„Mąż pisał donosy na sąsiadów i napytał nam biedy. Mnie narobił wstydu i teraz nie wiem, jak ludziom w oczy spojrzę”

załamana kobieta fot. Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou
„Nie udało mi się odwieść męża od napisania donosu. Chyba za słabo się starałam, ale też nie wierzyłam, że zamierza spełnić swoją groźbę. Zrobił to jednak. Sąsiedzi mieli jakąś komisję, która oczywiście niczego nie wykazała. W odwecie przestali mówić nam dzień dobry”.
/ 16.10.2023 10:30
załamana kobieta fot. Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou

Pierwsze symptomy były niepokojące, ale nie dały mi jeszcze do myślenia. Sądziłam, że Paweł po prostu był zły na sąsiadów i stąd ten donos. A potem poszło jak lawina…

Powinno mnie to zaniepokoić

Byłam pewna, że zaczyna się spokojniejszy okres w moim życiu. Dzieci pokończyły szkoły, usamodzielniły się, poszły na swoje. Mąż przeszedł na emeryturę, odpadły mi więc też stresy związane z jego odpowiedzialną pracą. Ja w swojej osiągnęłam już taką pozycję, że nie dotyczyły mnie ewentualne zwolnienia i redukcje. Byłam spokojna o przyszłość.

Planowałam kupić gdzieś za miastem kawałek ziemi, żebyśmy mieli z mężem swoje miejsce do odpoczynku. Marzył mi się mały domek z werandą. Spokój, cisza, śpiew ptaków… Niestety, życie napisało dla mnie scenariusz zgoła odmienny od tych marzeń. Początkowo zbagatelizowałam zmiany, jakie zaczęły zachodzić w zachowaniu Pawła. A powinnam od razu zwrócić na nie uwagę i jakoś zareagować. Może wtedy udałoby się zdusić je w zarodku.

– Pies sąsiadów znowu wył przez całą noc – zakomunikował mi mąż przy śniadaniu.

– Tak? Nic nie słyszałam – zdziwiłam się, bo pupil należący do mieszkającego nad nami małżeństwa był raczej grzecznym zwierzakiem.

– Bo śpisz i chrapiesz – odburknął. – A to przecież nie pierwszy raz.

– Oj, może go coś bolało – próbowałam wytłumaczyć stworzenie. – Nie przejmuj się.

– Łatwo ci mówić! – zaoponował gwałtownie. – Ale ja nie spałem całą noc!

– To teraz się zdrzemnij – zaproponowałam. – Ja muszę już lecieć – podniosłam się z krzesła i zaczęłam się zbierać do wyjścia. – Miłej drzemki, pa!

Co w niego wstąpiło?

Kiedy wróciłam do domu, zastałam Pawła coś zapamiętale piszącego. Nawet nie podniósł głowy na moje „cześć”, tak był zaabsorbowany pracą. Dopiero kiedy podeszłam bliżej, zauważył moją obecność.

– A, jesteś już, to dobrze. Posłuchaj, co napisałem…

– Co to jest? – pochyliłam się nad laptopem.

– Pozew przeciwko sąsiadom. Jestem pewien, że znęcają się nad psem.
Na moment mnie zatkało.

– Przecież to absurd! M. kochają swojego psa i przenigdy nie zrobiliby mu krzywdy. Sam widziałeś, jak się nim troskliwie opiekują.

– To tylko pozory i mydlenie oczu. Udają, że wszystko w porządku, a w rzeczywistości maltretują zwierzaka.

Nie udało mi się odwieść męża od napisania donosu. Chyba za słabo się starałam, ale też nie wierzyłam, że zamierza spełnić swoją groźbę. Zrobił to jednak. Sąsiedzi mieli jakąś komisję, która oczywiście niczego nie wykazała. W odwecie przestali mówić nam „dzień dobry”.

– Widzisz, co narobiłeś? – wyrzucałam Pawłowi. – Teraz mamy w nich wrogów. I wcale się nie dziwię.

– Ty dalej nie widzisz prawdziwego problemu! – krzyknął. – Przecież to jasne, że przekupili tę komisję, żeby wydała pozytywną opinię. Zaraz przygotuję pismo do prokuratora o przyjęciu przez nich korzyści majątkowych…

– Paweł, opanuj się! – zdenerwowałam się. – Na jakiej podstawie chcesz ich o to oskarżyć?

– Widziałem z okna, jak M. wsiadała do samochodu z tą rudą z komisji! – oświadczył triumfalnie.

– Nawet zrobiłem im zdjęcie. Mam dowód.

– Zlituj się, co to za dowód? Mogła to zrobić z wielu powodów…

– No właśnie… – rozjaśnił się w uśmiechu. – Mogło to być przekupstwo albo nepotyzm. Tak właśnie napiszę.

Łudziłam się, że może Paweł porzuci ten pomysł, bo był po prostu absurdalny. Ale po dwóch tygodniach przyszło pismo z prokuratury…

Sprawa nie miała końca

Mój mąż wezwany w celu złożenia zeznań był wyraźnie usatysfakcjonowany. Potraktowano go poważnie. Tyle że prokurator po wysłuchaniu jego „rewelacji” stwierdził, że nie ma podstaw do wszczęcia dochodzenia. Ale Pawła to nie zniechęciło, wręcz przeciwnie, zagrzało do walki.

– Pewnie też jest z nimi w zmowie! – grzmiał. – Podejrzewam spisek i przysięgam ci, jak tu stoję, że ich wszystkich zdemaskuję. Jeszcze się zdziwisz!

Od tej pory jego zachowanie stawało się coraz mniej racjonalne. Całymi dniami albo przesiadywał nad kodeksami, albo coś pisał, mrucząc pod nosem obraźliwe słowa. Dla relaksu oglądał reportaże z rozpraw lub amerykańskie seriale o nieuczciwych przedstawicielach palestry.

„W końcu mu się znudzi”– pocieszałam się, obserwując, z jaką pasją przepisuje kolejne paragrafy, drukuje artykuły z internetu lub podgląda sąsiadów za pomocą specjalnie w tym celu kupionej lornetki.

– To na nic – oznajmił mi któregoś dnia.

Ucieszyłam się. Wreszcie zrozumiał, że ta prywatna wojna z wymiarem sprawiedliwości nie ma sensu. Niestety, jego następne słowa wyprowadziły mnie z błędu.

– Źle się do tego zabrałem – potrząsnął głową. – Bardzo źle. Ale już wiem, jak to trzeba rozwiązać. Teraz im pokażę.

Zupełnie go opętało. Wszystkich dookoła zanudzał opowieściami o swojej krucjacie, dowodził globalnego spisku, szukał dojść do przedstawicieli palestry, aby zdobyć jakieś obciążające ich środowisko dowody. Znajomi zaczęli nas unikać. Ja też niechętnie spotykałam się z przyjaciółkami. Trudno mi było słuchać ich pocieszającego „nie przejmuj się”. Nie rozumiały, jak to jest żyć pod jednym dachem z facetem opętanym obsesją.

Martwiłam się o niego coraz bardziej

Paweł potrafił obudzić mnie w środku nocy tylko po to, żeby przeczytać mi jakiś znaleziony akapit, który jego zdaniem potwierdzał głoszone przez niego tezy.
Słał donosy i pisma do prokuratury coraz wyższego szczebla. Wszystkie nasze rozmowy były zdominowane przez temat spiskowej teorii dziejów i niemal każda z nich kończyła się kłótnią. Zwyczajnie nie wytrzymywałam tych jego paranoicznych wynurzeń.

W końcu jedna z pomawianych przez Pawła osób nie odpuściła i założyła mu sprawę o zniesławienie. Kiedy mój mąż otrzymał pozew, o dziwo przyjął to spokojnie. Ba, wręcz z zadowoleniem.

– Teraz wreszcie będę mógł udowodnić wszystko w sądzie – oznajmił mi, szykując się na rozprawę. 

Zaraz po powrocie z sądu zabrał się do tworzenia kolejnego pisania. Tym razem zarzucał sędzi, że była jednostronna, nie uwzględniła jego wniosków dowodowych, a rozprawa nie była nagrywana. Mnożyły się pisma, wezwania na przesłuchania, wizyty u adwokatów, a każdy po zapoznaniu się ze sprawą rezygnował z jej prowadzenia. To tylko utwierdzało Pawła w przekonaniu, że cała palestra zmówiła się przeciwko niemu, no i że w ogóle wszyscy są w zmowie ze wszystkimi.

Łącznie ze mną, bo okazało się, że podejrzewa również mnie. Śmiałam odmówić dalszego słuchania jego wywodów i pojawienia się na sali rozpraw w charakterze świadka. Tym samym zostałam uznana przez mojego męża za osobę niegodną zaufania i zmanipulowaną. Nie raz, nie dwa przyłapałam go na przeszukiwaniu mojej komórki i szperaniu w torebce. Usłyszałam wiele gorzkich słów, z których wynikało, że jak amen w pacierzu działam przeciwko niemu.

Podejrzewam jakąś chorobę

Jestem tym wszystkim coraz bardziej przerażona. To jasne, że Paweł ma obsesję, że jest chory, bo nikt normalny tak się nie zachowuje. Kilkakrotnie próbowałam delikatnie zasugerować wizytę u specjalisty, wskazywałam, że jego zachowanie odbiega od normy. Jednak jego reakcje na moje propozycje były bardzo gwałtowne.

– Sama jesteś chora! – wrzeszczał. – Chora i głupia! Nie rozumiesz, że ktoś musi walczyć o sprawiedliwość? Inaczej będzie po nas! Ta mafia ma macki wszędzie. Ciebie też już przekupili, przeciągnęli na swoją stronę. Nikomu nie mogę ufać, sami wrogowie wokół mnie.

Nie jestem w stanie zmusić go do podjęcia leczenia czy choćby konsultacji z psychiatrą. Rozważam zwrócenie się do sądu o nakaz przymusowego badania. Ale z tego, co wiem, to nie takie proste. Póki Paweł fizycznie nie zagraża sobie ani innym, niewiele da się zrobić. Bo fakt, że przez to wszystko sama zaczęłam chorować, to dla sądu za mało.

Coraz gorzej sypiam, a jeśli nawet usnę, dręczą mnie koszmary. Straciłam chęć do życia. Ironią losu jest, że to mąż zachorował, a ja muszę się leczyć. Biorę przepisane pigułki, które nie bardzo mi pomagają. Lekarz tylko przepisuje większe dawki. Terapeuta tłumaczy, że dopóki tkwię w tym koszmarze, nie jestem w stanie popatrzeć na problem z dystansem, który jest potrzebny dla odzyskania równowagi. Nie ukrywa, że realnie pomogłaby mi choćby czasowa izolacja od Pawła.

Dzieci bez skrupułów doradzają rozwód. Nie widzą sensu, abym z lojalności męczyła się z człowiekiem, który ostatnio traktuje mnie jak wroga i z którym nie mogę się porozumieć w najprostszej sprawie. Ale dla mnie nie jest to takie proste i oczywiste. Mimo wszystko uważam, że obowiązuje mnie przysięga „na dobre i złe, w zdrowiu i w chorobie”. No ale jeśli to swoje małżeńskie oddanie przypłacę depresją albo inną ciężką chorobą, która mnie pokona? Czy nie mam prawa do instynktu samozachowawczego?

Naprawdę nie wiem, co powinnam zrobić. Czy postawić na nim krzyżyk, aby ratować siebie? Czy próbować przy nim wytrwać, a nuż się opamięta albo zgodzi leczyć?

Czytaj także:
„Przyjaciel mnie wykorzystał i wpuścił na minę. Dom, pracę i majątek zamieniłem na all inclusive w więzieniu”
„Żonie nie wystarczyło, że przyprawiła mi rogi, chciała mnie jeszcze zrobić w bambuko. Z kochasiem gorzko tego pożałują”
„Moja żona zmarła przy porodzie i zostawiła mnie z bliźniakami. Porzuciłem dzieciaki, wołałem stoczyć się na dno”
 

Redakcja poleca

REKLAMA