„Zamiast docenić, że mąż wreszcie zaczął o siebie dbać, ja gderałam mu nad głową. Sama popchnęłam go w ramiona innej”

żona, która nie doceniła męża fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Miałam ogromny żal do Mikołaja, że mnie zdradził, ale… Czy naprawdę chciałam, żeby na zawsze zniknął z mojego życia? Wiedziałam, że mieszka u kolegi, a nie u tej baby, z którą się wcześniej spotykał. Może więc jeszcze nie wszystko było stracone?”.
/ 18.04.2022 07:07
żona, która nie doceniła męża fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Nigdy nie ukrywałam, że lubię dużych i silnych mężczyzn. Chuderlaki nigdy nie były w moim typie. Mikołaja od razu wypatrzyłam w tłumie na koncercie. Trudno go było nie zauważyć – dzięki swoim prawie dwóm metrom wzrostu górował nad wszystkimi. Specjalnie tak manewrowałam, aby znaleźć się jak najbliżej niego... Udało mi się i już mniej więcej w połowie koncertu staliśmy obok siebie. Zauważył mnie – filigranową blondynkę i podczas wykonywania przez zespół ich sztandarowego przeboju zatroszczył się o mnie, co przyjęłam z radością i wzruszeniem:

– Mała, a ty cokolwiek widzisz? – spytał, a w jego oczach tańczyły wesołe ogniki.

Wzruszyłam tylko ramionami i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zaproponował, że… weźmie mnie na barana! A ramiona miał całkiem solidne. I takie męskie!

Nie wierzyłam własnemu szczęściu. Miałam dziewiętnaście lat i po raz pierwszy zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Z koncertu wyszłam z chłopakiem moich marzeń. Od tamtej pory byliśmy parą, a po pięciu latach chodzenia ze sobą Mikołaj poprosił mnie o rękę.

Wszyscy nasi znajomi uważali, że jesteśmy dla siebie stworzeni, chociaż czasami mówili o nas z rozbawieniem: „Niedźwiedź i tancerka”. To prawda – Mikołaj zawsze był duży. Można by rzec: zwalisty. Uwielbiałam, kiedy mnie obejmował i przytulał. Czułam się wtedy taka bezpieczna, otoczona nim ze wszystkich stron! Akceptowałam go w pełni. Poza tym wiedziałam przecież, że mimo solidnej postury dużo ćwiczy, więc jest sprawny. Uwielbiał jeździć na rowerze, chodzić po górach, dużo pływał. Gdzieś tam pod niewielką początkowo warstwą tłuszczu kryły się solidne mięśnie. 

Niestety, z biegiem lat tego tłuszczu zaczęło przybywać. I nawet nie wiem kiedy – nadwaga mojego męża stała się chorobliwa. Zaczął się szybciej męczyć, skrócił mu się oddech, siadła kondycja. Ja też wtedy, po dwóch ciążach, miałam sporo kilogramów do zrzucenia. Myślałam więc, że kiedy wprowadzę w naszym domu ścisłą dietę, oboje na tym skorzystamy. Niestety, ja schudłam, Mikołaj nie.

Uważałam, że przesadza. Po co mu to?

Mijały kolejne lata, a mojego męża nadal przybywało. Czułam się kompletnie bezsilna, bo nie skutkowała ani żadna dieta, ani moja perswazja. Na próżno tłumaczyłam mu, że taka otyłość to zagrożenie dla zdrowia. Tył dalej, aż zaczęło brakować skali na domowej wadze! W końcu lekarz, do którego chodził Mikołaj, zadecydował, że w jego przypadku pomóc może tylko operacja zmniejszenia żołądka.

To drastyczny krok – wiedziałam o tym, bo trochę poczytałam o resekcji żołądka. Byłam temu przeciwna. Bałam się powikłań. Poza tym zmniejszenie żołądka wymagało późniejszego przestrzegania diety, a do tego mój mąż raczej nie był zdolny...

Kiedy ja rozważałam wszelkie za i przeciw, Mikołaj po prostu stwierdził:

– Ja się już zdecydowałem!

I poszedł na tę operację. W informacji o niej przeczytałam, że można schudnąć po takim zabiegu nawet o połowę. I rzeczywiście, Mikołaj zaczął gubić wagę w dość szybkim tempie. Może nawet zbyt szybkim… Kilogramy leciały; wydawało mi się, że mój mąż niknie w oczach, aż rodzina i znajomi zaczęli się o niego martwić.

– Nie przesadzasz z tym odchudzaniem? – takie głosy padały zewsząd. – Może byś nieco przystopował?

Również ja zaczęłam się o niego poważnie martwić. Tak, dołączyłam do chóru tych, którzy uważali, że Mikołaj nie powinien chudnąć w tak rekordowym tempie. Podobnie jak kiedyś mówiłam mu, że powinien schudnąć, tak teraz uważałam, że przesadza z tym zdrowym trybem życia, że wpadł z jednej skrajności w drugą. 

A on naprawdę zaczął bardzo uważać na to, co jadł. Poza tym dużo ćwiczył i w ciągu pół roku przeszedł niesamowitą przemianę. Chyba mu nawet trochę zazdrościłam… Sama nie wiem dlaczego, jednak wraz z każdym kilogramem, który tracił mój mąż, zaczęliśmy oddalać się od siebie.  Coraz częściej miałam pretensje, że zajmuje się sobą zamiast dziećmi i że wszystko jest na mojej głowie. Dziś wiem, że stałam się zwyczajną zołzą, ale wtedy wypominałam mu każdą chwilę, którą poświęcał sobie.

– Zapomniałeś, że ty też masz obowiązki w tym domu? – wyrzucałam mu.

Powtarzałam, że jest skupiony na sobie jak jakaś gwiazda show-biznesu, że koncentruje się tylko na swoim wyglądzie, jakby chciał zostać modelem czy kimś takim.

Ciągle gderałam albo snułam się po domu naburmuszona. W zasadzie zupełnie już przestaliśmy normalnie ze sobą rozmawiać.  

– Mamo, ty już nie kochasz taty? – zapytała pewnego dnia nasza córka, ale nawet to nie zadziałało na mnie jak zimny prysznic.

– Kocham, kocham – odburknęłam tylko, a potem nadal się awanturowałam.

Aż w końcu Mikołaj tego nie wytrzymał. 

Romans mojego męża spadł na mnie jak grom z jasnego nieba. Koleżanka z pracy? Jakie to banalne! I w dodatku nie była ani młodsza, ani ładniejsza ode mnie! Rozwódka z synem i córką…

– Wolisz wychowywać cudze dzieci zamiast własnych?! – syczałam, kiedy mąż przyznał, że kogoś ma.

Jak ja go wtedy nienawidziłam! Zawiódł mnie! Kazałam mu się spakować i wynosić z domu. Guzik mnie to obchodziło dokąd.

To on zrobił pierwszy krok

– Co on w niej widzi, Ewa? No powiedz mi! – płakałam w ramię przyjaciółce.

– Nie wiem, ale powiem ci jedno: z tego twojego męża to teraz zrobił się prawdziwy  przystojniak. Wcale się nie dziwię, że ta baba zagięła na niego parol – usłyszałam.

 – Przystojniak? – byłam zaskoczona opinią przyjaciółki.

– No pewnie! Schudł, ćwiczy… Musiało go to kosztować mnóstwo pracy.

Chyba miałam w tym momencie głupią minę, bo Ewa dodała zaniepokojona.

– No, ale chyba go wspierałaś w tych wysiłkach? Dopingowałaś go?

Prawdę mówiąc, wprost przeciwnie. Najpierw odradzałam mu operację, a potem uważałam, że Mikołaj chudnie za szybko i za dużo. I że to całe dbanie o siebie to jakaś jego fanaberia, nic więcej.

– To mogło być niebezpieczne dla zdrowia – wybąkałam na swoje usprawiedliwienie.

„Jakby nadwaga była bezpieczna!” – pomyślałam w tej samej sekundzie.

Tym razem Ewa, na którą zawsze mogłam liczyć, mnie nie oszczędzała:

– Wiesz co, powiem ci szczerze, bo jak nie ja, to kto ci to powie? Sama sobie jesteś winna! Nie doceniałaś wysiłków Mikołaja, to znalazł podziw w oczach innej kobiety. Już ona na pewno go komplementowała! – podsumowała mnie prosto z mostu.

No tak… Mikołaj też mi coś takiego powiedział… Że tamta doceniła jego wysiłek. Potwierdziła jego męskość. A ja? Kiedy zaczął mieć zwiększony apetyt na seks, wykrzyczałam mu, że nie daje mi spokoju, a ja jestem wymęczona po całym dniu. Stałam się mamuśką zamiast kochanką…

Wciąż miałam żal do Mikołaja, że mnie zdradził, ale po raz pierwszy przeszła mi przez głowę myśl, że chyba faktycznie jestem sama sobie winna… Już nie byłam taka pewna, czy rzeczywiście chcę, aby ten łobuz i drań zniknął z mojego życia. Wiedziałam, że mieszka u kolegi, a nie u tej baby, z którą mnie zdradzał. Może więc jeszcze nie wszystko było stracone?

Nie wiem jednak, czy sama zdobyłabym się na to, by zrobić pierwszy krok. Na szczęście to Mikołaj go wykonał. Pewnego dnia przyjechał, zobaczyć się z dziećmi, ale widziałam, że jest jakiś spięty. Poprosił mnie o rozmowę.

– Mój romans był pomyłką. Chciałbym dostać od ciebie szansę – powiedział.

Zakręciło mi się z głowie.

– Sama nie wiem... – wybąkałam.

– Rozumiem, że musisz to przemyśleć. Zróbmy tak: ja wezmę dzieci na wakacje, a ty w tym czasie także gdzieś wyjedziesz. Sama. Wypoczniesz, zastanowisz się.

To była kusząca propozycja, potrzebowałam takiego resetu. Moja przyjaciółka zaproponowała, żebym wyjechała z nią na wczasy, ale nie skorzystałam. Rzeczywiście wolałam być sama, żeby móc spokojnie zastanowić się nad swoim życiem i małżeństwem. Nadal nie byłam pewna, co powinnam zrobić. Czułam się i winna, i zraniona. Zastanawiałam się, czy potrafimy oboje zacząć na nowo. Razem.

Gdy po dwóch tygodniach wróciłam, zaskoczyła mnie cisza panująca w domu. „Przecież Mikołaj i dzieci już powinni być! Rozmawiałam z  nim dwie godziny temu, mówił, że dojechali” – zdziwiłam się.

Postawiłam walizkę w przedpokoju. „A co to za zapach?” – zastanowiłam się. Weszłam do pokoju i zamarłam. Na środku stołu stał bukiet z białych goździków i gipsówki. Niezbyt duży, może i niezbyt okazały, ale dla mnie najpiękniejszy na świecie, bo... znałam go dobrze. Identyczny miałam w rękach, idąc do ślubu! Natychmiast wróciły wspomnienia... Wzięłam do ręki album ze zdjęciami i usiadłam z nim w fotelu. „Jacy my wtedy byliśmy szczęśliwi! – pomyślałam. – A teraz?... Nie możemy?”.

Miałam łzy wzruszenia w oczach, gdy szczęknął zamek i wszedł Mikołaj. Sam.

– A gdzie dzieci? – zapytałam.

– Zostawiłem je do jutra u Ewy. Zgodziła się nimi zaopiekować – powiedział, a widząc moją zdumioną minę, dodał: – Uznałem, że potrzebujemy trochę czasu dla siebie...

Po czym usiadł obok mnie i razem obejrzeliśmy ślubny album. A potem jeszcze film z naszego ślubu i wesela. Nie widzieliśmy go od lat i kiedy tak patrzyliśmy na siebie, takich młodych, oboje mieliśmy łzy w oczach.

– Spróbujemy jeszcze raz? – zapytał mnie mąż, gdy film dobiegł końca.

Skinęłam głową i przytuliłam się do niego. Zrozumiałem, że warto ratować to, co było między nami. Nie tak łatwo przecież zbudować rodzinę a nam się jednak udało.

– I nadal się kochamy – powiedział mój mąż i spojrzał na mnie wyczekująco, jakby nie był pewny, czy też jestem tego zdania.

– Tak! – i rzuciłam mu się na szyję.

Czytaj także:
„Szwagrowie liczyli, że w spadku dostanie im się biżuteria teściowej. Cóż, będą się musieli obejść smakiem, krwiopijcy”
„Na dziesiątą rocznicę ślubu przygotowałam dla męża romantyczną niespodziankę. Odwdzięczył się tak, że nie chcę go znać”
„Odkryłem siniaki na ciele pasierba. Podejrzewałem, że to biologiczny ojciec go bije, ale prawda okazała się gorsza”

Redakcja poleca

REKLAMA