„Mąż od razu zakochał się w córeczce, na mnie jej widok nie zrobił większego wrażenia. Nie czułam do niej miłości”

Nie czułam żadnego związku ze swoim dzieckiem fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Myślałam, że to wina długiego porodu i zmęczenia. Właściwie leżący obok mnie noworodek był mi obojętny. Minęło sześć tygodni, a mnie się nie poprawiało, wręcz przeciwnie".
/ 08.12.2022 08:23
Nie czułam żadnego związku ze swoim dzieckiem fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Siedziałam na kanapie w salonie i niespiesznie przeglądałam rozłożone stare rzeczy Hani. Z czułością patrzyłam na jej szpitalną opaskę. Kochałam swoją córeczkę nad życie. Niestety, nie od razu tak było…

Sięgnęłam wspomnieniami kilka lat wstecz

Pamiętam, jak siedziałam na zimnej podłodze w łazience, obok mnie leżały trzy testy ciążowe. Wszystkie z takim samym wynikiem. Jeszcze raz rzuciłam okiem na grube, czerwone kreski na każdym z nich. Trzy naraz nie mogły się pomylić. Byłam w ciąży. Czułam jednocześnie radość i strach. Od trzech lat bezskutecznie staraliśmy się z mężem o dziecko.

Większość naszych znajomych już dawno została rodzicami, tylko nam ciągle nie wychodziło… Moje rozmyślania przerwał hałas.

– Anka, otwórz drzwi! – wołał mój mąż.

Od dłuższej chwili musiał szarpać za klamkę. Zatopiona w myślach nic nie słyszałam. Powoli wstałam i podeszłam do umywalki. Spojrzałam na swoje odbicie. Miałam czerwoną twarz i podpuchnięte oczy. Płakałam od dobrych kilku minut. Tusz do rzęs spłynął, tworząc na policzkach nieestetyczne, czarne zacieki. Niepewnie złapałam za klamkę i otworzyłam drzwi.

– Kochanie, nie płacz, spróbujemy jeszcze raz. Sama mówiłaś, że tak łatwo się nie poddamy.

Tomek mocno mnie przytulił. Mówił do mnie łagodnie, jak do dziecka. Tysiąc razy wyobrażałam sobie tę chwilę. Myślałam, że kiedy wreszcie zajdę w ciążę, powiadomię go o tym w jakiś oryginalny sposób. Mogłam włożyć koszulkę z napisem „Będę mamą” albo podarować mu maleńkie buciki. Zamiast tego na nowo zaczęłam płakać.

– Udało się! – wyjąkałam w końcu.

– Co?

Mąż patrzył na mnie zdumiony.

– Jestem w ciąży. Dowiedziałam się kilka tygodni temu. Nic ci nie mówiłam, bo lekarze kazali poczekać na wyniki wszystkich badań. Sam wiesz, że samo zapłodnienie jeszcze nic nie znaczy. Dzwonił profesor, poziom hcg pięknie wzrasta. Testy ciążowe też są na tak. To już pewne, będziemy rodzicami – wyjaśniałam.

Zaskoczony Tomek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

– I tak długo to ukrywałaś?

– Mówiłam już, nie byłam pewna, czy ciąża się utrzyma. Nadal w to nie wierzę. Nie po tym, co przeszliśmy... – zawiesiłam głos.

Oboje zamilkliśmy

Pewnie dręczyły nas te same myśli. Ostatnie lata były dla nas ciężkie. Przeszliśmy setki badań, trzy inseminacje i dwie próby zapłodnienia metodą in vitro. Wszystko na darmo. Marzenie o posiadaniu dziecka powoli zabijało nasze małżeństwo. Kłóciliśmy się niemal bez przerwy, przestaliśmy spotykać się ze znajomymi, a nasz seks już dawno przestał być spontaniczny.

Nie akceptowałam samej siebie i wszystkie frustracje przelewałam na męża. Dlatego kilka miesięcy temu zdecydowaliśmy, że podejdziemy do in vitro ostatni raz. Nikomu nie mówiliśmy o kolejnej próbie. Nie zniosłabym znowu tych pełnych litości spojrzeń i powtarzania frazesów typu: ,,nie martw się’’, „następnym razem na pewno się uda” albo najbardziej irytującego „widocznie Bóg tak chciał”.

Galop myśli przerwał okrzyk męża.

– Hura, będę tatą! Wszystko się uda, zobaczysz, będzie dobrze – zapewniał, a ja bardzo chciałam mu wierzyć.

Okres ciąży minął błyskawicznie. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami. Dwunastego października poczułam pierwsze skurcze. Ból był jeszcze znośny, ale nie ustępował mimo zmiany pozycji. Obudziłam męża.

– Tomek, to chyba już...

Mąż błyskawicznie zapakował do samochodu moją torbę i kwadrans później byliśmy już w szpitalu. Hania przyszła na świat po ośmiu godzinach. Ból się nasilał, a poród nie postępował. Lekarze zdecydowali się na cesarskie cięcie. Po wszystkim czułam się strasznie otumaniona. Ledwo zerknęłam na leżące obok mnie zawiniątko.

To była nasza córka. Położna przystawiła mi małą do piersi i Hania zaczęła ssać.

– Moja księżniczka, moja śliczna – zachwycał się mąż.

Na mnie widok córki nie zrobił większego wrażenia. Myślałam, że to wina długiego porodu i zmęczenia. Właściwie leżący obok mnie noworodek był mi obojętny. Minęło sześć tygodni, a mnie się nie poprawiało, wręcz przeciwnie.

Hania była wymagającym dzieckiem

Często płakała i miała problemy ze snem. Dopiero kiedy w kupie małej odkryliśmy nitki krwi, a jej policzki pokryły drobne, czerwone krostki, nasz pediatra postawił diagnozę.

– Skaza białkowa. Zwykle ustępuje samoistnie, ale na razie proszę wykluczyć ze swojej diety nabiał i kurze białko.

Ładnie... To teraz jeszcze nie będę mogła wszystkiego jeść, myślałam rozgoryczona. Po wyjściu od lekarza chciałam od razu kupić w aptece mleko modyfikowane dla alergików, ale Tomek się temu sprzeciwił.

– W mleku matki są przeciwciała. Wytrzymaj na diecie chociaż do szóstego miesiąca. Słyszałaś, co powiedział lekarz – cierpliwie instruował mnie.

Gdy zastosowałam się do zaleceń, mała faktycznie nie miała już tak często problemów z brzuszkiem. Mniej płakała i wreszcie zaczęła się do nas uśmiechać. Kiedy mąż brał ją na ręce, wydawała pełne radości dźwięki.

– Gu, gi, gu – mruczała zadowolona.

– Opowiada tacie, co dziś robiła z mamusią – mówił uszczęśliwiony Tomek.

Mąż miał do Hani wspaniałe podejście i nasza córka go uwielbiała. To w jego ramionach od razu się uspokajała. Gdy była ze mną, więcej marudziła. Może wyczuwała, że opiekę nad nią traktuję jak obowiązek. Czekałam, aż to się zmieni, ale nadal nie czułam więzi z własnym dzieckiem.

Byłam coraz bardziej przybita i myślałam, że Hania zabiera mi miłość męża. Oczywiście nikomu nie powiedziałam o swoich odczuciach. Wstydziłam się. No bo jak można nie kochać dziecka, na które tyle lat się czekało?

Sama nie rozumiałam, dlaczego moje macierzyństwo nie wygląda tak jak w kolorowych gazetach. Powinnam być zadowoloną, zapatrzoną w dziecko mamą i schudnąć do rozmiaru „S”, najlepiej miesiąc po porodzie.

Czara goryczy przelała się kilka dni później

Hania płakała od dobrej godziny i za nic nie mogłam jej uspokoić. W końcu, gdy jej wrzask stał się nie do zniesienia, wpadałam w gniew.

– Zamknij się wreszcie, bachorze! – zawołałam z furią i potrząsnęłam córką.

Nie zauważyłam, że wszystkiemu przygląda się mój mąż, który właśnie wrócił z pracy.

– Boże, Anka, mogłaś jej zrobić krzywdę!

Był blady jak ściana i natychmiast zabrał mi Hanię z rąk.

– Myślisz, że nie widzę, co się dzieje? Zaniedbałaś się, patrzysz na dziecko z niechęcią, jakby ci przeszkadzało, a teraz się wydzierasz i nią tarmosisz – wyliczał moje grzechy.

Ocknęłam się wtedy, jakbym obudziła się z jakiegoś transu, i dotarło do mnie, że potrząsnęłam niemowlęciem. Byłam przerażona. Jak mogłam to zrobić takiemu maleństwu? Przecież ono jeszcze nic nie rozumie. Poczułam wstyd.

– Tomek, ja nie chciałam. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Proszę... oddaj mi małą.

– Nie ma mowy. Nie jest z tobą bezpieczna. Zabieram Hanię do mamy. A ty powinnaś poszukać pomocy u psychologa, bo twoje zachowanie nie jest normalne.

Nie pomogły moje błagania. Gdy mąż wyszedł z naszą córką z domu, siadłam na podłodze i rozpłakałam się na dobre. Jak wtedy, gdy dowiedziałam się o ciąży. Jestem potworem! Chciałam skrzywdzić własne dziecko! – myślałam zrozpaczona.

Zaraz następnego dnia umówiłam się na wizytę do psychologa i niebawem zaczęłam chodzić na terapię. Dowiedziałam się, że mam depresję poporodową, ale do dziś nie wiem, dlaczego ta choroba dotknęła właśnie mnie. To okrutne i niesprawiedliwe. Przecież posiadanie dziecka od lat było moim największym marzeniem!

Powoli dochodziłam do siebie

Męża i córeczkę odwiedzałam niemal codziennie i z czasem uśmiech małej mnie też zaczął rozczulać. Coraz częściej brałam Hanię na ręce i próbowałam do siebie przytulać. Stopniowo rodziła się we mnie matczyna miłość.

Widać nie każda kobieta musi czuć ją natychmiast i to wcale nie znaczy, że jest okropną matką. Tomek i Hania wrócili do domu po czterech miesiącach. Przez chorobę ominęło mnie wiele momentów z życia córeczki. Nie winię męża za to, że odseparował mnie od Hani. Doskonale wiem, że nie mógł postąpić inaczej.

Gdybym ją skrzywdziła, nawet nie do końca świadomie, nasza rodzina mogłaby tego nie przetrwać. To dzięki jego zdecydowanej reakcji zaczęłam się leczyć i nasze życie wróciło do normy. Dziś Hania ma pięć lat i jest moim największym skarbem.

Teraz wiem, że nie można na sto procent przygotować się do macierzyństwa. W szkołach rodzenia zbyt mało mówi się o depresji poporodowej. Dlatego po skończonej terapii poszłam do znajomej położnej i opowiedziałam jej swoją historię. Teraz powtarzam ją na zajęciach dla przyszłych matek. Ku nauce i przestrodze.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA