Gdy osiem lat temu ślubowałam Olafowi miłość i wierność, byłam przekonana, że czeka nas przyszłość pełna radosnych, wspólnych chwil, wieczorów przy winie i wakacji z gromadką dzieci. I przez pierwsze dwa lata po ślubie wszystko układało się dokładnie tak, jak chciałam.
Było jak w bajce
Olaf miał w Warszawie dobrą posadę w kancelarii prawniczej, w której zaczepił się jeszcze na studiach. Ja pracowałam jako bibliotekarka. Lubiłam tę pracę, bo nie wiązała się z żadną presją. Wiedziałam, że mogę się skupić na pasji, bo Olaf bierze na siebie obowiązek zarabiania na rodzinę. Był ambitny, od początku mi to w nim imponowało.
Nie spodziewałam się jednak, że to jego ambicja doprowadzi nasze małżeństwo do ruiny. Byliśmy po ślubie już dwa lata, gdy przyszła wymarzona oferta. Duża, międzynarodowa firma prawnicza z Kanady chciała mieć go w swoim zespole. Oferowali absurdalnie wysokie pieniądze, ale… wymagali pracy wyłącznie na miejscu, pół świata od naszego domu.
Olaf od razu wiedział, że chce tam lecieć. A ja wiedziałam, że nie polecę z nim. Miałam tu wszystkich przyjaciół, rodzinę, nasz dom… Nie potrafiłam tego wszystkiego rzucić. Zawarliśmy więc umowę. On obiecywał, że emigracja potrwa tylko kilka lat, że potraktujemy to jako inwestycję w naszą przyszłość, po której do końca życia będziemy mogli żyć jak pączki w maśle. Ja z kolei obiecałam mu, że będę tu na niego czekać.
Zostałam sama
Nie chciałam i nie mogłam stawać mu na drodze do spełnienia marzeń, ale gdzieś w głębi duszy czułam, że na kilku latach się nie skończy, że nieograniczona ambicja mojego męża będzie go stale popychała do kolejnych wyzwań.
Na początku bardzo tęskniłam, a Olaf regularnie dzwonił. Wysyłał zdjęcia z biura, z nowych miejsc, które odwiedzał w wolnych chwilach. Chociaż czułam się samotna, wierzyłam, że damy radę. Odliczałam tygodnie do jego kolejnych wizyt, ale te, z czasem, stawały się coraz rzadsze.
Czułam się sfrustrowana, gdy słyszałam, że ma ważnego klienta, ważną sprawę, od których nie może się oderwać. Potrafił nie widzieć mnie miesiącami i nadal nie byłam dla niego priorytetem.
Pieniądze nie grały roli. Było nas stać na częste podróżowanie, ale ja bałam się tak długich lotów, a Olaf ciągle miał coś ważniejszego do załatwienia. I tak zaczęliśmy się od siebie oddalać.
Miesiące zamieniły się w lata, a ja powoli zaczynałam przyzwyczajać się do pustego mieszkania i samotnie spędzanych wieczorów. Przez pierwsze dwa lata czekałam na niego, przytulałam się do jego zdjęć i obiecywałam sobie, że to się kiedyś skończy, że jeszcze będziemy znowu razem, tak, jak wcześniej. Ale po trzech latach porzuciłam nadzieję, że Olaf wróci na stałe.
Samotność była ciężka
Coraz rzadziej rozmawialiśmy o jego powrocie, a nasze rozmowy generalnie zaczęły się ograniczać do zdawkowej wymiany najważniejszych informacji. On mówił mi pobieżnie o tym, co robi w pracy, a ja mówiłam, że w zeszłym tygodniu byłam przeziębiona, oglądałam dobry film i widziałam się ze starą znajomą.
To, że widywaliśmy się teraz raz na pół roku, stało się normą. Niemniej, Olaf nadal dbał, żebym miała wszystko, czego mogłabym potrzebować – przynajmniej materialnie. W domu miałam wszystkie udogodnienia, których potrzebowałam, a także i te, których nie potrzebowałam.
Regularnie przelewał pieniądze na nasze wspólne polskie konto i to w kwotach, których nie byłam w stanie wydać. Pamiętał o rocznicach, urodzinach i świętach i zawsze dbał, żebym dostała na czas kolejny ekskluzywny prezent: obłędnie drogą torebkę, biżuterię czy voucher do spa. Prawdziwego kontaktu jednak brakowało.
Brakowało mi nie tylko dotyku i wtulenia się w ramię męża przy wieczornym seansie filmowym, ale też całej tej emocjonalnej bliskości, która wyparowała z naszego małżeństwa. Coraz częściej płakałam, chodziłam zasępiona, bo nie chciałam, żeby moje życie dalej tak wyglądało. Z jednej strony nie potrafiłam stanowczo obwinić Olafa, że zabił naszą miłość, bo wiedziałam, że na swój sposób pewnie mnie kocha, dba o mnie. Ale z drugiej… Czułam do niego coraz większą niechęć, choć myśl o odejściu była dla mnie abstrakcyjna.
Potrzebowałam bliskości
I wtedy w moim życiu pojawił się Marek. Nowy sąsiad, który wprowadził się do mieszkania obok zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Kilkakrotnie spotkaliśmy się na korytarzu, wymieniliśmy uprzejmości, raz czy dwa zatrzymaliśmy się na dłuższą rozmowę. Nic szczególnego. Aż do wieczoru, który odmienił naszą relację.
Siedziałam na balkonie, owinięta w ciepły koc, z kubkiem herbaty w dłoniach, patrząc w dal. Właśnie wtedy usłyszałam jego kroki na balkonie obok.
– Zimno dzisiaj, prawda? – usłyszałam głos dobiegający zza szklanej ścianki.
Wychyliłam głowę za przegrodę.
– Tak, bardzo…
– Dopiero co wróciłem do domu. W środku też zimnica, bo nie zdążyłem jeszcze odkręcić kaloryferów – zaśmiał się.
– To zapraszam do mnie! – zaproponowałam gorąco niewiele myśląc. – U mnie ciepło i właśnie wyszła szarlotka z pieca.
– Ale… To nie problem? – zawahał się.
– A skąd! Całymi dniami siedzę sama, przyda mi się towarzystwo – odparłam.
Kilkanaście sekund później pukał już do moich drzwi. Przegadaliśmy wtedy cały wieczór. Ja paplałam jak najęta, a on zdawał się nie widzieć w tym problemu. Z ciepłem w oczach wysłuchiwał wszystkich moich historii i sam dzielił się swoimi. Dowiedziałam się, że jest rozwodnikiem, że pracuje w firmie informatycznej i że dopiero co przeprowadził się tu z Krakowa. Ja opowiadałam mu o swojej pracy, o swoich przyjaciołach, rodzinie, ale… nie o Olafie. Ani razu nie poruszyłam tematu męża, a on nie dopytywał.
Brakowało mi tego
Z jednej strony czułam, że wielogodzinna wizyta obcego mężczyzny w mieszkaniu przez wiele osób mogłaby być uznana za brak lojalności wobec Olafa, ale z drugiej… czy to naprawdę ja w tym związku byłam nielojalna? Moja rosnąca frustracja sprawiała, że nie czułam się winna coraz częstszych wizyt Marka, które nastąpiły po tym pierwszym wieczorze.
Po tygodniu poczułam, że będę w nim miała przyjaciela. Po miesiącu wiedziałam już, że będzie kimś więcej. Nasze rozmowy były pełne pasji, zaangażowania, ciekawości. Takie, jak moje i Olafa jeszcze kilka lat temu.
Dostrzegłam też, że Marek coraz częściej mnie dotyka, rzuca mi powłóczyste spojrzenia. Aż któregoś wieczoru mnie pocałował. Nie przerwałam tego od razu. Najpierw wpięłam się w jego usta z tęsknotą i pragnieniem, których nie potrafiłam powstrzymać. Ale po chwili, gdy zaczęło do mnie docierać, co robię, odskoczyłam od niego jak oparzona.
– Jestem mężatką – wyrwało mi się nagle.
– Wiem – odpowiedział spokojnie. – Ale czy to naprawdę coś zmienia?
Spojrzałam na niego.
– Nie odejdę od niego – wyszeptałam.
– To też wiem – odparł. – I nie zamierzam tego od ciebie wymagać. Po prostu… Chciałbym z tobą być. Niezależnie od wszystkiego. Nie zasługujesz na to, żeby więdnąć tu w samotności, kiedy… Możemy mieć razem coś tak wspaniałego…
Odzyskałam radość życia
Zaszkliły mi się oczy. Pocałowałam Marka z jeszcze większą mocą, niż wcześniej. A potem zapomnieliśmy o całym świecie.
Relacja z Markiem była dla mnie jak życiodajny powiew wiatru, który rozpędził lodowatą mgłę samotności. Znowu zaczęłam się uśmiechać, przestałam zasypiać z mokrą od łez poduszką i opróżnionym do połowy kieliszkiem wina na szafce nocnej.
Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała stawić czoła konsekwencjom. Olaf, oczywiście, niczego nie podejrzewał. Nadal dzwonił, nadal pod koniec każdej rozmowy mechanicznie mówił, że mnie kocha. Ale w tamtym momencie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, uderzało mnie, że to jedynie puste słowa. A ja pragnęłam czegoś prawdziwego.
Jestem z Markiem już od pół roku. Nikomu nie odważyłam się powiedzieć o naszym związku. Jak by to wyglądało? Mąż tak ciężko pracuje, żebym miała wszystko, o czym zamarzę, a ja przyprawiam mu rogi? Nie mam wokół siebie osoby, która by mnie zrozumiała. Nawet przyjaciółki są przeświadczone, że złapałam Boga za nogi wychodząc za Olafa i nie zmieniły zdania nawet wiedząc, że od lat nie żyjemy już razem.
Nie potrafię też podjąć decyzji o rozwodzie. Mimo tego, że w sercu czuję się przez Olafa zaniedbana, zdradzona, zepchnięta na dalszy tor, nie chcę go zranić, bo czuję, że na to nie zasługuje.
Marek na mnie nie naciska, choć czasem widzę w jego oczach niewypowiedzianą tęsknotę za jakąś deklaracją, za perspektywą wspólnej przyszłości. Wiem, że pewnie kiedyś będę musiała podjąć decyzję. Ale to jeszcze nie teraz…
Anna, lat 33
Czytaj także:
„Kolega zdradzał swoją żonę, a ja byłem w niej zakochany po uszy. Zamiast na lojalność, postawiłem na siebie”
„Wierzyłam, że nasze małżeństwo jest idealne. Podczas gdy ja myślałam o wspólnym obiedzie, on w myślach rozbierał inną”
„Faceci mają empatię na poziomie pierwotniaków. Nawet swoje dziecko potrafią wykorzystać do osiągnięcia własnych celów”