„Mąż nie pozwalał mi ułożyć sobie życia nawet po jego śmierci. Nawiedzał mnie i nasze dziecko, doprowadzał do obłędu”

Mąż nawiedzał mnie i dziecko po śmierci fot. Adobe Stock, motortion
„Zamawiałam msze za duszę mojego męża i prosiłam księdza o poświęcenie mieszkania przynajmniej raz w tygodniu. Obawiałam się, że zacznie w końcu uciekać na mój widok. Ale co miałam zrobić, gdy dusza mojego zmarłego męża zaczynała szaleć? Bałam się przebywać we własnym domu, w którym stale czułam jego obecność”.
/ 12.06.2022 17:30
Mąż nawiedzał mnie i dziecko po śmierci fot. Adobe Stock, motortion

Zostałam sama. Czy jednak na pewno? Bo w pewnym momencie zaczęłam czuć czyjąś obecność. Zaczęłam dostrzegać znaki wysyłane... skąd? Z nieba? Na pewno ktoś ze mną był. Tylko nie wiedziałam, czego on chce...

Ostatnie tygodnie Mariusza były dla mnie koszmarem

Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie ma dla niego szans. Ja robiłam wszystko, żeby wyrwać go śmierci. Jeździłam po szpitalach, dzwoniłam do profesorów, znachorów, uzdrawiaczy. Przywoziłam święte wody i magiczne zioła, którymi go okadzałam. Nocowałam w kościołach, modląc się, żeby nas nie zostawiał. Mnie i naszej 4-letniej córki. Nie spałam, nie jadłam. Schudłam 15 kg, a w workach pod oczami mogłam nosić tygodniowe zakupy.

Nadal jednak wygrażałam pięścią niebu oraz kostusze, i stawałam z nimi do nierównej walki. Przegrałam. I nigdy sobie nie wybaczę, że goniąc za kolejnym cudownym lekiem, nie pożegnałam się z Mariuszem porządnie.

– Do jutra! – rzuciłam w drzwiach szpitalnej sali, bo dostałam telefon z namiarem do jakiejś niesamowitej uzdrowicielki.

Pojechałam. 400 kilometrów w jedną stronę. W nocy Mariusz dostał zapaści, wprowadzili go w stan śpiączki, a 2 dni później zmarł.

Jakaż ja byłam na niego wściekła!

Jak śmiał się poddać? Gdy znowu zostawiłam małą u rodziców, choć już mnie prawie nie poznawała, i pędziłam, dostając mandaty, żeby go uratować? Jak mógł się poddać? Kto mu pozwolił?! Nie pamiętam, co się działo potem.

Dostałam leki, bo nie mogłam się pozbierać. Pamiętam jakieś strzępki, urywki. Histerię, gdy chcieli włożyć ciało do trumny. Wybieranie jakichś strasznych czarnych strojów w sklepie, bo nienawidziłam tego koloru i nie miałam niczego w szafie na pogrzeb. Najgorszy koszmar zaczął się jednak po pogrzebie. Kiedy skończyło się szaleństwo załatwiania, wybierania kwiatów, udziału w tym cyrku.

Wtedy zaczęło się życie. Nudne, puste i dziwne bez niego. Skończyło się przeszukiwanie internetu i namierzanie cudotwórców oraz magicznych dekoktów. Skończyło się bieganie po szpitalach i siedzenie godzinami przy białym łóżku. Kręciłam się po mieszkaniu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Byłam wdzięczna rodzicom, że zajęli się Olą, dając mi możliwość staczania się coraz niżej i niżej…

Nie chciałam żyć bez niego. Po co?

W świecie, w którym jego już nie ma? Zostałam wdową w wieku 27 lat. Samotną matką, która nie musi szarpać się o alimenty i kontakty, co może by mnie zmusiło do walki. Ola miała kochających, troskliwych dziadków, dość młodych, by uchodzili za jej rodziców. A ja…? Nie miałam siły być samotną matką, bałam się, że nie podołam.

I wtedy włączył się telewizor. Sam. Nie leżałam na pilocie, nie nastawiałam autostartu. Zaraz potem odpaliło się DVD. Na ekranie ogromnego telewizora, który Mariusz kupił, żeby móc z Olą oglądać bajki, zobaczyłam duszka Kacperka. To była ulubiona bajka mojej córki i jej taty. Oglądali ją na okrągło. Ale teraz jej nie włączyłam! Więc kto? Rozglądałam się, szukając stojącej gdzieś matki. Może weszła niepostrzeżenie? Ale nie, byłam sama. Choć wcale się tak nie czułam.

Ogarnął mnie strach. 

– Mariusz? – wybełkotałam. – To ty?

Nie martw się, wszystko będzie dobrze! – zapiszczała cienkim głosem postać z kreskówki.

Dwie butelki wina, które stały na blacie w kuchni, spadły i rozbiły się o podłogę. Podskoczyłam, przestraszona. Światła w domu zaczęły zapalać się i gasnąć, jakby złośliwe dziecko bawiło się włącznikiem.

– Przestań, boję się! – krzyknęłam.

Wszystko się uspokoiło

Światła paliły się normalnie, telewizor zgasł. Tylko rozbite szkło i czerwona plama wina świadczyły, że chwilę wcześniej działy się tu jakieś cuda. Posprzątałam bałagan, rozglądając się. Nikogo nie widziałam, ale nie opuściło mnie wrażenie, że ktoś mi się przygląda.

– Boję się tam spać – zwierzałam się następnego dnia mamie, kiedy odbierałam od niej Olę.

– Przecież to niemożliwe… Telewizor mogła nastawić Ola, nawet przez przypadek, poklikała coś na pilocie. Światła migały…? Spadków mocy niby już nie ma, ale może coś z instalacją szwankuje?

– A butelki?

– A przeciągu nie było? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Nie chciałam się z nią kłócić, ale wiedziałam swoje. To musiałby być halny, by strącić pełne butelki. Kiedy wróciłyśmy z Olą do domu, nie zauważyłam jednak niczego podejrzanego. Pozostawałam czujna i gotowa na kolejne niewytłumaczalne zjawiska, ale spędziłyśmy spokojny wieczór. Dopiero rano, kiedy Ola zapytała, czemu nie przyszłam wieczorem dać jej buziaka razem z tatą, znowu się przeraziłam.

– Daj spokój, coś jej się przyśniło albo miesza jej się jutro z przedwczoraj, jak to dziecku – przyjaciółka bagatelizowała moje rewelacje. – Iga, musisz o siebie zadbać. Wariujesz. Kochanie, masz traumę i jeśli nie dajesz rady, może pora poprosić kogoś o pomoc. Są terapie…

Rozumiałam jej argumenty, ale wiedziałam, że nie wariuję.

Nie mogłam wariować!

A jednak… Każda kupiona butelka wina lądowała na podłodze. Mariusz był abstynentem, stronił od alkoholi jak od zarazy, bo jego ojciec pił. W naszym domu nie było alkoholu, póki nie umarł. A teraz, choćbym schowała butelki w szafce, za garnkami, zawsze po jakimś czasie rozbijały się o kafelki. Tak jakby nie chciał, żebym piła, żebym się stoczyła... Tak jakby mi przypominał, że muszę zadbać o siebie i o dziecko...

Ola zaś powtarzała co rano, że tata dał jej wieczorem buziaka na dobranoc. I była trochę smutna, że nie chce się z nią bawić w ciągu dnia. Kiedy myślałam o tym, by stamtąd wyjechać, zostawić przeszłość, a córkę u dziadków, światła migały jak szalone. Znajdowałam książki na blacie w kuchni, na stoliku w salonie, na łóżku. Zawsze te, które Mariusz czytał przed śmiercią. Zaczytywał się w poezji, choć wcześniej mówił, że niczego z niej nie rozumie. Przecież książka nie może dostać nóg ani skrzydeł i przelecieć przez pół pokoju, wcześniej zeskoczywszy z regału?

Ola nie sięgała jeszcze do górnych półek, nawet stojąc na stołku, więc to nie mogła być jej sprawka.

– O co ci chodzi? Co chcesz mi powiedzieć? – pytałam, obchodząc każdy pokój i kąt mieszkania.

Gdzieś wyczytałam, że tak objawiają się dusze, które potrzebują modlitwy. A zatem modliłam się. Modliłam się jak szalona, razem z Olą, która zasypiała podczas kolejnej dziesiątki różańca. Dało mi to dokładnie tyle, co moje przesiadywanie w ławkach kościelnych podczas choroby Mariusza. Nie kupowałam już wina, bo i tak go nie piłam, tylko ścierałam z podłogi. I bałam się, że Ola skaleczy się odłamkiem szkła. Odkładałam książki na miejsce i gasiłam światła, gdy zaczynały migać.

Starałam się żyć normalnie

Na tyle normalnie, na ile mogłam. Wróciłam wreszcie do pracy, a Ola do przedszkola. Coraz częściej łapałam się na tym, że myślę o niebieskich migdałach, zamiast w kółko rozpamiętywać chorobę męża. Nie zastanawiam się, co jeszcze mogłam zrobić, gdzie zapukać. Zaczęłam godzić się z tym, że go nie ma, że nie udało mi się go uratować. Powoli przyjmowałam do wiadomości, że już go nie zobaczę, nie przytulę…

I wtedy moje życie zwariowało na nowo. Przechodząc przez korytarz, obijałam się o coś, choć niczego tam nie było. Potykałam się na równej podłodze o niewidzialne przeszkody. Czułam szturchnięcia, choć siedziałam sama przed telewizorem, a Ola była u dziadków. Z szafki wypadł mój ulubiony kubek i roztrzaskał się o blat. Potem kolejny kubek i karafka na lemoniadę. Gdy nastawiałam muzykę, wieża sama się wyłączała, a gdy uparcie włączałam ją na nowo, w pewnym momencie po prostu się spaliła. Poszedł z niej dym i nie było co naprawiać. To samo z mikrofalówką. Spalił się też toster, a potem ekspres do kawy. Wezwany elektryk zrobił wielkie oczy. Choć sprawdzał kilka razy, nie znalazł żadnej przyczyny, dla której moje sprzęty fajczyły się jeden po drugim.

Zamawiałam msze za duszę mojego męża i prosiłam księdza o poświęcenie mieszkania przynajmniej raz w tygodniu. Obawiałam się, że zacznie w końcu uciekać na mój widok. Ale co miałam zrobić, gdy dusza mojego zmarłego męża zaczynała szaleć? Co innego znaleźć czasem książkę, która przypomni ci dobre chwile, co innego wydawać ostatnie pieniądze na kolejny spalony sprzęt i obijać się o ściany, choć żadnego „obijaka” nie widać.

– Przestań! – krzyknęłam któregoś wieczora, gdy telewizor znowu włączył się na ulubionej bajce Oli i Mariusza, a pilot się zbuntował i nie mogłam zmienić kanału. – Nie żyjesz! Daj mi spokój! Odczep się! Idź w cholerę!

Szafki w kuchni zaczęły strzelać drzwiczkami

To była nowość. Z takim impetem i tak długo jeszcze nie strzelały. Postanowiłam zakleić je taśmą. Ruszyłam do kuchni, gdy coś pchnęło mnie na ścianę. Uderzyłam się tak mocno, że aż zabrakło mi tchu. I nie zdołałam go złapać, bo chwilę później widmowe palce zacisnęły się na moim gardle, uniemożliwiając mi zaczerpnięcie oddechu. Spanikowałam. Szarpałam się jak tonący, ale nie mogłam się uwolnić. Nie, błagam, nie w ten sposób! Wierzgałam nogami i biłam pięściami, lecz tylko młóciłam powietrze. Przed oczami wirowały mi kolorowe płatki, a niewidzialna siła coraz mocniej wyciskała ze mnie życie…

„To koniec” – pomyślałam.

Koniec. Umrę, jak chciałam, choć już wiem, że wcale tego nie chcę. Ola zostanie sierotą. Skupiłam spojrzenie przed sobą, próbując dostrzec znajomy kształt ciała, ramiona, głowę, dłonie… Chciałam spojrzeć w oczy, których głęboki, brązowy kolor przyciągał mnie kiedyś jak magnes. Chciałam spojrzeć ostatni raz i zrozumieć, dlaczego to robi, dlaczego nie może po prostu zostawić mnie w spokoju…

Też nie umie być beze mnie? Nawet po śmierci? Ale widziałam tylko ścianę i akwarium stojące na szafce. Tym razem jednak widok rybek niespecjalnie mnie uspokoił.

„Zrób, co chcesz. Ja i tak cię kocham”

Nacisk zelżał, kiedy to pomyślałam. Do moich płuc wdarła się odrobina powietrza. Chwyciłam się tej odrobiny życiodajnego tlenu jak tonący brzytwy. Kocham cię, powtarzałam, i czułam, że mogę wreszcie odetchnąć głębiej, a potem całkiem swobodnie. Rozkaszlałam się i upadłam na podłogę, jednak nie przestawałam powtarzać w myślach, że go kocham.

– Kocham cię i zawsze będę – wyszeptałam w końcu. – I Ola będzie cię kochać, i pamiętać. Nie pozwolę, by zapomniała. Zawsze będziesz w naszych sercach. Byłeś miłością mojego życia…

To był ostatni wieczór, gdy działo się coś podobnego. Po nim wszystko wróciło do normy, jeśli normą można nazwać życie samotnej, młodej wdowy z dzieckiem. Nowo kupione sprzęty działały, jak instrukcja przykazała. Kubki przestały się tłuc, tak samo wino, które zaczęłam kupować dopiero długi czas później i głównie na prezent. Światła przestały mrugać, a bajka o duszku Kacperku nie włączała się już sama z siebie.

Przestałam znajdować książki z poezją, rozłożone w różnych miejscach w domu, i potykać się o niewidzialne przeszkody. Nikt mnie już nie szturchał, nie popychał. Odpuściło… Powoli wrastałyśmy z Olą w nowe życie, w którym byłyśmy tylko we dwie. Bo moje dziecko przestało wreszcie mówić, że tata przyszedł do niej przed snem. I tak żyłyśmy sobie tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem…

Zmieniłam kolor ścian w mieszkaniu. Kupiłam nowe meble. I sprzęty do kuchni. Wymieniłam lampy i panele w salonie. Tylko jedno się nie zmieniło. Jestem sama. Mimo tego, że Ola niebawem skończy 18 lat, nadal nie wyszłam za mąż. Jakoś nie trafił się odpowiedni kandydat, którego pokochałabym równie mocno jak Mariusza. I dla którego byłabym gotowa zmierzyć się z ewentualnym odwetem zazdrosnego ducha…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA