„Liczyłam, że gdy mama przejdzie na emeryturę, to pomoże mi przy dziecku. Guzik... Ta egoistka wolała podróże niż wnuczkę”

Załamana dziewczyna fot. Adobe Stock, DavidEspejo
„Nie tak chciałam żyć! Nie taki dom chciałam stworzyć swojemu dziecku! Chciałam w końcu odbić się od tego dna i znaleźć jakiś punkt zaczepienia, a teraz co?! Rodzice zupełnie się nie przejmowali moim losem”.
/ 08.11.2022 12:30
Załamana dziewczyna fot. Adobe Stock, DavidEspejo

Zuziu, weź kwiatki dla babci, pamiętasz, co masz jej powiedzieć? – zapytałam córeczkę, podając jej bukiecik przed wejściem do domu rodziców.

– Tak… syskiego najlepsego z okazi matury – powiedziała moja trzylatka.

– Emerytury, nie matury! – zaśmiałam się, bo temat matury mojej siostry był ostatnio bardzo często poruszany w domu i Zuzia wszystko pomieszała.

Zapukałyśmy do drzwi

Byłam nieco podenerwowana, bo z tą imprezą wiązałam wielkie nadzieje. Przejście mamy na emeryturę to był moment, na który czekałam, odkąd urodziłam Zuzię. Nie ma co ukrywać, jej pojawienie się było przedwczesne i zdecydowanie nieplanowane. Chłopak, z którym zaszłam w ciążę w wieku osiemnastu lat, okazał się nieodpowiedzialnym bubkiem. Zresztą, czego mogłam oczekiwać po chłopaku poznanym w klubie?

Było mi trochę wstyd zarówno przed mamą, jak i przed córką, ale starałam się, jak mogłam, odnaleźć w nowej rzeczywistości. Zamieszkałam w kawalerce po babci i ledwo wiążąc koniec z końcem – moje życie finansowali rodzice, miałam też oszczędności babci, które dostałam po niej w spadku – zajmowałam się Zuzią. Czułam, że jestem coś winna córeczce za to, że w jej życiu nie ma taty, i robiłam, co mogłam, by tego zbyt dotkliwie nie odczuwała.

Z drugiej strony zazdrościłam młodszej siostrze, że zdała maturę i snuła plany na przyszłość. Chciała iść na studia, poznać jakiegoś wartościowego mężczyznę, znaleźć dobrą pracę. To wszystko było także moim marzeniem, ale już na starcie dorosłego życia z własnej winy nie dałam sobie do niego dostępu.

Mama uwielbiała Zuzię i gdy do nich przyjeżdżałam w weekend, potrafiła się z nią świetnie bawić. Sama była nauczycielką przedszkolną, więc miała świetne podejście do dzieci. Kiedy więc okazało się, że mama mogłaby przejść na wcześniejszą emeryturę, aż zaświeciły mi się oczy. Byłam szczęśliwa, że teraz już nic nie będzie stało na przeszkodzie, żebym poszła do normalnej pracy, a małą zostawiła babci do czasu, gdy zwolnią się jakieś miejsca w przedszkolu publicznym. Na prywatne nie było mnie stać.

Oczami wyobraźni widziałam już, że uda mi się zdać wieczorowo maturę  a w międzyczasie podjąć pracę w jakimś biurze jako asystentka albo sekretarka. Taka praca byłaby spełnieniem moich marzeń, choć obawiałam się, że z uwagi na brak doświadczenia i niepełne wykształcenie raczej nie miałam na nią wielkich szans. Tego, że mama mogłaby nie chcieć zająć się Zuzią, nawet nie brałam pod uwagę. 

Jak to, wyjeżdżacie? A ja? A Zuzia?

– Moje kochane. Jak miło was widzieć.

– Miłej matury, babciu! – powiedziała Zuzia, wręczając kwiatki, a my obie zaczęłyśmy się śmiać.

– Ojej, to najmilszy komplement, jaki można usłyszeć od wnuczki! – powiedziała mama wesoło.

– Jaki komplement? – zapytała Ewka, która wyskoczyła zza progu, a my wyjaśniłyśmy, z czego tak się chichramy.

Tylko biedna Zuzia patrzyła zaskoczona i nie do końca rozumiała, dlaczego jest źródłem naszej wesołości.

– No dobrze, chodźcie do pokoju! – zawołała wreszcie mama. – Mamy dla was naprawdę wspaniałe wieści.

Nie rozumiałam, co poza głównym powodem imprezy mogłoby być jeszcze kolejną wspaniałą wieścią, ale zaczęło narastać we mnie zaciekawienie połączone z lekkim niepokojem. Nie chciałam niczego, co mogłoby zniweczyć moje plany.

Dziewczyny tymczasem zajęły się przygotowaniem kolacji. Kroiły wędliny i sery, wyjęły z pieca zapiekankę makaronową i kończyły sałatkę. Temat „wspaniałych wieści” zszedł nagle na dalszy plan. Dopiero gdy wszyscy usiedliśmy przy stole, a mama rozlała nam do kieliszków wina, powiedziała:

– Ewa dostała się na studia do Berlina! A my z tatą postanowiliśmy, że też przenosimy się do Niemiec!

– Co takiego? – parsknęłam zszokowana. – Przecież Ewa jest dorosła! Po co wy tam będziecie? A tak na marginesie, to gratuluję, Ewa…

– Nie jedziemy się nią zajmować. Tata przecież od lat jest zatrudniony w niemieckiej firmie transportowej. Będzie tracił mniej czasu na dojazdy do domu. Zawsze po skończonej trasie musi jeszcze jechać do Polski, a tak? Będzie już na miejscu. Oszczędzimy czas i pieniądze. A Ewcia będzie miała gdzie wpadać na obiadki, jak jej nie starczy ze stypendium! – potargała Ewkę po włosach, a mnie aż ciarki przebiegły po plecach.

Nie tak chciałam żyć

– Nic was nie trzyma w Polsce?! A ja i Zuzia? – wybuchnęłam, a rodzice spojrzeli na mnie zdumieni.

– No, przecież będziemy was odwiedzać! – odparł tata, a ja miałam ochotę wyjść i trzasnąć za sobą drzwiami.

Wydawało mi się nie do pomyślenia, że tak po prostu zamierzają mnie zostawić. Atmosfera zrobiła się napięta i nieprzyjemna. Na dokładkę wszyscy uważali, że to wina moich „fochów”, a nie tego, że nikt nie wziął nawet pod uwagę tego, że mógłby mi pomóc w trudnej sytuacji.

Zawsze starałam się pokazywać, że ze wszystkim sobie świetnie radzę, i oto miałam efekty! Uważali, że mogą mnie zostawić i sobie wyjechać. Do końca imprezy nie wracaliśmy już do tego tematu.

Pod wieczór pogratulowałam mamie jeszcze raz emerytury, życzyłam jej powodzenia i pojechałam z Zuzią do domu miejskim autobusem. Kiedy weszłam do mojej nędznej kawalerki, poczułam, że tracę grunt pod nogami. Póki wydawało mi się, że to stan przejściowy, z którego uda mi się niebawem wykaraskać, nie czułam, że to taka nora. Teraz widok starej rozwalającej się wersalki i mebli rodem z PRL-u mnie dobił.

Nie taki dom chciałam stworzyć swojemu dziecku! Chciałam w końcu odbić się od tego dna i znaleźć jakiś punkt zaczepienia, a teraz co?! Rodzice zupełnie się nie przejmowali moim losem. Wiedziałam, że jestem dorosła i sama sobie winna, ale miałam wrażenie, że zapłaciłam już wysoką cenę za błąd młodości, i liczyłam na jakąś pomocną dłoń. Nalałam Zuzi wody do wanny i z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy, starałam się poukładać w głowie na nowo plan.

Pójdę do pracy, jak Zuzia dostanie się do przedszkola. Może nie do biura, ale podłapię jakieś sprzątanie. Maturę zrobię później, jak będzie już większa… – kombinowałam, ocierając ukradkiem oczy.

Mamo, to superpomysł!

– Czemu płaczesz, mamusiu? Uderzyłaś się w palec?

– Tak, skarbie.

– Daj, podmucham – powiedziała Zuzia, a mnie zalała kolejna fala łez.

Owszem, trochę się nad sobą użalałam. Miałam świadomość, że są tacy, którzy mają gorzej, ale w tamtej chwili musiałam przeżyć żałobę nad utraconymi złudzeniami. Może to było zbyt egoistyczne z mojej strony uważać za oczywistość to, że mama na emeryturze podejmie się roli niani. Pewnie po tylu latach opieki nad dziećmi chciała po prostu odpocząć. I przecież jej się to należało! Ech…

Po kąpieli Zuzia umyła ząbki, przeczytałam jej książeczkę, utuliłam do snu i chwilkę przy niej posiedziałam. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Wystraszyłam się trochę, bo zwykle nikt do mnie nie przychodził, a już na pewno nie o tej porze. Wyjrzałam przez wizjer i zobaczyłam moją mamę. Od razu otworzyłam drzwi.

– Hej… co tu robisz?

– Czemu nie odbierasz telefonu?

– Ach… nie słyszałam, byłam w łazience z Zuzią. Coś się stało?

–No, najwyraźniej tak… Bez powodu nie byłabyś taka zapuchnięta. Chyba musimy pogadać, co?

Mama weszła do środka, a ja zaparzyłam jej herbaty. Usiadłyśmy razem przy stole i po chwili słowa same zaczęły płynąć. Nie było sensu już dłużej się kryć za zasłoną superwoman, która wszystko potrafi udźwignąć na swoich ramionach.

– Martusiu… – powiedziała mama rozczulona i mnie przytuliła. – Nie miałam pojęcia, że tak ci ciężko. Przepraszam, że nie pomyślałam o tobie. Zawsze byłaś taka dzielna, taka odpowiedzialna… Wydawało mi się, że nawet nie chciałabyś pomocy.

– Nie zrozum mnie źle, mamuś. Nie chcę cię do niczego zmuszać. To wasze życie i wasze decyzje. Tata też musi się poświęcać, żeby dojeżdżać z tak daleka, a ja o nim nie myślałam.

– Poukładamy to. Obiecuję! – powiedziała uspokajająco, a ja poczułam się znów jak dziecko.

Wystarczyło wreszcie poprosić o pomoc

Brakowało mi tego uczucia komfortu, że to ktoś inny rozwiąże problem, który spadł mi na głowę.
Dwa dni później mama zadzwoniła do mnie i oświadczyła, że omówiła sprawę ze wszystkimi pod każdym kątem i wpadli na pewien pomysł.

– Może ty też z nami pojedziesz, Martusiu? W pracy taty potrzebują pomocy biurowej, która zna polski i niemiecki. Nadajesz się. Ja będę z Zuzią, póki nie pójdzie do przedszkola. Co ty na to?

Słuchałam jej oszołomiona.

Przecież to było idealne rozwiązanie. Będę nadal z całą rodziną! A jeszcze na dokładkę będę miała pracę, o jakiej marzyłam. Nie mogłam uwierzyć.

– Wiesz, co sądzę? Że jak ty znajdziesz jakieś rozwiązanie, to nie ma mocnych, żeby się nie udało! Super, dziękuję, mamuś!

Mama zaśmiała się w słuchawkę, a ja spojrzałam na śliczną buzię Zuzki i wiedziałam, że teraz już wszystko na pewno się ułoży. Wystarczyło wreszcie poprosić o pomoc.

Czytaj także:
„Mąż mówił mi prosto w oczy, że jestem jego kajdanami. Wypomina mi, że złapałam go na dzieci, gdy chciał odejść do innej”
„Gdy siostra dowiedziała się, że nie jest córką naszego ojca, zaczęła traktować go jak obcego. Mściła się, gdy mnie faworyzował”
„Mąż nie miał w sobie ani krzty romantyzmu. Szybko zadurzyłam się we flirciarzu, dla którego prawie zrujnowałam małżeństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA