„Mąż nie wspierał mnie w ciąży. Gdy zrozumiałam dlaczego, pożałowałam, że będzie ojcem tego dziecka”

kobieta w ciąży fot. Mąż nie wspierał mnie w ciąży /dobe Stock, natapetrovich
„Myślałam, że będzie się kajał, krzyczał, że wszystkiego żałuje, że tylko ja się dla niego liczę, żebym dała mu jeszcze jedną szansę. A on nawet nie próbował walczyć. O mnie, jego żonę, miłość jego życia i matkę jego dziecka”.
/ 17.03.2025 17:30
kobieta w ciąży fot. Mąż nie wspierał mnie w ciąży /dobe Stock, natapetrovich

Moja ciąża była wymarzona, wyśniona i wystarana. Przez długi czas walczyliśmy z Marcinem o to dziecko. Podporządkowaliśmy całe życie mojemu kalendarzykowi, spędzaliśmy każdą możliwą chwilę owulacji razem. Przez dwa lata nie było żadnych efektów, a ja powoli zaczynałam wpadać w paranoję. Nie ukrywam, odbiło się to na tym związku, ale nie sądziłam, że aż tak...

Gdy po dwóch latach starań zauważyłam dwie kreski na teście ciążowym, myślałam, że oszaleję ze szczęścia.

– W końcu! W końcu się udało – krzyczałam radośnie do męża, łykając łzy wzruszenia.

Marcin też się cieszył, widziałam to, chociaż myślę, że w pewnym stopniu odczuł też ulgę. Wystawiłam jego i nasz związek na sporą próbę. Tak bardzo marzyłam o dziecku, że wręcz terroryzowałam męża rygorystycznym przestrzeganiem kalendarzyka.

Byłam nieugięta

– Wychodzisz w sobotę? To musisz wcześnie wrócić, żebyśmy zdążyli jeszcze odbyć próbę – zapowiedziałam mu któregoś razu, kilka miesięcy wcześniej.

– Maja, to urodziny Karola... Trzydzieste. Naprawdę nie możemy tego zrobić wcześniej albo później? – westchnął ciężko.

Naprawdę impreza jest dla ciebie ważniejsza? – najeżyłam się. – Chcesz zmarnować kolejny miesiąc przez głupi wypad do baru z kumplami?

– To nie jest głupi wypad do baru – wycedził przez zęby. – Majka, ja też chcę dziecka, ale to nie znaczy, że jestem gotowy zatrzymać całe nasze życie na nie wiadomo ile.

– Myślałam, że dla nas obojga jest to priorytet – stwierdziłam z wyraźnym zawodem w głosie.

To był priorytet

Marcin spojrzał na mnie z dziwnym, nieprzyjemnym wyrazem twarzy, po czym odwrócił się i wyszedł na imprezę. Wrócił wcześnie, ale „odbyta próba” była nieczuła i mechaniczna. Właściwie wszystkie takie były przez ostatni rok. To też mi nie przeszkadzało: zbliżenia z mężem stały się dla mnie wyłącznie środkiem do zajścia w ciążę. Nie myślałam już o nich w formie przyjemności, bliskości czy po prostu dobrej zabawy. W głowie miałam tylko to, jaką pozycję powinnam przybrać, żeby najbardziej zwiększyć prawdopodobieństwo zapłodnienia.

Po fakcie, kiedy mąż chciał się przytulać, leżałam nieruchomo przez godzinę. Tak, jakbym bała się, że każdy najmniejszy ruch sprawi, że nasz mały zarodek „się spłoszy”. Na pewno byłam trochę nieznośna, ale wiedziałam, że Marcin mi to wybaczy. Przecież robiłam to wszystko dla nas – żebyśmy w końcu byli pełną rodziną.

Gdy zaszłam w ciążę, nie istniało dla mnie nic poza tym stanem. Całymi dniami czytałam książki o ciąży i opiece nad małym dzieckiem, wybierałam akcesoria do wyprawki i z uporem maniaka dbałam o zdrowie. Łykałam witaminy dla kobiet w ciąży, wzorowo się odżywiałam, dbałam o ruch, ale i odpoczynek. Żyłam „pod linijkę”, jak jeszcze nigdy wcześniej. Dlatego drażniło mnie, że Marcin nie dzieli mojej ekscytacji.

Mąż nie angażował się 

– Może pojedziemy w ten weekend pooglądać ubranka i zabawki dla maluchów? – zaproponowałam któregoś razu.

– Nie jest trochę za wcześnie? Przecież jesteś dopiero w czwartym miesiącu – odpowiedział.

– No i co z tego? Chodź, nawet tylko dla zabawy! – odpowiedziałam ochoczo.

Nie patrzył na mnie.

Nie, jedź sama... Ja miałem ciężki tydzień, wolę zostać w domu – mruknął.

Byłam zawiedziona, ale pojechałam sama. Liczyłam, że to przypadek, ale podobnych sytuacji zdarzało się coraz więcej. Marcin zaczął też coraz częściej wychodzić z domu wieczorami.

– Gdzie znowu idziesz? – pytałam z wyrzutem.

– Nie mogę już nawet wyjść w wolny wieczór? – odpowiedział mi któregoś dnia, bardzo rozjuszony.

Zdziwiło mnie to.

– O co ci chodzi? – zapytałam.

– O nic. Nie czekaj na mnie, będę późno – zbył mnie chłodno, po czym wyszedł.

Pamiętam, że przepłakałam wtedy cały wieczór. Tak długo czekaliśmy na ten czas. Miałam nadzieję, że do końca życia będziemy go wspominać, jako najpiękniejszy w naszym życiu. Myślałam, że będziemy wspólnie dekorować pokoik, snuć plany i marzenia, wieczorami czytać bajki i śpiewać do mojego brzucha. Zamiast tego, czułam się coraz bardziej samotna i zaniepokojona. Marcin robił wszystko, co musiał, ale nic poza tym.

Oddalił się ode mnie

Po tamtym wybuchu, bałam się go pytać czy wszystko jest w porządku. Nie zmieniało to jednak faktu, że czułam się coraz bardziej przygnębiona.

Dziś zastanawiam się jak długo planował ukrywać przede mną to wszystko. Czy powiedziałby mi po porodzie? Czy prowadził podwójne życie: jedno jako świeżo upieczony tatuś i mąż, a drugie jako... sama nie wiem kto! Nawet szczególnie się nie krył... Tak, jakby chciał, żebym się wszystkiego dowiedziała sama i zdjęła z niego nieprzyjemny obowiązek informowania mnie.

Któregoś razu Marcin zostawił telefon na szafce nocnej i poszedł pod prysznic. Postanowiłam ukrócić swoje cierpienie i niepewność: zajrzałam do jego wiadomości. Nie musiałam długo szukać. Adresatka podpisana „Ewelinka” wysłała do niego wiadomość jako ostatnia. Brzmiała:

„Kocham cię, pogadamy później. Nie mogę się doczekać tego weekendu”.

Miał kogoś na boku

Byłam w szoku, ale nie osłabiło to mojej zdolności szybkiego myślenia. „Oczywiście... Delegacja”, pomyślałam od razu. Na następny weekend mąż zapowiedział mi, że nie będzie go w domu, bo wyjeżdża na konferencję. Nie potrzebowałam więcej dowodów. Przejrzałam jeszcze szybko całą historię rozmowy z „Ewelinką”. Trwała odpowiednio długo, żebym wiedziała, że to coś poważnego.

– Zamierzałeś mi powiedzieć? Czy czekałeś, aż urodzę, żeby porzucić mnie z nowonarodzonym dzieckiem? – zapytałam prosto z mostu, kiedy wrócił z łazienki.

Wiedział, o czym mówię, bo w ręce trzymałam jego telefon. Westchnął.

– Przepraszam – powiedział beznamiętnie.

Byłam w jeszcze większym szoku. Myślałam, że będzie się kajał, krzyczał, że wszystkiego żałuje, że tylko ja się dla niego liczę, żebym dała mu jeszcze jedną szansę. A on nawet nie próbował walczyć. O mnie, jego żonę, miłość jego życia i matkę jego dziecka.

– Tylko to masz mi do powiedzenia? – zapytałam ze łzami w oczach.

– Majka... Ja naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło. To się po prostu stało. Zakochałem się – powiedział spokojnie.

– Tak po prostu? Z dnia na dzień?

– Nie, nie z dnia na dzień! – odparł bardziej agresywnie. – Ty naprawdę nic nie zauważyłaś? Nie zauważyłaś, że zrobiłaś z naszego życia farsę na pokaz?

Niby to moja wina

Byłam zdziwiona jego nagłym napadem złości.

– Ty zwariowałaś na punkcie tego dziecka, Majka!

Czułam, jak do oczu coraz bardziej napływają mi łzy. Zaczęłam się trząść.

– Przecież obydwoje...

– Tak, obydwoje chcieliśmy dziecka! Ale nie chciałem, żeby całe moje życie kręciło się wyłącznie wokół tego. Chciałem być nadal twoim mężem, partnerem, Marcinem. A ty jeszcze przed ciążą zaczęłaś do mnie mówić wyłącznie per „tatuś”! Bycie matką stało się dla ciebie wszystkim! – wyrzucał mi dalej.

Nie potrafiłam na to odpowiedzieć. Wiedziałam, że to prawda, więc nie mogłam zbijać jego argumentów. Po prostu nie sądziłam, że robiłam coś złego.

– Więc uznałeś, że najlepszym wyjściem będzie zdradzić mnie, kiedy będę w tej wymarzonej, wyczekanej ciąży? Brawo. Świetnie rozplanowane – wycedziłam rozgoryczona.

Marcin spuścił wzrok. Nie wiedzieliśmy, co jeszcze możemy sobie powiedzieć.

Złamał mi serce i zniszczył życie

Tę noc spędziliśmy osobno: ja w łóżku, a Marcin na kanapie. A następnego dnia oznajmił mi, że „chyba powinien się wyprowadzić”.

– Dobrze – odpowiedziałam tylko, choć w środku wszystko we mnie krzyczało, żeby został, żeby pokochał mnie na nowo, żeby nie rujnował naszych marzeń o pełnej rodzinie.

Gdy spakował najpotrzebniejsze rzeczy, powiedział, że nadal mogę na niego liczyć. Parsknęłam tylko gniewnie, ale nie odpowiedziałam.

Nadal jestem ojcem twojego dziecka. Proszę, jeśli poczujesz się źle, albo będziesz czegoś potrzebować... Zadzwoń – poprosił.

– Poradzę sobie – odparłam przez zaciśnięte zęby.

Spojrzał na mnie smutno, po czym wyszedł, a ja natychmiast zalałam się łzami, które nie przestały płynąć z moich oczu przez następne cztery godziny. Ból rozsadzał moje ciało tak bardzo, że byłam pewna, że po prostu go nie wytrzymam. Nie wierzyłam, że jeszcze kilka dni temu miałam wszystko, o czym zawsze marzyłam: mieszkanie, męża i upragnione dziecko w drodze. Z dnia na dzień zostałam samotną matką porzuconą dla jakiejś wywłoki.

W głębi duszy czułam jednak, że sobie poradzę. Miałam w sobie tyle miłości dla tego dziecka, że mogłabym mu zastąpić jeszcze piątkę rodziców. Nie bałam się też, że stracę pracę, nie będę miała pieniędzy czy mieszkania. To wszystko miałam poukładane. Byłam więc w znacznie lepszej sytuacji niż cała masa poruszonych matek. Tylko z jedną rzeczą nie potrafiłam się pogodzić: że już do końca życia będę związana z mężczyzną, który zrobił mi takie świństwo...

Maja, 31 lat

Czytaj także: „Znaleziony wiosną list miłosny zburzył mój spokój. Bałam się, że idealne małżeństwo dziadków było czystą fikcją”
„Żona zażądała rozwodu, żeby nie dzielić się ze mną fortuną. Wygrana w totka migiem zajęła moje miejsce w jej sercu”
„Ciężko pracowałam na awans, wyrabiając nadgodziny z szefem. Teraz zamiast na wymarzoną premię czekam na 800 plus”

 

Redakcja poleca

REKLAMA