Pewnego wieczoru, kiedy położyłam Julkę do łóżeczka i stanęłam z kubkiem ulubionej zielonej herbaty naprzeciwko Igora, mój mąż popatrzył na mnie i powiedział jak gdyby nigdy nic, że od pewnego czasu myśli o wyjeździe do pracy do Norwegii.
Nogi się pode mną ugięły. Byliśmy małżeństwem z kilkuletnim stażem i mieliśmy dwuletnią córeczkę.
– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytałam głosem pełnym lęku. Igor chyba wszystko dobrze przemyślał, bo był przygotowany do odparcia każdego mojego argumentu. Nawet tego, że bez niego sobie nie poradzimy.
– Mama obiecała, że kiedy będzie trzeba, pomoże ci w opiece nad Julą – powiedział.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że już nie zastanawiał się na głos nad tym wyjazdem, tylko po prostu poinformował mnie o swoim planie.
– Tu nigdy nie zarobię tyle, żebyśmy jakoś stanęli na nogi – usprawiedliwiał się, próbując mnie udobruchać.
Miał nas opuścić tylko na chwilę, żeby trochę zarobić
Nie było mi do śmiechu, bo perspektywa rozstania z mężem i samotnego wychowywania córki napawała mnie obawami i przygnębieniem, ale co było zrobić? Pocieszałam się, że wiele kobiet jest w podobnej sytuacji i jakoś dają sobie radę. Zrobiłam więc dobrą minę do złej gry i w końcu powiedziałam, że skoro jego zdaniem jest to jakieś rozwiązanie naszej trudnej finansowej sytuacji, to nie zostaje mi nic innego, jak się zgodzić.
– Na jak długo masz zamiar jechać? – zapytałam tylko, a Igor odparł, że nie ma pojęcia, ale żebym się nie martwiła, bo samoloty do Oslo nie są drogie i będziemy się regularnie widywać.
Faktycznie przez pierwszy rok nie było miesiąca, żeby mąż nie przylatywał na co najmniej jeden weekend do Katowic, albo żebyśmy z Julką nie były u niego. Potem jednak lataliśmy coraz rzadziej, bo doszliśmy do wniosku, że pieniądze, które na to przeznaczamy, lepiej zainwestować w nowy komplet wypoczynkowy, łóżko dla Julki albo telewizor.
W pewnym momencie stwierdziłam ze smutkiem, że oddalamy się od siebie. Kontaktowaliśmy się za pośrednictwem telefonu i internetu, a widywaliśmy tylko od wielkiego dzwonu. Czułam, że jako małżeństwo znaleźliśmy się na bardzo ostrym zakręcie.
– Musimy porozmawiać – zapowiedziałam mężowi, kiedy zadzwonił. W paru słowach przypomniałam mu to, co uzgodniliśmy – że wyjeżdża tylko na chwilę, żeby zarobić, tymczasem ta sytuacja trwa już ponad dwa lata i nic nie wskazuje na to, żeby miała się zmienić.
– To nie jest dobre ani dla naszego związku, ani dziecka – powiedziałam.
Byłam przygotowana na wszystko, nawet na rozstanie. Takie sytuacje przecież się zdarzają, a rozwody ludzi, którzy żyją na odległość, to niemal codzienność. Tymczasem Igor zaproponował, żebyśmy… przyleciały do Oslo!
– Mam pracę, zupełnie ładne mieszkanie. Nie martw się, damy sobie radę – zapewnił, a do mnie dotarło, że on nie myśli o kilkudniowej wizycie, tylko o tym, żebyśmy się przeprowadziły na dobre.
Przyznam szczerze, że zabił mi ćwieka. W głębi duszy liczyłam, że obieca czym prędzej wrócić do naszego miasta i rozejrzeć się tutaj za jakąś pracą.
– Lada dzień Julka pójdzie do przedszkola. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaczęła edukację w Oslo – stwierdził.
– Wiesz, że chcę wrócić do pracy… – przypomniałam mu nieśmiało.
Chyba nie doceniałam swojego męża, bo i na to miał odpowiedź. Powiedział, że jego szef szuka kogoś, kto zająłby się maleńkimi bliźniakami jego siostry.
– Kochasz dzieciaki, będziesz dla nich idealną nianią – zauważył i dodał, że już następnego dnia rano porozmawia o tym ze swoim kierownikiem.
Przyznam szczerze – ta propozycja nie za bardzo przypadła mi do gustu. W końcu nie po to kończyłam studia ekonomiczne, żeby opiekować się cudzymi dziećmi. Uznałam jednak, że byłoby to jakieś rozwiązanie, zanim poznam język, dlatego zgodziłam się, żeby Igor porozmawiał z szefem.
– Chyba oszalałaś! – zawołała Marcysia, moja przyjaciółka, gdy usłyszała o naszych planach. – Chciałaś przecież otworzyć własne biuro rachunkowe. Zrezygnujesz z tego, żeby niańczyć dzieci?
– To tylko tymczasowe rozwiązanie – odpowiedziałam z uśmiechem. – A co będzie potem, jeszcze zobaczymy.
Byłam zdecydowana postawić wszystko na jedną kartę. Biuro rachunkowe może poczekać, moje małżeństwo – nie. Wiedziałam, że jeśli machnę ręką na swój związek z Igorem, na pewno rozpadnie się jak domek z kart. A to byłaby dla mnie dużo większa katastrofa niż niezrealizowane ambicje zawodowe.
Wyjechałam i nigdy nie żałowałam tej decyzji. Po kilku latach otworzyłam biuro rachunkowe na przedmieściach Oslo, gdzie do dzisiaj mieszkamy. A Marcysi, która czasem mnie tu odwiedza, powtarzam: co się odwlecze, to nie uciecze.
Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii