„Mąż okłamał mnie, że jest bezpłodny, a tak naprawdę sam pozbawił się płodności. Bał się, złapania na dziecko”

Kobieta, którą oszukał mąż fot. Adobe Stock, nenetus
„Idealne małżeństwo okazało się fasadą, skrywającą pozbawiony z rodzicielstwa związek. Egoistę, który dla własnej wygody mnie okłamał. Czułam się tak, jakby mi coś odebrał. Julek wykastrował nas oboje, siebie fizyczne, mnie mentalnie”.
/ 30.12.2021 06:52
Kobieta, którą oszukał mąż fot. Adobe Stock, nenetus

Na dobre i na złe, tak się mówi, tak się obiecuje. Ale co to naprawdę znaczy? Czy faktycznie „na zawsze”? Niezależnie od sytuacji i okoliczności? Co musiałoby się stać, żebym spisała związek na straty? Ja, wierząca, że miłość pokona każdą przeszkodę?

– Nie mogę mieć dzieci – powiedział Julek na trzeciej randce, między lodami brzoskwiniowymi a sorbetem mango. Tak po prostu, jakby oznajmiał, że kawę w cukierni na rogu robią jednak lepszą.

– Słucham? – spytałam zaskoczona. Dla mnie to był etap rozpoznawczy, dowiadywania się detali typu spod jakiego jest znaku, co lubi jeść, czytać, oglądać, czy uprawia jakiś sport, a nie ustalania liczby i imion dzieci.

– Jestem bezpłodny. Nie chcę, żebyś marnowała na mnie czas, jeśli to dla ciebie ważne. Nie chcę, żebyś potem miała do mnie żal, bo dowiedziałaś się za późno.

– Rozumiem – powiedziałam ostrożnie.

Nie bardzo wiedziałam, jak podejść do tematu. Był zbyt poważny, zbyt ciężki jak na tamto popołudnie, a z drugiej strony… o czym tu dyskutować? Sprawa była przesądzona. Nie może, to nie może.

– Nie zastanawiałam się dotąd nad kwestią macierzyństwa – podjęłam. – Mam dopiero dwadzieścia pięć lat, to nie jest mój priorytet w tej chwili. Ale dziękuję za szczerość.

Naprawdę tak myślałam, zwłaszcza gdy przetrawiłam wiadomość w domu. Miał rację. Gdybym dowiedziała się po miesiącach czy latach zaangażowania w związek, w sytuacji, gdy bardzo chciałabym mieć dziecko, poczułabym się oszukana. Na początku, kiedy głównie dobrze się bawiliśmy i cieszyliśmy sobą, jego bezpłodność oznaczała, że nie musimy stosować antykoncepcji, a do wpadki na pewno nie dojdzie. Od randki do randki byliśmy ze sobą na coraz poważniej, aż zamieszkaliśmy razem, a ja nie wiedzieć kiedy zaakceptowałam, że nasz związek pozostanie duetem.

Kiedy Julek klęknął przede mną z pierścionkiem w dłoni, zgodziłam się za niego wyjść. Kochałam go i wydawało mi się, że jesteśmy prawie idealną parą. Oczywiście, zdarzały się gorsze chwile, kłótnie, dąsy, ciche dni, ale to mijało, a my staraliśmy się wyjaśniać i rozwiązywać problemy na bieżąco.

Po ślubie niewiele się zmieniło

Mieszkaliśmy razem już od paru lat, więc jedyną nowością była obrączka, wspólne nazwisko oraz coraz częściej padające pytanie: „kiedy dziecko?”. Pytanie, na które nie było dobrej odpowiedzi. Jak powiesz, że się staracie, to usłyszysz, że chyba kiepsko, że może, ha ha ha, przyda wam się pomoc kogoś bardziej doświadczonego. Jak powiesz, że jeszcze nie teraz, to zaraz posypią się rady, że kiedy, jak nie teraz, że macie pracę, dom, że zdrowie wam jeszcze nie szwankuje, a potem to choroby genetyczne i wychowywanie gówniarza do emerytury, że będziecie rodzicami-dziadkami i że wydziwiacie, bo się wam od dobrobytu w tyłkach przewraca.

A niech ci się wymsknie, nie daj Boże, że nigdy nie zostaniecie rodzicami… O, wtedy zaczyna się bal. Jak przyznasz, że nie możecie, oblepiają was jak śluz spojrzenia pełne współczucia, wręcz litości, kłują podszepty, że woda ze świętego źródełka komuś pomogła, albo może jednak to in vitro, choć ksiądz nie pochwala, albo jakaś modlitwa przed i po… Koszmar. Dlatego wymyślaliśmy coś zwariowanego, że na przykład wróżka nam zabroniła zachodzić w ciążę, bo „złe” się urodzi – byle pytającego zbić z pantałyku, byle nie chciał drążyć.

Choć osobą, która powinna drążyć temat, i to od samego początku, byłam ja… Z okazji trzydziestych urodzin Julka zebrała się grupa krewnych i przyjaciół. Toastom nie było końca. Julek otwierał prezenty i zastanawiałam się, gdzie to wszystko pomieścimy w naszym mieszkanku. Teściowie podeszli z kopertą.

– My ci damy tradycyjny prezent w gotówce – zaśmiała się mama Julka. – Zrobisz z tego lepszy użytek niż my, kupując coś, co mogłoby nie trafić w twój gust. 

– Byleś znowu sobie czegoś bez pytania nie wyciął – mruknął teść, niby do siebie, ale cała nasza trójka usłyszała.

Julek zesztywniał, a uśmiech mojej teściowej stał się jeszcze szerszy. Trzepnęła męża w ramię, a potem odciągnęła do gości. Zostaliśmy z Julkiem sami.

– O co mu chodziło? – spytałam.

– Nie mam pojęcia. Ojciec jak zwykle bredzi, gdy coś wypije.

– Dopiero przyszli, jeszcze nawet nie zaczął. Co sobie wyciąłeś? Co to za sekrety?

– Skarbie, daj spokój. Jakie sekrety? Nowi goście przyszli!

Co on przede mną ukrywa?

Nie mogłam, nie potrafiłam odpuścić. Czułam, że coś poważnego się kryje za tajemnicą, której niby nie ma. Julek nie miał tatuaży, blizn, nic, co by mnie naprowadziło na ślad. Zostało jedno wyjście: skoro nabrał wody w usta, zadzwoniłam do teścia.

– Nie powiedział ci? To gamoń… Byłem pewny, że wiesz i że ci to nie przeszkadza, bo też nie chcesz mieć dzieci. Taki nowy, modny trend: dwuosobowe rodziny. Nie powiem, pobawiłbym wnuki, ale zmuszać nikogo do rodzicielstwa nie zamierzam… – fakt, moi teściowie byli jedynymi osobami, które nigdy nie męczyły nas w kwestii dziecka. Już wiedziałam czemu. – Po osiemnastce Julek wziął pieniądze, które dostał w prezencie i pojechał na Słowację, na wazektomię.

– Ale… dlaczego…?

– No bo nie może. Ale nie dlatego, że miał jakiś fizyczny feler. Po prostu nigdy nie chciał być ojcem, powtarzał, że żadna go na dzieciaka nie złapie, że nigdy nie da się wrobić w pieluchy i takie głupoty. Myśleliśmy, że tak tylko gada, bo co taki gówniarz może wiedzieć, ale… zrobił to. Nam powiedział dopiero, gdy wrócił. Pewnie byśmy go powstrzymywali. Z drugiej strony, do dziś nie żałuje swojej decyzji, więc może nie ma w nim instynktu ojcowskiego.

– Boże… – jęknęłam. – A ja? Co ze mną?

– Byłem pewien, że wiesz. Przepraszam, powiedziałbym ci wcześniej…

Całe popołudnie myślałam tylko o tym, że kilka lat temu, w słoneczne popołudnie, Julek wyznał mi „prawdę”, bo nie chciał, żebym miała do niego żal. A ja stwierdziłam, że istotnie, gdyby coś takiego zataił, czułabym się oszukana. I co? Jak czułam się w tej chwili? Więcej niż oszukana! Czułam się zdradzona. Zawiedziona. Rozżalona. I wściekła. Kiedy Julek wrócił z pracy, zrobiłam mu awanturę jak nigdy wcześniej. Dotąd starałam się zawsze dyskutować, a nie kłócić, ale tym razem zupełnie się nie hamowałam.

– Okłamałeś mnie! Powiedziałeś, że nie możesz mieć dzieci. A to nieprawda! Ty nie chcesz ich mieć!

– Co za różnica? Przecież nie mogę, zabieg to wykluczył…

– Ogromna! Jak między nieumyślnym zabójstwem a celowym morderstwem! Jak między rakiem a alkoholizmem. Co innego godzić się z sytuacją, że mój ukochany ma defekt, co innego wiedzieć, że sam to sobie zrobił. Boże, z własnej woli się wykastrowałeś! I co ja mam teraz zrobić, co?

– Nie rozumiem… Niby co chcesz zrobić? Rozwiedziesz się ze mną? Z powodu niedopowiedzenia? Dwa lata po ślubie?

Jego mina sugerowała, że naprawdę nie rozumie. Czyli miał problem z głową i z relacjami, nie z płodnością czy niechęcią do rodzicielstwa.

– Nie wiem, Julek. Wszystko, co o tobie wiedziałam, wszystko, na czym zbudowaliśmy nasz związek, wydaje mi się teraz fałszem. Muszę to sobie na nowo przemyśleć.

– Zwariowałaś…

– Jeśli wariactwem jest domaganie się uczciwości, to tak, zwariowałam!

Wyprowadziłam się do rodziców

Całymi dniami i nocami zastanawiałam się nad tym, co czuję i co powinnam zrobić. Kochałam Julka. To się nie zmieniło. I do niedawna widziałam w nim jedynego mężczyznę, z którym chcę się zestarzeć. Jeśli nie może mieć dzieci, to trudno, będziemy tylko we dwójkę. Ale moja wiara w nas rozsypała się w proch. Uchodziliśmy za wzór pary, bo się nie kłóciliśmy, bo rozwiązywaliśmy problemy, zamiast je tworzyć. Tymczasem idealne małżeństwo okazało się fasadą skrywającą… co, kogo? Wykastrowany z rodzicielstwa związek? Egoistę, który dla własnej wygody mnie okłamał? Czułam się tak, jakby mi coś odebrał. Coś, czego nie da się już odzyskać…

Jeszcze łudziłam się, że może jakoś posklejamy to, co się stłukło, zwłaszcza że Julek mocno o to zabiegał, mówił, że mnie kocha, że jestem miłością jego życia, ale… już mu nie wierzyłam, a bez zaufania nie ma miłości ani związku. Nie dla mnie. Ciągle wietrzyłam podstęp, wszędzie słyszałam kłamstwa. Wariowałam od tego, więc wybrałam rozwód.

Nadal czasami dopada mnie smutek. Tak jak dziś, w dziesiątą rocznicę naszego ślubu. Przeglądam zdjęcia i patrzę na nas, takich młodych, naiwnych, przynamniej siebie taką widzę. Do dziś nie znalazłam nikogo innego, z kim chciałabym dzielić życie. Jakby zaufanie i odwaga we mnie umarły. Nie jestem stanie w zbliżyć się do nikogo na tyle, by podjąć się wspólnej drogi i wspólnego rodzicielstwa. Jakby Julek wykastrował nas oboje, siebie fizyczne, mnie mentalnie. A nie mogę zwlekać wiecznie. Czas kobiety w tym względzie jest ograniczony. Mama mówi, że kiedyś jeszcze będę szczęśliwa, tylko muszę dać sobie szansę. Muszę?

Czytaj także:
„Miałam nadzieje, że mąż mnie zdradzi i da mi wreszcie spokój. Mam dość tego, że wiecznie ciągnie mnie do łóżka”
„Nie chciałam mieć dzieci. Matka zawsze mi wypominała, że ojciec odszedł od niej przez to, że ja się urodziłam”
„Mąż kłamał, że dorobi w Wigilię jako Mikołaj. Poszedł na drugą wieczerzę do kochanki i nieślubnego syna”

Redakcja poleca

REKLAMA