„Mąż od dawna mnie nie kochał, ale moment na odejście do kochanki wybrał paskudny. Jak można zostawić żonę w chorobie?”

kobieta, którą mąż zostawił w chorobie fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Kiedy leżałam po operacji w szpitalu, odwiedził mnie, ale uciekał spojrzeniem i nie wziął mnie za rękę, chociaż strasznie tego potrzebowałam. Omijał wzrokiem moją twarz, ale już opatrunek na mojej klatce piersiowej go interesował. Wiedział, że wycięto mi lewą pierś, i gapił się na miejsce, gdzie kiedyś była. Gapił się z niedowierzaniem i odrazą”.
/ 07.09.2022 08:30
kobieta, którą mąż zostawił w chorobie fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

W nocy poprzedzającej wizytę, praktycznie nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, wzdychałam, rozbierałam się, bo było mi za gorąco. Jerzy od kilku miesięcy spał w dawnym pokoju Izy. Któregoś dnia po prostu zabrał swoją poduszkę i kołdrę (od dawna mieliśmy dwie) i wyniósł się do pokoju, który dwanaście lat wcześniej zwolniła nasza córka. Oczywiście zapytałam go, co takiego się stało, że już razem nie śpimy, i odparł, jak to on, opryskliwie i nutą pretensji.

A po cholerę mamy spać razem? Że niby mamy jakieś małżeńskie powody? Daj spokój!

Wiedziałam, co miał na myśl. Chodziło mu seks. A właściwie: jego brak.

Nie uprawialiśmy seksu od dwóch, może dwóch i pół roku. Wcześniej zdarzał nam się rzadko, coraz rzadziej. Dlaczego? Bo nie chciałam kochać się z mężem, kiedy nie wziął kąpieli. Ktoś by powiedział, że przesadzam, ale ten ktoś pewnie nie musiał znosić „czułości” w wykonaniu obficie obdarzonego owłosieniem na ciele mężczyzny, który pracował fizycznie, a wieczorem był „zbyt padnięty” żeby wziąć prysznic. Zapewniam, że wstrzymywanie oddechu to nie jest żadne rozwiązanie na dłuższą metę.

Czasami mąż chciał się ze mną kochać po kilku piwach. Śmierdział wtedy jeszcze bardziej, do tego robił się brutalny i nachalny. Czy to dziwne, że nie miałam nastroju na zbliżenia?

Ale to nie tak, że całkowicie zrezygnowałam z seksu. Kilka razy włożyłam ładną bieliznę, którą wybrałam specjalnie na takie okazje, pokropiłam się perfumami i usiłowałam zainicjować kontakt intymny. Ale wtedy słyszałam, że mam się przestać wygłupiać, bo on ogląda wyścigi albo żebym mu dała spokój, bo on zaraz wychodzi do Maćka. Maciek właśnie zlał nalewkę i zaprosił kumpli na degustację, a to mojego męża kusiło bardziej niż żona w koronkach.

Nigdy nie miał dla mnie współczucia ani troski

Wyniósł się więc do osobnego łóżka, co sprawiło, że czułam się osamotniona, ale z drugiej strony, kiedy dręczyła mnie bezsenność, mąż nie robił mi wymówek, że mam przestać się kręcić, bo przeszkadzam mu spać. A wymówki robił mi bardzo często. Zwykle miały formę drobnych złośliwości. Jak na przykład wtedy, kiedy przez trzy dni nie mogłam wyjść z toalety, bo się czymś strułam. Zamiast słów wsparcia słyszałam zza drzwi:

Nie zaszkodzi ci takie przeczyszczenie, najwyżej stracisz parę kilo. A masz z czego, he he.

Albo kiedy miałam potworną migrenę i jęczałam, że chciałam walić głową w ścianę, żeby stracić przytomność i nie czuć bólu:

– No, może jak się porządnie walniesz w łeb, to ci się wreszcie w nim ułoży, cha cha!

Nauczyłam się więc, że nie ma co oczekiwać od Jerzego współczucia ani troski, kiedy cierpiałam. Zwykle wykorzystywał moje złe samopoczucie, żeby ze mnie zakpić i jeszcze bardziej mi dołożyć… To dlatego nie powiedziałam mu o swoich podejrzeniach. Od tak dawna nie dotykał moich piersi, że nie mógł się dowiedzieć, co zauważyłam, a ja nie miałam ochoty narażać się na kolejne szyderstwa i poniżające uwagi. Powiedziałam więc o tym tylko lekarzowi.

– Te żyły na lewej piersi są dużo bardziej widoczne niż jakiś czas temu – powiedziałam podczas wizyty u ginekologa. – I niech pan zobaczy, ta pierś jest większa niż druga. To widać po stanikach, nagle ta jedna jakby się wylewała z miseczki.

– Rzeczywiście… – ginekolog starannie mnie zbadał. – Ma pani też powiększone węzły pachowe. Dam pani skierowanie na usg, na cito. Proszę do mnie wrócić z wynikiem.

Właściwie już podczas badania dowiedziałam, że mam guza w lewej piersi. Pytanie brzmiało tylko: czy jest to zmiana o charakterze złośliwym? Żeby na nie odpowiedzieć, skierowano mnie na biopsję. Wyniki miały trafić prosto do mojego lekarza, a on miał odpowiedzieć na wszystkie pytania podczas wizyty. To właśnie w noc ją poprzedzającą nie byłam w stanie zasnąć.

Rano, przez moment miałam ochotę powiedzieć Jurkowi, co mnie tak dręczyło. „Mogę mieć raka piersi!” – to zdanie omal nie wyszło z moich z ust, kiedy pił swoją czarną kawę i kruszył tostem. Ale nim zdążyłam się zebrać na odwagę, spojrzał na mnie z niechęcią i stwierdził:

– Z pięć razy w nocy mnie obudziłaś! Coś ty się tak kręciła? Wszystko słychać w drugim pokoju. Owsiki masz czy jak?

I tak wyszłam z domu ze łzami w oczach. Raz, z powodu uwagi o owsikach. Dwa – bo szłam poznać wyrok i bardzo się go bałam. Lekarz był bardzo empatyczny i życzliwy, kiedy omawiał ze mną wynik biopsji. Ale nie złagodziło to ciosu: miałam raka sutka.

Zachowywał się, jakby moja choroba go irytowała

– Czy ma pani do kogo zadzwonić, żeby po panią przyjechał? – zapytał doktor z troską. – Powinna pani dzisiaj być z kimś bliskim. Również do onkologa może pani iść z mężem albo inną osobą, która udzieli pani wsparcia.

Zadzwonię do córki – powiedziałam, nie poznając swojego głosu.

Kiedy Iza przyjechała, miałam już zapuchnięte oczy i ledwie trzymałam pion.

Powiedziałam jej tylko te dwa słowa: mam raka, a potem jakby odpłynęłam. Nie pamiętam drogi do domu ani reakcji Jurka na złe wieści. Córka położyła mnie do łóżka, jakbym miała anginę, a nie nowotwór złośliwy, a potem długo rozmawiała z ojcem.

Trzeba było działać szybko, bo guz był duży. Słowa „radykalna mastektomia” brzmiały dla mnie tak przerażająco, że nie mogłam nawet ich wymówić. Lekarze wyjaśnili mi, co się stanie – że najpierw usuną mi cała lewą pierś, a potem znowu pobiorą wycinek tkanki do badania histopatologicznego. I zobaczymy, co dalej: radioterapia, chemia, leczenie hormonalne…

Termin operacji wyznaczono mi na „już”, czyli w polskich warunkach na za dwa tygodnie. To tempo dodatkowo mnie przerażało – oznaczało, że mój stan jest poważny. Jak nigdy wcześniej, potrzebowałam wtedy wsparcia ze strony Jerzego. Ale on wyglądał tak, jakby moja choroba… nie wiem… irytowała go? Była problemem, który mu przeszkadzał? Nie dość, że nie okazywał mi żadnej czułości ani nie otaczał opieką, to jeszcze nie chciał jeździć ze mną na wizyty. Zajmowała się mną Iza, a Jerzy siedział w domu i pił piwo.

Kiedy leżałam po operacji w szpitalu, odwiedził mnie, ale uciekał spojrzeniem i nawet nie wziął mnie za rękę, chociaż strasznie tego potrzebowałam. Omijał wzrokiem moją twarz, ale już opatrunek na mojej klatce piersiowej mocno go interesował. Wiedział, że wycięto mi całą lewą pierś, i miałam wrażenie, że gapi się na miejsce, gdzie kiedyś była. Gapił się z niedowierzaniem i odrazą.

Kiedy wróciłam do domu, odczekał dosłownie trzy dni, jakby ktoś mu powiedział, że dzięki temu nie będzie musiał uważać się za egoistycznego sukinsyna. Ale w końcu, nie patrząc mi w oczy i mamrocząc tak, że ciężko go było zrozumieć, oświadczył, że się wyprowadza.

Byłam osłabiona, wciąż pod wpływem silnych leków, nie mogłam samodzielnie siadać ani unosić rąk, więc miałam niewielką możliwość wyrażenia tego, co poczułam, kiedy to usłyszałam. Jerzy wziął chyba moje milczenie za przejaw zrozumienia dla jego decyzji, bo nieco się ośmielił i dodał:   

– Wiem, że to niezbyt dobra pora, żeby ci to mówić, ale już dawno trzeba było to zrobić. No wiesz, nasze małżeństwo od dawna istnieje tylko na papierze. Powinniśmy byli się rozwieść co najmniej trzy lata temu.

Nie miałam nawet siły na niego krzyknąć. Po prostu leżałam, płakałam i czułam, jak gorące łzy spływają mi do uszu.

Czemu tak mu zależy na rozwodzie?

Jerzy był zbyt tchórzliwy, żeby uprzedzić o swoich zamiarach Izę. To ode mnie dowiedziała się, że jej ojciec ulotnił się, kiedy dochodziłam do siebie po mastektomii.

– Jak ja go dorwę…! – zawarczała z autentyczną nienawiścią. – Przysięgam, przywlokę go tutaj za łeb!

– Iza… – szepnęłam. – Daj spokój… Nie można nikogo zmusić do miłości, a on najzwyczajniej w świecie mnie nie kocha…

Nie wiem, jak mogłam wcześniej tego nie zrozumieć. Dlaczego ludzie zakładają, że jeśli są z kimś w związku małżeńskim i mieszkają razem, to ten ktoś automatycznie ich kocha? Przecież Jerzy okazywał mi jawną niechęć już od dawna. On mnie nie tylko nie kochał. On mnie nawet nie lubił! 

Miałam dla niego jeszcze jakąś wartość kiedy uprawialiśmy seks, ale potem już nawet to przestało działać. Zrozumiałam, że kiedy odjęto mi pierś, Jerzy uznał, że jestem kompletnie bezużyteczna, a do tego trzeba będzie się mną zajmować i poświęcać mi uwagę. Właśnie dlatego szybciutko zabrał swoje rzeczy i się wyniósł.

Zabroniłam Izie interweniować. Nie jest rolą dziecka, nawet dorosłego, zajmowanie się problemami małżeńskimi rodziców. Tym bardziej że wkrótce Jerzy wniósł o rozwód. Jego prawnik wyraźnie mi współczuł i widziałam, że niechętnie przekazuje mi, co ustalił ze swoim klientem. Ale taką miał pracę.

– Pan C. nie będzie rościł sobie żadnych praw do podziału majątku. Wszystko zostawia pani ze względu na pani trudną sytuację zdrowotną.

Oczywiście chciał czegoś w zamian. A mianowicie tego, żebym mu nie robiła problemów z rozwodem. Zastanawiałam się, dlaczego tak mu na tym zależało. Czyżby miał nową kobietę? Okazało się, że razem z piersią nie amputowano mi intuicji. Jerzy rzeczywiście kogoś miał. Może jestem okropna, ale w pierwszej chwili po poznaniu tych rewelacji od koleżanki, która przeprowadziła małe śledztwo, poczułam zdumienie, że jakaś kobieta go chciała.

To chyba wtedy zdałam sobie sprawę, że ja też od dawna nie kochałam Jurka. I niespecjalnie go lubiłam. Oczywiście, tęskniłam za tym, co było między nami kiedyś. Za długim przytulaniem na łyżeczkę w niedzielny poranek, za śniadaniami w łóżku i telefonami w środku dnia, tylko po to, żebyśmy mogli usłyszeć swoje głosy. Tyle tylko że to wszystko, razem z całą resztą dobrych i przyjemnych rzeczy w naszym małżeństwie, skończyło się nie rok, nie dwa, a dobre dziesięć albo i piętnaście lat temu. Od bardzo dawna funkcjonowaliśmy na zasadzie przyzwyczajenia i czegoś, co chyba można nazwać przekonaniem, że nic innego nie da się w tej sytuacji zrobić.

Trzeba coś stracić, aby coś zyskać

Rok po operacji był dla mnie bardzo ciężki. Na szczęście po dwunastu miesiącach lekarze potwierdzili, że jestem „czysta”. Iza zmusiła mnie do spotkań z terapeutką. Bała się, że taki ciężar – rak, utrata piersi, rozwód, a potem wiadomość, że jej ojciec ma nową partnerkę – popchną mnie w otchłań depresji. No więc zgodziłam się. Dla córki.

Podczas terapii miałam wreszcie okazję zapytać samej siebie: kim jestem, czego pragnę, jak ma wyglądać moje życie. Zrozumiałam, że przez wiele lat tkwiłam w związku, w którym wcale nie byłam szczęśliwa, że znosiłam chłód emocjonalny i niechęć męża, bo uważałam, że nie mam wyjścia, bo przecież za niego wyszłam, prawda?

W ciągu kolejnego roku zmieniłam mieszkanie. Zawsze chciałam mieć ładny widok z balkonu (poprzednio nasze okna wychodziły na wiatę śmietnikową i parking), więc kupiłam mniejsze mieszkanko tuż obok parku miejskiego. Kiedy piję herbatę na balkonie, mogę obserwować dzieci karmiące kaczki i zakochane pary przytulające się na parkowych ławkach.

A właśnie, a propos zakochanych par! Mieszkanie w moim nowym bloku rozpoczęłam od odwiedzin u sąsiadów z babeczkami jagodowymi. Tak poznałam Michała, który mieszka pode mną. Może za wcześnie jeszcze, by mówić, że się w sobie zakochaliśmy, ale bardzo się lubimy i spędzamy z sobą mnóstwo czasu. Na razie, powiedziałam mu, że mam protezę piersi i nie uciekł ani nie zaczął mnie unikać.

On ma problemy z kolanem i chodzi o kuli, a mnie to przecież nie przeszkadza, więc może i moja inność nie będzie mieć dla niego znaczenia, kiedy się przed nim rozbiorę? Na razie jednak nie wybiegam tak daleko myślami, cieszę się teraźniejszością. Czasami opowiadam komuś, co się u mnie wydarzyło przez ostatnie dwa i pół roku, i zawsze spotykam się z reakcjami typu: „mój Boże, biedactwo, tyle przeszłaś… to takie okropne, bardzo ci współczuję…”. W sumie to nauczyłam się już machać wtedy ręką i mówić:

– No tak, straciłam pierś i męża, ale, szczerze mówiąc, sporo też zyskałam!

Ludzie zwykle wytrzeszczają oczy na te słowa, a ja im tłumaczę, że czasem trzeba coś stracić, żeby coś zyskać. Że nigdy w życiu pewnie nie zakończyłabym małżeństwa, w którym zostały już tylko niechęć i złośliwości, i nawet nie dowiedziałabym się, że mogę żyć inaczej. I że to, co początkowo wygląda na koniec oraz bezmiar nieszczęść, zawsze może okazać się początkiem czegoś nowego. W moim przypadku właśnie tak było.

Czytaj także:
„Nie odeszłam od męża, gdy zachorował, ale on zostawił mnie, gdy wyzdrowiał. Na pożegnanie rzucił, że nigdy mnie nie kochał”
„Mąż mojej siostry zmienił jej życie w piekło. Upozorował swoje zaginięcie, bo... bał się przyznać, że ma kochankę”
„Dałam sobie 2 szansę na miłość i czuję, że przegrałam. Choć mam narzeczonego, to wciąż jestem sama jak palec”

Redakcja poleca

REKLAMA