„Mój mąż odszedł do młodszej, a córka woli kasę niż starą matkę. To mój zmysłowy partner taneczny pokazał mi, że warto żyć”

Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Zaledwie kilka miesięcy temu budziłam się w nocy i łzy ciekły mi po twarzy. Czułam się przeraźliwie samotna i nikomu niepotrzebna. Myślałam, że nic już mnie nie czeka, że wszystko, co najlepsze, minęło”.
/ 16.01.2023 17:15
Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Skończyłam sześćdziesiątkę. Ze spuszczoną głową snułam się po pustym mieszkaniu, odnajdując ślady po dawnych, młodych latach. Patrzyłam na zdjęcia zrobione na wczasach w Kołobrzegu, na których wygłupiamy się całą rodzinką. Patrzyłam na Marka, który odszedł do innej, uśmiechałam się do Asi, która dorosła i poszła swoją drogą…

Któregoś dnia na wycieraczce znalazłam stos ulotek – promocje w sklepie gospodarstwa domowego, kolekcja ciuchów marki jakiejś tam, pomidory i ogórki taniej o 10 procent, kredyty od ręki i niepozorny kartonik zapraszający na kurs tanga z pierwszą lekcją gratis. Zebrałam śmieci z wycieraczki i wrzuciłam do pudełka na makulaturę stojącego koło szafki z butami. Było już prawie pełne, reklamy i ulotki zasypywały mieszkańców codziennie, wisiały na klamkach, leżały na wycieraczkach, wpychano je do skrzynek pocztowych. Raz w tygodniu opróżniałam pudełko do pojemnika z suchą frakcją w osiedlowym śmietniku…

Tymczasem wzięłam się za sprzątanie, które na moment zajmowało moje osowiałe myśli. Odkurzyłam, starłam kurz, otworzyłam drzwi na balkon, żeby wytrzepać ścierkę. Przeciąg wydął firankę, wiatr załopotał w liściach paprotki zwisającej z regału, zwiał na podłogę jakąś reklamę z pudełka na makulaturę. Podnosząc, rzuciłam okiem. A, to ten kurs tańca, tanga. Przypomniało mi się, że w młodości lubiłam poszaleć na parkiecie. Raz nawet, to był chyba jakiś sylwester, przetańczyliśmy z Markiem calutką noc. Ech, to były czasy…

Wrzuciłam kartonik do pudła

W sobotę rano zapakowałam makulaturę pod pachę i poszłam do śmietnika. W drodze powrotnej kupiłam lody pistacjowe, już ciesząc się na wieczór przy moim ulubionym serialu. W przedpokoju mój wzrok padł na puste pudełko na makulaturę. Niezupełnie puste… Na dnie czerwieniła się mała ulotka. Wzięłam ją do ręki. Jasną kreską naszkicowana para w objęciach… W każdą środę o siódmej wieczorem w osiedlowym klubie… Potrzymałam chwilę reklamówkę kursu, już miałam wrzucić ją do pudła, gdy zabrzęczał dzwonek u drzwi. Przekręciłam zamek, uchyliłam drzwi, w progu stała pani Henia, sąsiadka.

– Pani Joasiu, zbieram podpisy lokatorów w sprawie remontu dachu.

– Podpiszę, jasne, że podpiszę. Proszę – zaprosiłam sąsiadkę do środka.

– A, widzę, że pani na tańce się wybiera – zaśmiała się.

– Na tańce? – zdziwiłam się i podążyłam za jej wzrokiem.

Przyglądała się zaproszeniu, które cały czas trzymałam w ręce.

– Skądże – teraz ja się zaśmiałam. – W moim wieku z rozrywek to już telewizja i książki zostały, no i jeszcze zabawa z wnuczkami.

– Ależ co też pani opowiada, pani Alinko kochana! – sąsiadka zamachała rękami. – Jeszcze młoda kobitka z pani. Niejednemu by w głowie zawróciła. Takie tańce to dobra rzecz. Człowiek się porusza, między ludźmi pobędzie, no i ładnie popatrzeć.

– Popatrzeć ładnie, pewnie, ale na ładnych i młodych, co ładnie tańczą. Takich, co w „Tańcu z gwiazdami” występują na przykład. Gdzie mnie, starej babie, myśleć o tańcu.

– A mnie się wydaje, że w tym programie to nawet starsze od pani występowały – upierała się.

– Pani Heniu, dajmy już spokój z tym tańcem. Może w następnym życiu. Podpiszmy lepiej tę petycję – ucięłam dyskusję, bo sąsiadka człowieka na śmierć mogła zagadać, byleby przekonać do swojej racji.

Co tam, nic nie płacę, nie ryzykuję

Kiedy wyszła, spojrzałam w lustro, patrząc krytycznie na swoje odbicie. Zmarszczki wszędzie: pod oczami, w kącikach ust, na szyi, skóra tracąca jędrność. O nie, taniec nie dla mnie. Przecież już babcią jestem. Robótki ręczne, szydełkowanie, krzyżówki w gazecie, skłony i przysiady w pokoju, to dobre dla ciebie – podpowiadał mi wewnętrzny krytyk.

Nazajutrz nosiło mnie, a jakaś wewnętrzna tęsknota i chęć przeżycia czegoś wspaniałego nie dawały mi spokoju. Zadzwoniłam do córki.

– Skarbie, może byś wpadła, zrobię kawkę do szarlotki, usiądziemy, pogadamy – zaproponowałam.

– Mamo, stało się coś? Chora jesteś?

– Nic się nie stało. Nie jestem chora.

– Na pewno nic ci nie jest? Kiedy robiłaś EKG? – dopytywała.

– Asiu, jak chcę się z tobą spotkać, nie znaczy, że zaraz coś złego się dzieje – powiedziałam nieco rozdrażniona.

– Oj, to dobrze, że wszystko w porządku – uspokoiła się.

– To jak będzie? Wpadniesz?

– Mamusiu, w tym tygodniu nie dam rady. Jadę służbowo do Kędzierzyna. Może w następnym.

Rozmowa z córką nastroiła mnie jeszcze gorzej. Próbowałam czytać, ale nie mogłam się skupić. Włączyłam radio, nadawali koncert chopinowski nastrajający nostalgicznie. Umyłam się i o dziewiątej wieczorem byłam już w łóżku. Jak przystało na starszą panią.

„Kiedy to miało być? – zastanawiałam się nazajutrz, jedząc powoli bułkę z białym serem na śniadanie. – Wtorek czy środa?”.

Z kanapką w dłoni poszłam do przedpokoju, zajrzałam do pudełka przy szafce z butami. Czerwonej ulotki nie było. Gdzie ja ją podziałam? Trzymałam ją, kiedy przyszła pani Henia. Musiałam gdzieś położyć…

Przejrzałam szafki, stolik, zajrzałam do ostatnio przeglądanych gazet. Przepadła. Co za licho. Jak nie była potrzebna, właziła mi co chwila w ręce. A teraz, kamień w wodę. Zniechęcona włożyłam ręce do kuchennego fartucha, który często noszę w domu. Wyczułam pod palcami twardy papier, wyciągnęłam. To było zaproszenie na kurs. Pomyślałam, że na jednej, tej gratisowej lekcji, poprzestanę. Środa wypadała następnego dnia. Ale w co ja miałam się ubrać?

Głowiłam się przez pół dnia

Może wieczorowo, tango jest eleganckim tańcem. Uczestnicy „Tańca z gwiazdami” mieli zawsze piękne stroje. No tak, ale przecież ja nie idę do programu telewizyjnego. Wieczorowe suknie bez pleców odpadają, wyjdę na idiotkę. Przecież to tylko kurs, nauka. Trzeba się ubrać na luzie, żeby było wygodnie ćwiczyć. Ale przecież nie włożę dresów, idę między obcych ludzi! Spódnica czy spodnie? Sweterek czy bluzka z kołnierzykiem? Nie mogłam się nikogo poradzić, bo trzymałam swoją heroiczną decyzję w olbrzymiej tajemnicy.

Na godzinę przed wyjściem, zdesperowana i zmęczona zmaganiami z ciuchami zdecydowałam się włożyć ciemne płócienne spodnie i bawełnianą bluzeczkę z krótkim rękawem. Z duszą na ramieniu, przekradałam się między osiedlowymi uliczkami, byleby na nikogo się nie natknąć. Co ja bym powiedziała? Że idę uczyć się tańczyć? Ja, baba na emeryturze?

Przyszło kilkadziesiąt osób. Pozytywnie się zdumiałam, bo były w różnym wieku, a ja spodziewałam się młodszych od siebie. Obecność równolatków, a nawet wyglądających na starszych, dodała mi pewności siebie.

– Nie trzeba uczyć się kroków, żeby tańczyć – przemówił do zebranych młody mężczyzna z kitką i lekkim zarostem. – Wystarczy chcieć, zapomnieć się i oddać muzyce. A także drugiej osobie… Pytać, odpowiadać, kłócić się i godzić jednocześnie. Pozwólcie tej rozmowie płynąć swoim nurtem. To jest tango.

Jego wprowadzenie zrobiło na mnie wrażenie, aż ciarki przeszły mi po plecach. Pokazał nam kroki, powtarzał kilkanaście razy, aby każdy złapał ten charakterystyczny rytm: wolny, wolny, szybki, szybki.

Włączył z odtwarzacza muzykę, prawdziwe, ogniste tango. Poprosił o dobranie się w pary. Serce zabiło mi z tremy ogromnie, poczułam się niezręcznie. Stanęłam jak kołek, ale wkrótce stres minął. Sympatycznie wyglądający mężczyzna, mniej więcej w moim wieku, podniósł się z krzesła, podszedł do mnie. Na parkiecie tańczyło kilkanaście par i każda miała kawałek swojego świata tylko dla siebie. Nie patrzyliśmy na innych, nie porównywaliśmy się. Oddaliśmy się muzyce, rytmowi i odpłynęliśmy – tak, jak poradził nasz trener tańca.

– Wyprostowane plecy, wyciągnięte stopy – pouczał cierpliwie.

Podchodził do każdej pary, poprawiał sylwetki, trzymanie rąk.

– Ma pani bardzo dobre wyczucie rytmu, czuje pani tango – pochwalił mnie. – Tańczyła pani wcześniej?

– Dziękuję, nigdy z tańcem nie miałam nic wspólnego – spłoniłam się jak nastolatka, ale duma mnie rozpierała.

– Aż trudno uwierzyć, jest pani urodzoną tancerką!

Minuty mijały

– Ucinane kroki. Coś pcha do przodu, a my stawiamy opór. Zapominamy o wszystkim, skupiając się na bliskości, zapachu, oddechu i smaku. Smaku czegoś zakazanego, a jednak tak słodkiego… Chcemy przyciągnąć kogoś do siebie i stać się jednym, a kiedy się nie udaje, pojawia się złość – opowiadał nam o tangu, które tańczył od dziecka.

Czy żałuję, że tam poszłam? Ten niepozorny kartonik zapraszający na kurs był moim talizmanem, a przeżyty wieczór stał się jednym z najmagiczniejszych w moim życiu. Złapałam bakcyla. Zakochałam się w tańcu, w tangu, w jego atmosferze. Trener zaproponował mi regularne lekcje w sekcji dla seniorów.

Z moim tanecznym partnerem ćwiczyliśmy dwa razy w tygodniu. Biegłam na te lekcje, jak na skrzydłach, zapominałam w tańcu o bożym świecie. To niesamowite, ale po roku zostaliśmy mistrzami seniorów okręgu, zaczęliśmy wyjeżdżać na turnieje zagraniczne. Poczułam, że żyję. Znów jestem szczęśliwa.

Czytaj także:
„Na emeryturze całe dnie spędzałam w sieci. Dla koleżanek stałam się wyrocznią, aż wnuk dał mi... szlaban na komputer”
„Mama na emeryturze chyba popadła w depresję. Nic jej nie obchodzi, siedzi tylko przed telewizorem”
„Liczyłam, że gdy mama przejdzie na emeryturę, to pomoże mi przy dziecku. Guzik... Ta egoistka wolała podróże niż wnuczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA