Mama śmieje się czasem, że urodzona ze mnie artystka, bo już jako szkrab malowałam po czym się dało i… czym się dało (podobno najpełniej realizowałam się, mażąc zupką marchewkową po ścianie kuchni). Skończyłam liceum plastyczne, jednak zamiast Akademii Sztuk Pięknych wybrałam architekturę. Zrobiłam to za namową rodziców, którzy uważali, że powinnam mieć konkretny zawód, a tworzyć mogę dla przyjemności. Podzielałam ich zdanie.
Artystka non stop
Kiedy zatrudniono mnie w biurze projektowym, mieszkałam już sama w kawalerce odziedziczonej po dziadku. Razem ze mną przeniosły się tam moje ulubione sztalugi i kompletowany od lat zestaw pędzli.
Praca nie zawsze sprzyjała malowaniu. Czasami nie dotykałam płócien nawet przez kilka dni i aż mnie ręce świerzbiły, żeby to zrobić. A podczas realizacji ostatniego projektu, sztalugi stały zapomniane w kącie pokoju przez ponad dwa tygodnie! Dlatego gdy klientowi wreszcie spodobała się ostateczna koncepcja i wszyscy z pracowni poszli do pubu świętować zwycięstwo, ja pognałam do domu, aby zacząć malować.
Nastawiłam płytę z relaksującą muzyką, włożyłam koszulę, w której zawsze pracuję i wzięłam się do tworzenia. Przenosiłam na płótno wszystkie długo skrywane emocje, które zawładnęły moim umysłem i… ciałem. Tak się zapamiętałam w swojej pracy, że nie usłyszałam dźwięku telefonu. Kiedy go odebrałam, miałam już trzy zignorowane wcześniejsze połączenia.
To dzwonił Paweł. Facet, na którego widok od kilku miesięcy mocniej bije mi serce.
– Roma? Gdzie jesteś? Zniknęłaś tak nagle! – przekrzykiwał panujący w tle hałas.
– Jesteśmy w pubie i czekamy na ciebie!
– Nie mogę! Pracuję! – odwrzasnęłam.
– Co mówisz? Że co robisz?
– MA-LU-JĘ!
– Aha! – rzucił tylko Paweł, a potem naszą rozmowę zagłuszyły jakieś trzaski i połączenie zostało przerwane.
Emocje się ze mnie wylewały
Wróciłam do obrazu. Malowałam pewnymi pociągnięciami pędzla. Po telefonie Pawła, szło mi nawet lepiej. Jego głos działał na mnie jak natchnienie. A powstający obraz był wyrazem moich ukrytych pragnień, moim wyznaniem miłości. Zakochałam się w Pawle chyba tego samego dnia, gdy przyszłam do biura. Byłam nowa, nieco zagubiona, a on otoczył mnie koleżeńską opieką.
Jednak nie tylko tym mnie ujął. Paweł był wizjonerem – spod jego ręki wychodziły najśmielsze projekty. Takie, które nie zawsze spotykały się z aprobatą klientów. Moim zdaniem zwykli ludzie jeszcze nie dorośli do tak nowoczesnej architektury. Lecz Paweł nie był z tych, co się łatwo zniechęcają. Ciągle gdzieś przemycał swoje wizje i coraz częściej mu się udawało doprowadzić do ich realizacji.
Ale to nie remont
Pochłonięta pracą aż podskoczyłam na dźwięk dzwonka do drzwi… O dziwo, na progu stali niemal wszyscy koledzy z biura. Z obiektem moich westchnień na czele.
– Zmobilizowałem grupę i przyszliśmy ci pomóc! – stwierdził Paweł.
– Ale w czym? – zdziwiłam się.
– W malowaniu! – pomachał mi przed nosem wielkim malarskim pędzlem.
Spojrzałam ze zdumieniem na resztę towarzystwa. Każde z nich dzierżyło w dłoni wałek do malowania albo pędzel. Mimowolnie ryknęłam śmiechem.
– Co w tym zabawnego? – odezwał się Rysiek. – Razem uwiniemy się z robotą, a potem wypijemy piwko. Też je przynieśliśmy!
– Jasne, wchodźcie! – zakrzyknęłam, nie chcąc ich dłużej trzymać na korytarzu.
Wtłoczyli się całą grupą do mojej niewielkiej kawalerki. Paweł wszedł pierwszy do pokoju i oniemiał na widok rozstawionych sztalug z zagruntowanym płótnem, częściowo pokrytym już farbą.
– Rany! – złapał się za głowę. – Wyszedłem na idiotę… Byłem pewny – zwrócił się do mnie – że robisz remont.
– Nic się nie stało! – roześmiałam się. – To przecież nawet lepiej, że niczego nie odnawiam. Po prostu możemy od razu pominąć etap pracy i przejść do degustacji piwa.
Sam na sam
Było super. Siedzieliśmy, gadając, przez pół nocy. W końcu towarzystwo zaczęło powoli się wykruszać, aż w pewnym momencie zostaliśmy już tylko we dwoje z Pawłem.
Słuchaliśmy muzyki, ale płyta się skończyła i pokój wypełniła nienaturalna, dzwoniąca w uszach cisza. Poczułam na sobie badawczy wzrok Pawła i nagle mój strój – kusa męska koszula, w której zawsze maluję – wydał mi się jakiś niezręczny. Aby ukryć zmieszanie, zaproponowałam, że zaparzę kawę.
Kiedy wróciłam z kuchni, Paweł stał przed moim obrazem.
– Jest dobry, wiesz? – stwierdził.
– Skąd wiesz, przecież ledwo go zaczęłam.
– Już widać. Kolory, kompozycja, zdecydowane pociągnięcia pędzla… Co to jest?
– „Niespełniona miłość” – odparłam, czując, jak na moje policzki wypływa zdradziecki rumieniec.
– Ach tak? – Paweł uniósł brwi, po czym podszedł do mnie i sięgnął do kieszonki na mojej piersi po jeden z pędzli. – Pozwolisz? – zapytał, zwracając się w stronę płótna.
– Tak… – odparłam, rumieniąc się bardziej, bo Paweł dotknął mimowolnie mojego sutka, który natychmiast stwardniał i teraz był doskonale widoczny pod cienkim lnem.
Tymczasem Paweł nabrał na pędzel farbę, naniósł ją na obraz. Pracował przez chwilę w skupieniu, a potem zrobił krok do tyłu, przyglądając się krytycznie swojemu dziełu.
– Co? Nie podoba ci się? – zapytałam stłumionym głosem.
– Wolałbym malować na czymś innym niż na płótnie… – odparł, odwrócił się do mnie i pociągnął pędzlem po moim odkrytym udzie, zostawiając na nim zieloną smugę.
Stałam się płótnem
Westchnęłam cichutko, przymykając oczy. Paweł wpadł w prawdziwy trans tworzenia. Chwycił za pędzel i pokrywał moje ciało barwnym deseniem, pracując w skupieniu i idąc od stóp coraz wyżej. W pewnym momencie błękitna koszula opadła ze mnie na podłogę, a on ozdobił malunkami mój brzuch, plecy i resztę ciała. Stałam nieruchomo jak zaczarowana. A kiedy doszedł do szyi, szepnęłam tylko:
– Uważaj, podobno człowiek się dusi, kiedy pomaluje mu się całe ciało…
– Nie martw się, znam zasady udzielania pierwszej pomocy – odszepnął, muskając ustami płatek mojego ucha.
Rozlało się we mnie pożądanie. Paweł zbliżył wargi do moich ust i wypełnił je swym oddechem. Zapamiętaliśmy się oboje w tym pocałunku, a dłonie Pawła zaczęły błądzić po moim ciele, tworząc na nim jeszcze inne ornamenty, niż zrobił to przed chwilą pędzel.
Zsunęłam Pawłowi koszulę i przywarłam do jego ciepłej skóry, odbijając na niej kolorowe desenie. Niespiesznie osunęliśmy się na podłogę i po chwili już nie wiedziałam, czy kocham się z żywym człowiekiem, czy może to akrylowa postać mężczyzny zeszła z mojego obrazu… Nieważne, bo i tak była to jedna i ta sama osoba.
A kiedy wyczerpani miłością leżeliśmy spleceni w uścisku, jednakowo kolorowi i szczęśliwi, Paweł szepnął mi do ucha:
– Zdaje się, Romusiu, że powinnaś zmienić tytuł swojego obrazu. Z niespełnionej miłości na spełnioną…
Czytaj także: „Teść całe życie działał pod przykrywką. Gdy teściowa zmarła, pokazał oblicze babiarza. Biuściasta blondyna mi świadkiem”
„W dniu ślubu zamiast narzeczonego i świadkowej w kościele czekał na mnie list. Jak mogli mi wykręcić taki numer?” „Rodzina ostrzegała, że mój narzeczony to skąpiec, ale byłam ślepa. Otrzeźwiałam, gdy próbował się na mnie dorobić”