Wracałam z zakupów, zamyślona, gdy nagle poczułam, że ktoś delikatnie chwyta za moje siatki. Automatycznie ścisnęłam je mocniej, ale w tej samej chwili usłyszałam radosny głosik.
– Ciociu Klysiu, pomogę, daj – szczebiotał mały Raszaj, zaglądając mi w oczy.
Uśmiechnęłam się i oddałam mu siatkę. Dumny szedł koło mnie. Widziałam, że chce o coś zapytać i nawet podejrzewałam o co. Zbliżał się Dzień Dziecka i na pewno chciał wiedzieć, czy w tym roku też zrobię im niespodziankę. Zrobię, ale skoro to ma być niespodzianka, to nie mogę mu nic powiedzieć, nie?
Raszaj. Mały, cygański chłopiec o zniewalającym uśmiechu. Nawet nie wie, jak wiele mu zawdzięczam. Zmienił moje życie, podarował mi radość. Pomógł wyjść ze skorupy, w której się zamknęłam.
Dzieci nazywały mnie Babą Jagą
Kiedyś byłam szczęśliwa. Miałam kochającego męża i myślałam, że wszystko będzie dobrze. Ale nie było. Przez dwa lata staraliśmy się o dziecko, potem zaczęliśmy chodzić po lekarzach. Werdykt był dla mnie jak cios – nie mogę mieć dzieci, nigdy nie zostanę matką. Nie umiałam się z tym pogodzić. To było moje największe pragnienie, a tymczasem…
Mąż odszedł ode mnie, bo nie mógł znieść mojej rozpaczy i zgorzknienia. Wtedy jeszcze bardziej zaczęłam się w sobie zamykać. Nienawidziłam ludzi, a w szczególności dzieci. Nie mogłam patrzeć na szczęśliwe rodziny, nie mogłam znieść krzyków i śmiechu dzieci na podwórku…
A najbardziej drażniła mnie sąsiadka, Cyganka. Jej mąż siedział w więzieniu, ona całymi dniami pracowała, sprzątając u ludzi, a jej sześcioro dzieci, brudnych i zasmarkanych, biegało cały czas po podwórku, bawiąc się i hałasując. Co chwila zwracałam jej uwagę, ale ona, zahukana i zapracowana, nie miała czasu się nimi zająć. To wkurzało mnie jeszcze bardziej. Co to jest za sprawiedliwość na tym świecie! Jedna baba ma tabun dzieci, którymi nie daje rady się opiekować, a ja nawet jednego nie mogę mieć!
Dzieci, nie tylko te Cyganiątka, zwyczajnie się mnie bały. Nic dziwnego – moje pojawienie się na podwórku oznaczało, że zaraz zacznę na nie krzyczeć i zwracać im uwagę, żeby były cicho. A dzieci jak to dzieci – wymyśliły mi przezwisko Baba Jaga i gdy tylko mnie widziały, uciekały, krzycząc i przezywając mnie. A to mnie jeszcze bardziej nakręcało.
I właśnie wtedy w moim życiu pojawił się Raszaj. Znałam go z widzenia, podobnie jak resztę jego cygańskiego rodzeństwa. I oczywiście, nie lubiłam, jak wszystkich...
Tego dnia też wracałam z zakupów, a dzieciaki na mój widok zaczęły krzyczeć. Chciałam pogrozić im ręką, ale trzymałam siatki. Ucho nie wytrzymało i na chodnik posypały się jabłka, poturlało mleko, potłukły się jajka.
Ten chłopiec zdobył moje serce
Dzieciaki, z daleka, bezpieczne, śmiały się ze mnie, a ja stałam nad tym pobojowiskiem czując, jak do moich oczu napływają łzy. Byłam wściekła i bezradna. I wtedy usłyszałam jego głosik.
– Pomogę pani – powiedział.
Chciałam go odgonić, ale coś mnie powstrzymało. Patrzył na mnie czarnymi oczami spod gęstej, potarganej, brudnej grzywki. Bał się, to było widać. Ale jednocześnie było w nim coś ujmującego. Kiedy zobaczył, że go nie odganiam, uśmiechnął się, wytarł nos w rękaw i zaczął zbierać jabłka. Chciał podnieść i jajka, ale oczywiście tylko się nimi wymazał. Wstał taki śmiesznie zakłopotany.
– Ojej – powiedział, patrząc, jak spomiędzy brudnych paluszków spływa na ziemię żółtko. – Pseplaszam…
Roześmiałam się.
– Chodź, pójdziemy do mnie, umyjesz łapki.
Umył u mnie ręce, zmusiłam go też do umycia buzi. A potem poczęstowałam herbatnikami i mlekiem. Jadł, jakby tydzień nic nie miał w ustach. Chwilę porozmawialiśmy. Zapytałam go, czy lubi Dzień Dziecka – na naszej klatce wisiało ogłoszenie o organizowanej tego dnia zabawie. Spojrzał na mnie zakłopotany.
– Nie baldzo – powiedział. – Wsyscy mnie pseganiają. A ja lubię się bawić.
Następnego dnia Raszaj czekał na mnie, żeby mi pomóc wnieść zakupy. Wiedział, spryciarz, że dostanie herbatniki. Polubiłam go. I z każdym dniem czułam, jak kruszy moją skorupę, jak zdobywa moje serce. I wtedy sobie pomyślałam, że ja mu urządzę Dzień Dziecka. Jemu i jego rodzeństwu. Kupiłam słodycze, upiekłam ciasto i zaprosiłam ich do siebie. Bali się, widziałam. I strasznie byli śmieszni, kiedy starali się zachowywać przy stole kulturalnie i dystyngowanie.
A potem… A potem wszystko się zmieniło. Raszaj bywa u mnie codziennie. Jest coraz śmielszy, coraz bardziej naturalny. Już się mnie nie boi. A ja z przyjemnością patrzę, jak chrupie smakołyki i z radością słucham dziecięcego szczebiotu na podwórku. Już nie jestem groźną Babą Jagą. Szkoda, że tyle lat byłam zamknięta w skorupie. Może jeszcze nauczę się czerpać z życia radość?
Czytaj także:
„Dzieci narzekały na luksusowe wakacje pod palmami, więc dałem im nauczkę. Zobaczyły, czym jest obóz przetrwania w głuszy”
„Ukochany synek udawał niewiniątko, a skrywał mroczną tajemnicę. Jest mi wstyd, że na własnej piersi wychowałam potwora”
„Nie mogłam przeżyć, że córka zdradziła chłopaka z jego przyjacielem. Jej niedoczekanie, że pobłogosławię ten plugawy związek”