wręczyć ci portfel osobiście? – dziwiłam się.
– Pewnie wstydził się, że wziął pieniądze – wzruszył ramionami mąż.
Data zawarcia umowy mówiła wszystko…
Od tamtych wydarzeń minęło kilka miesięcy. Powoli zapominałam o dziwnej historii, jaka nam się przydarzyła, jednak sprawa wypłynęła w najmniej spodziewany sposób. Pewnego dnia otworzyłam skrzynkę i znalazłam w niej… wezwanie do zapłaty, którego nadawcą był bank!
Natychmiast zadzwoniłam na infolinię, jednak pani nie chciała mi udzielić żadnych informacji. Musiałam czekać, aż Jarek wróci z pracy.
Czyżby zaciągnął kredyt bez mojej wiedzy? Kipiałam ze wściekłości! Jak mógł mnie tak oszukać? Na co były mu te pieniądze i dlaczego nie spłacał pożyczki? Przecież zawsze odpowiedzialnie podchodził do takich spraw!
– Co to jest?! – rzuciłam w niego wezwaniem, kiedy tylko wszedł do domu. – Możesz mi to wyjaśnić?
Mąż bez słowa schylił się, podniósł kartkę i zaczął czytać. Z każdym przeczytanym słowem był coraz bledszy.
– To jakiś żart, tak? – jęknął.
– Przestań się zgrywać! Zaciągnąłeś kredyt bez mojej wiedzy?!
Jarek podsunął mi kartkę pod nos.
– Spójrz na datę zawarcia umowy kredytowej. Dwa dni po wieczorze kawalerskim Andrzeja.
– Myślisz, że… – zakryłam usta dłonią. – A mówiłam ci! Mówiłam, żebyś zgłosił zaginięcie dokumentów! I co teraz? Jesteś winien bankowi trzydzieści tysięcy!
Jarek złapał za telefon i zadzwonił na infolinię. Wyjaśnił konsultantce, w czym rzecz, a ona poinformowała nas, że sprawę trzeba zgłosić na policję. Innej opcji nie ma.
– No ale co z tym długiem? Czy zostanie on umorzony? – spytał mąż.
– Do czasu, aż dostaniemy pismo od odpowiedniej instancji, musi pan spłacać raty – oznajmiła konsultantka.
Tego nam jeszcze trzeba!
Byłam wściekła, bo przecież wyraźnie sugerowałam, że mąż powinien zgłosić zaginięcie dokumentów, mimo że portfel się odnalazł. Jarek zawsze wiedział lepiej, to teraz ma! Tylko dlaczego ja też muszę na tym cierpieć?
Tego samego dnia zgłosiliśmy się na komisariat. Jarek złożył obszerne wyjaśnienia, zostawił próbkę pisma i musiał podać nazwiska kolegów, którzy się z nim bawili tamtego dnia.
– Czy to konieczne? Wściekną się, że muszą się tłumaczyć na policji…
– Nawet mnie nie denerwuj! – syknęłam i grzecznie podał nazwiska.
Teraz mogliśmy już tylko czekać. I płacić raty, żeby komornik nie wszedł Jarkowi na pensję. Paranoja! Co miesiąc z naszych portfeli znikało siedemset złotych! Nagle okazało się, że właśnie tych siedmiuset złotych brakuje. Musieliśmy zacząć liczyć się z wydatkami i zakasać rękawy. Mogliśmy mieć tylko nadzieję, że policja szybko wykryje sprawcę. Tymczasem sprawy przybrały zupełnie nieoczekiwany obrót…
Odebraliśmy telefon z komisariatu z prośbą o stawiennictwo. Policjant poinformował nas, że wszyscy koledzy męża zostali przesłuchani, pobrano od nich próbki pisma i… grafolog nie miał wątpliwości, że to jeden z nich podpisał się pod umową kredytową. Zamarliśmy. Mąż znał tych ludzi od dwóch dekad! Ufał im wszystkim.
– Kogo ma pan na myśli? – zapytał, głośno przełykając ślinę.
– Mariusza Z.
Zdradzone zaufanie boli najbardziej
Po jego słowach zapadła cisza. Jarek ze smutkiem spuścił głowę. Wiedziałam, że w jego głowie rozgrywa się prawdziwy dramat. Z jednej strony, musiał odczuwać ulgę, że sprawa się wyjaśniła, ale z drugiej… chodziło przecież o jednego z jego kolegów!
– Teraz panu Mariuszowi zostaną przedstawione zarzuty, a do banku zostanie wysłane pismo. Nie będzie pan musiał spłacać tego kredytu.
– Kredytu zaufania… – bąknął Jarek niby bez związku, ale ja wiedziałam, o co może mu chodzić.
Zdradzone zaufanie boli najbardziej. Gdyby to był ktoś obcy… Tymczasem męża oszukał jego dobry kolega.
Żal mi tego mojego Jarka. Był zbyt naiwny i łatwowierny, a teraz przyszło mu za to zapłacić. Chyba odechciało mu się imprez na dobre.
Czytaj także:
„Okropny wypadek wybudził mnie z letargu i wyrwał ze szponów nałogu. Dziś jestem czysta, robię to dla córki"
„Żona mojego szpitalnego sąsiada wydawała mi się aniołem. Całymi dniami siedziała przy mężu, nie to co moja Hanka...”
„Rozpiłam się po tym, jak mój mąż zginął w wypadku. Wpadłam w nałóg i otrzeźwiałam dopiero, gdy zabrali mi dziecko”