Tamten dzień nie zaczął się dla mnie dobrze, chociaż za oknem ptaszki śpiewały radośnie, a promienie słońca wskazywały, że wiosna powoli przemienia się w lato. Ale ja wstałam z łóżka co najmniej kwadrans spóźniona – nie słyszałam budzika albo złośliwiec po prostu nie zadzwonił. No i już nie miałam czasu dla siebie. Zresztą nigdy nie potrzebowałam go zbyt wiele.
Umyłam zęby i twarz, włosy związałam w kucyk na karku, wciągnęłam na siebie powyciągane spodnie od dresu i pierwszą lepszą koszulkę, którą znalazłam w szafie. W moim wieku nie zależało mi już zbytnio na tym, żeby jakoś specjalnie zadbać o swój wygląd. Jeszcze tylko torba na zakupy i już pędziłam na przystanek. Tramwaj oczywiście się spóźnił, więc u Misi byłam co najmniej dwadzieścia minut po czasie. Zdążyła mi tylko w biegu powiedzieć, że Bartuś ma zupkę ugotowaną w lodówce, i żebym jak najwięcej czasu spędziła z nim w parku, bo dzień zapowiadał się naprawdę piękny i słoneczny.
Dla kogo niby mam się stroić?
– Mamo, ale czy ty musisz ciągle w tych dresach chodzić, nie masz jakiejś letniej kiecki, no i coś z włosami mogłabyś zrobić – zdążyła mi jeszcze rzucić krytyczną uwagę.
– A co to ci przeszkadza, przecież czyste jest – wzruszyłam ramionami. – Schludnie wyglądam, a dresik i adidaski to najwygodniejszy dla mnie stój. Mam już tyle lat, że nie muszę się stroić, zresztą nie mam dla kogo…
– Dla siebie – Miśka popatrzyła na mnie z dezaprobatą. – Ty nie masz schludnie wyglądać, tylko być kobietą – westchnęła i już jej nie było.
Zajęłam się codziennymi domowymi sprawami. Przelotnie spojrzałam na swoje odbicie w lustrze w przedpokoju. Zupełnie nie rozumiałam, czego chciała ode mnie córka. Cóż jej przeszkadzała moja szara koszulka i włosy związane w kucyk? Do całodziennej opieki nad wnuczkiem nie musiałam mieć eleganckiej kreacji, bo i po co? Do spacerów z małym, karmienia go i śpiewania kołysanek, do gotowania obiadów i odkurzania, wystarczył kucyk, nie potrzebowałam fryzury prosto z salonu. Zresztą, kogo to w ogóle obchodziło, jak wyglądałam?
Od rozwodu, czyli ładnych kilku lat, byłam sama i żadne tam eleganckie ciuchy i drogie kosmetyki nie były mi do szczęścia potrzebne. A od pół roku zajmowałam się moim wnusiem, córka po macierzyńskim musiała bowiem wrócić do pracy. Rozumiałam ją doskonale, młodzi dzisiaj nie zawsze mieli wybór, tak jak my kiedyś, gdy można było skorzystać z urlopu wychowawczego. W dzisiejszym wyścigu szczurów, to i tak był cud, że mogli sobie pozwolić na dziecko, i że Misia wróciła na swoje dotychczasowe stanowisko po urlopie macierzyńskim.
A co za matka by ze mnie była, gdybym młodym nie pomogła? Tym bardziej że ze względu na problemy zdrowotne byłam na okresowej rencie i wolnego czasu miałam sporo. Toteż codziennie wczesnym rankiem jechałam do małego i zajmowałam się nim do późnego popołudnia, aż młodzi nie wrócili z pracy.
Po ogarnięciu domowych spraw lubiłam zabierać małego do parku, zwłaszcza że od kilku dni pogoda wyjątkowo dopisywała. Spędzaliśmy tam kilka godzin. Brałam ze sobą soczek dla niego i butelkę z mieszanką, czyli drugim posiłkiem Bartusia. Córka po kilku miesiącach przestała karmić piersią. Trudno byłoby jej to pogodzić z powrotem do pracy. Zresztą, jak twierdziła, te wszystkie mieszanki, jakie teraz można było dostać w aptece, nie odbiegały zbytnio od naturalnego pokarmu matki i były bardzo wygodne do sporządzenia. Wystarczyło odpowiednią ilość miarek zalać przegotowaną wodą, wstrząsnąć i jedzonko dla malucha było już gotowe. Nie to, co kiedyś.
Od pół godziny siedziałam więc sobie na ławeczce pod brzozą. Wnuczek smacznie spał w wózeczku, a ja czytałam książkę mojej ulubionej autorki, Agathy Christie, gdy nagle z dość zawiłej intrygi kryminalnej wyrwał mnie kobiecy głos. Gdy podniosłam głowę, zobaczyłam przed sobą młodą dziewczynę. Wyglądała mi na studentkę, trzymała w rękach gruby brulion.
– Przepraszam, czy mogłabym zająć pani chwilę? – spytała grzecznie.
– Ale ja niczego nie kupuję – zastrzegłam od razu dość stanowczo.
– Nie chcę niczego sprzedać, skądże – dziewczyna uśmiechnęła się i nie pytając o zgodę, przysiadła obok.
No nie powiem, miło mi się zrobiło...
Już miałam jej powiedzieć, że przeszkadza, bo dziecko śpi, ale zmitygowałam się. W końcu to ławka publiczna, nikomu nie mogłam zabraniać na niej siadać.
– Studiuję pedagogikę i dorabiam sobie, przeprowadzając ankiety dla rożnych firm – mówiła dalej dziewczyna, uśmiechając się. – Czy mogłabym zadać pani kilka krótkich pytań? Nie zajmę wiele czasu.
– No, to zależy, o co chce mnie pani zapytać – odparłam ostrożnie.
– O pielęgnację i sposób odżywiania niemowląt – popatrzyła na śpiącego Bartusia. – Maluszek wygląda tak zdrowo, jest zadbany…
– No cóż, staramy się bardzo – powiedziałam z dumą. – W końcu to oczko w głowie całej rodziny.
– Od razu widać – przytaknęła dziewczyna i otworzyła swój brulion. – Więc może mi pani powie na początek, czym jest karmiony?
– Je już zupkę przecieraną z mięsem, biszkopty z jabłkiem – zaczęłam, ale dziewczyna mi przerwała.
– Chodzi mi o to, jakim mlekiem pani go karmi – spytała.
– No mlekiem to raczej nie, wiem, że mleko często uczula, ale taką mieszankę mu podaję – odparłam.
– A jak się nazywa ta mieszanka? – dopytywała studentka.
– Szczerze mówiąc, nie za bardzo pamiętam, chyba coś na „be”… – zawahałam się. – W każdym razie, biorę zawsze dwie miarki, rozpuszczam w butelce w przegotowanej wodzie… – nie skończyłam, bo dziewczyna spojrzała na mnie ze zdumieniem.
– Nie pamięta pani nazwy mieszanki, którą karmi własne dziecko? – popatrzyła na mnie niemal ze zgrozą w oczach. – Przepraszam, ale to trochę dziwne… Większość matek potrafi wymienić nawet kilka marek.
Teraz to ja z kolei popatrzyłam na nią z prawdziwym osłupieniem.
– Ależ ja nie jestem matką! – wykrzyknęłam, zaraz jednak zakryłam usta dłonią, bo przecież Bartuś mógł się obudzić. – Ja jestem babcią, to jest mój wnusio, a tę mieszankę córka sama w aptece kupuje. Leży w szafce, ja tyle tylko wiem, ile miarek rozpuścić, i w jakiej ilości wody… Nie przyglądałam się, jaką ma nazwę.
Dziewczyna przez chwilę przyglądała mi się z niedowierzaniem, a potem roześmiała się cicho.
– Ja bardzo przepraszam, ale nigdy bym nie powiedziała, że pani jest babcią – pokręciła głową z niedowierzaniem. – Tak młodo pani wygląda, a ten maluszek to jak skóra zdarta z pani, taki jest podobny…
No, nie powiem. Miło mi się zrobiło. Chyba każda w kobieta w moim wieku byłaby zadowolona.
Siedziałyśmy tak przez chwilę w milczeniu, przyglądając się Bartusiowi. Wreszcie dziewczyna zamknęła swój brulion, podziękowała i poszła w swoją stronę.
Czas wreszcie zadbać o siebie
Odruchowo poprawiłam kosmyki włosów, wysuwające mi się z niedbale związanego kucyka, popatrzyłam trochę zawstydzona na swoją rozciągniętą koszulkę i przyszło mi do głowy, że skoro obcy ludzie biorą mnie za mamę Bartusia, to może jeszcze nie jestem taka stara i powinnam bardziej zadbać o swój wygląd. To, co powiedziała ta dziewczyna było niezłą motywacją. Od lat żyłam sama, nie zwracałam uwagi na płeć przeciwną, wydawałam się sobie zupełnie nieatrakcyjna. No, ale jak miałam czuć się atrakcyjna, skoro najczęściej ubierałam się w dresy?
A przecież stać mnie było na dobrego fryzjera, modne ciuchy i elegancki makijaż. Miałam mnóstwo czasu, żeby go robić, i żeby używać dobrych kosmetyków. Dlaczego więc tak się zapuściłam? Czyżby z rozpaczy po rozwodzie? Świat nie kończy się na jednej porażce...
Gdy wróciłam do domu, przyjrzałam się uważnie swojemu odbiciu w lustrze. Dlaczego uważałam się za starą babę? Bo mój głupi mąż przechodząc kryzys wieku średniego zamienił mnie na młodszy model? Jasne, ta studentka miała rację, jeszcze niezła kobitka ze mnie była. Miałam młodą twarz, mało zmarszczek, ładne zielone oczy, pogodne spojrzenie, dobrą figurę, chociaż może trochę zbyt zaokrągloną.
Sama się zaniedbałam i skazałam na przedwczesne starzenie. Owszem, jestem już babcią, ale to przecież nie te czasy, kiedy babcie kojarzą się z bujanym fotelem, okularami i robótką na drutach. Więc czas to sobie wreszcie uświadomić, rozstać się z dresami i rozciągniętymi koszulkami, pobuszować trochę po galeriach i butikach.
Aż się uśmiechnęłam na tę myśl. Zaczynam nowy etap w życiu... Pewnie długo by mi jeszcze taka przemiana nie przyszła do głowy, gdyby nie to niewinne pytanie studentki o mieszankę, jaką karmiłam Bartusia. Pytanie, na które nie znałam odpowiedzi. Więc nie tylko zadbałam o siebie i zmieniłam garderobę, ale na wszelki wypadek dokładnie nauczyłam się na pamięć nazwy tej mieszanki. Żeby już nie narobić sobie w razie czego obciachu, gdyby znowu ktoś wziął mnie za jego mamę. I niekoniecznie musiałaby to być studentka przeprowadzająca ankietę…
Czytaj także:
„Mój mąż 3 lata po ślubie przestał o siebie dbać. Proszę by zmienił brudne skarpetki, a gdy się kochamy otwieram okna”
„Moja żona przestała o siebie dbać, wyglądała strasznie. Nie wiedziałem, jak jej zasugerować, żeby coś ze sobą zrobiła”
„Zamiast docenić, że mąż wreszcie zaczął o siebie dbać, ja gderałam mu nad głową. Sama popchnęłam go w ramiona innej”