„Mąż nie miał w sobie ani krzty romantyzmu. Szybko zadurzyłam się we flirciarzu, dla którego prawie zrujnowałam małżeństwo”

Szef wychwalał koleżankę z pracy fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„– Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham i cenię. A że nie mówię tego codziennie…? Naprawdę muszę? Masz lustro i własny rozum. I dałem ci prezent na urodziny. Nie wypominając, ten słownik był cholernie drogi. – Pierre nie potrzebuje okazji, by dać nam po kwiatku i po buziaku. – No wiesz! Nie życzę sobie, żeby ten facet cię obcałowywał”.
/ 07.11.2022 22:00
Szef wychwalał koleżankę z pracy fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Kiedy nasze zakłady przejęli Francuzi, ludzie zaczęli panikować. Bali się grupowych zwolnień. Szybko zapomnieli, że już wcześniej źle się działo; inaczej obcy kapitał by nas nie wykupił.

– Na pewno sporo się zmieni – perorowałam Jerzemu – choć na razie nasi nowi poganiacze niewolników tylko się przyglądają.

Ja nie mam sobie nic do zarzucenia

Ciężko harowałam na swoją pensję i nie moja wina, że szefostwo źle zrządzało firmą. Dlatego póki nie dostanę wypowiedzenia na biurko, póty nie zamierzam się martwić na zapas.

– Czyli będziesz bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń? – dziwił się Jurek.

„Afera francuska” osobiście go nie dotyczyła, ale że był moim narzeczonym, więc się przejmował. Chyba nawet bardziej niż ja. Cały Jurek. Zawszy do bólu praktyczny i przewidujący, no bo strzeżonego Pan Bóg strzeże, a przezorny zawsze ubezpieczony.

– Zaraz bezczynnie… – mruknęłam. – Postanowiłam zapisać się na kurs francuskiego. Co prawda dwa wieczory nam wypadną z tygodnia, ale coś za coś.

– Już mi smutno na myśl o samotnych wieczorach, ale przecież całe życie przed nami… prawda?

Udałam, że nie słyszę cienia niepokoju w tym niby retorycznym pytaniu. Jurek cicho westchnął.

– Choć gdybyś się wreszcie dała namówić na przeprowadzkę do mnie, byłoby nam łatwiej. Niemniej ten kurs to świetne posunięcie. Masz moją zgodę – puścił do mnie oko.

To miał być żart? Czy posmak tego, jak będzie po ślubie? Czy gdy się pobierzemy, wszelka niezależność się skończy? Każdy problem będziemy rozważać wspólnie, każdą decyzję wzajemnie aprobować? Rozumiem, że na dialogu i kompromisie opiera się sukces udanego, długotrwałego związku, ale… Co z namiętnością? Nasza nie przypominała już gejzeru. Rok temu Jurek odziedziczył mieszkanie po babci; przeprowadzka do niego wydawała się logicznym posunięciem prowadzącym do ślubu. Wszyscy czekali, kiedy wreszcie skończymy z przydługim narzeczeństwem. Wszak byliśmy ze sobą od liceum…

Może w tym problem?

Żadnych innych opcji do wyboru, nie zdążyłam się wyszaleć. Nawet nie całowałam się z nikim innym, bo trudno na serio traktować całusy w podstawówce.

Mademoiselle Marta, skąd ta ponurą miną? Nudzę? – spytał Pierre i złapał się za serce. – Zła ze mnie nauczyciela!

Przeuroczo kaleczył polski język, a od jego seksownego akcentu i cudnie drżącego „r” miękły mi kolana.

– Nie nudzisz. Ty, monsieur, nigdy. Po prostu zamyśliłam się… Pardon.

– Kłopoty z amour? Nie trzeba. Wiele tego kwiatu w kółko. Choćby ja, skromna etranżer. Wciąż błagam o jedno rendez-vous, ale okrutna Marta odmawia. Nieprawdaż, les belles dames? – zwrócił się do zapatrzonych w niego słuchaczek.

Piękne panie potaknęły, gotowe zgodzić się ze wszystkim, co mówił Pierre. Acz trudno zaprzeczyć, że to mnie sobie upatrzył, i wciąż próbował przenieść naszą znajomość poza klasę. Zapraszał mnie do swojej garsoniery, na kawę i croissanty. A potem? Vogue la galère! Co ma być, to będzie. Kusił, oj kusił. Pochlebiały mi jego awanse, radowały duszę spragnioną flirtu… Od dwóch miesięcy uczestniczyłam w zajęciach, ale już po pierwszych przestało mnie dziwić, czemu na kurs trafiły same kobiety. Nie wiem, czy to była celowa polityka szkoły, by osobą i wyglądem lektora skłaniać kursantów do bardziej wytężonej nauki, ale działało. Kobitki ze skóry wychodziły, by usłyszeć pochwałę z ust przystojnego, ciemnowłosego Francuza. Rozkwitały w jego obecności wszystkie bez wyjątku, od młódek po stateczne panie i przebojowe biznesmenki.

Pierre flirtował na zasadzie oddychania

Lojalność wobec Jerzego kazała mi uważać go za nazbyt gładkiego i fircykowatego, ale – Mon Dieu! – nasi polscy siermiężni panowie mogliby się od niego uczyć, jak sprawić, by kobieta poczuła się piękna i godna uwagi. Niedawno Wiesia pojawiła się na lekcji z poszarzałą, zmęczoną twarzą. Humor też miała zważony. Jednak poprawił się momentalnie, gdy Pierre powitał ją:

– Wisia, a cóż ty nocą robiła? Gorąca była? Oj, ty niegrzeczną dziewczynką… – żartobliwie pogroził jej palcem. – Twój mąż ledwie żywy, hę?

– Urlop musiał wziąć! – pisnęła Wiesia, kraśniejąc po czubki utapirowanych włosów.

– Brawo! – Pierre uniósł kciuk do góry.

Na przerwie koleżanka wyjaśniła nam, że rury im w domu wywaliło, pół nocy walczyli z potopem, a małżonek wziął urlop, żeby pilnować fachowców. Ale interpretacja Pierre’a dużo bardziej jej się podobała. Opowiedziałam Jurkowi całą historię, ale nie wyciągnął z niej właściwych wniosków. Od samego początku darzył lektora instynktowną niechęcią.

– Lowelas i tyle. Co wy, baby, w nim widzicie? Nie uwłaczają wam te ciągłe seksualne aluzje i płytkie komplementy?

– Ani trochę. Kobieta lubi być adorowana, chwalona, obdarzana miłymi słowami.

– Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham i cenię. A że nie mówię tego codziennie…? Naprawdę muszę? Masz lustro i własny rozum. I dałem ci prezent na urodziny. Nie wypominając, ten wypasiony słownik był cholernie drogi.

– Aleś ty romantyczny… Pierre nie potrzebuje okazji, by dać nam po kwiatku i… – zerknęłam na Jurka – po buziaku.

– No wiesz! – żachnął się. – Nie życzę sobie, żeby ten facet cię obcałowywał.

– On nie traktuje pocałunku tak serio. Zwykły, miły gest. Inna kultura.

– Raczej brak kultury! Jakby Polak tak się zachował, zaraz by dostał po gębie albo został oskarżony o molestowanie. Ale temu wszystko uchodzi na sucho! Kwiatek? Przecież zwiędnie. Sama mówiłaś, że kwiaty lepiej wyglądają na krzaku niż w wazonie.

– Jak ty nic nie rozumiesz…

– Widać jestem głupi!

– Najwyraźniej.

Bo przecież nie chodziło o to, co lepsze: słownik czy róża. Ale o flirt, niespodziankę, świeżość związku. Nasz kojarzył mi się ze zdrowym, acz nieco już czerstwym razowcem. Zaś Pierre przywodził na myśl smakowitą chrupiącą bagietkę. I kusił, kusił… Jakbym mało miała kłopotów z facetami, zadzwonił Lucek. Mój starszy brat znowu wpadł w tarapaty finansowe, bo kolejny genialny interes mu nie wypalił. Boże, chłop jak dąb, trzydziestka na karku, a on wciąż się zachowywał jak nieodpowiedzialny gówniarz. Potem: rodzinko, ratuj!

Może zmądrzeje, jak tym razem nie pomożemy?

Niech sam się, głupek, wygrzebuje. Kogo się poradzić, komu wyżalić? Zwykle szukałabym pociechy u Jerzego, ale wciąż się dąsaliśmy z powodu ostatniej kłótni. Pierre trafił na dobry moment. Nadkruszony troską mur oporu osłabł i gdy znowu zaproponował kawę oraz croissanty, zgodziłam się. Liczyłam na odprężającą rozmowę, w trakcie której dowiem, czemu niektórzy mężczyźni są tacy beznadziejni. Tyle że Pierre nie bardzo chciał rozmawiać, a zamiast kawy zaserwował szampana. Już po pierwszej lampce przysunął się bliżej, złapał mnie za rękę. Po drugiej zaczął z dużą wprawą pieścić i muskać ustami moje palce, nadgarstek…

Cholera! Potrzebowałam przyjaciela, życzliwej duszy, a nie namiętnego francuskiego kochanka. Wyrwałam dłoń.

– Niemiło? – spytał.

– Nie, łaskoczesz mnie. Nie mam nastroju na amory. Mój brat ma kłopoty finansowe. Chciałam pogadać.

Przysunął się, objął mnie ramieniem.

– Na amour zawsze pora, a pieniądz? Rzecz nabytą. Będzie, co ma być. Po co turbować tym piękną główką… – szeptał, najwyraźniej zamierzając mnie pocałować.

– Pierre! – zerwałam się z krzesła.

Odechciało mi się rozmawiać. Z nim na pewno. Ochota na ognisty romans też wyparowała. Co mi odbiło, żeby tu w ogóle przychodzić?! Narażać stały, wypróbowany w bojach związek dla jakichś pokątnych ekscytacji? Jak człowiek, którego ledwie znałam, mógł zrozumieć, co mnie dręczy? Wesprzeć radą, postawić do pionu? Absurd. Dzielił nas kosmos. Pierre podchodził do świata zbyt lekko. Zupełnie jak mój przeklęty braciszek. Kochałam Lucka, ale szczerze współczułam jego ewentualnej przyszłej żonie. Będzie, co ma być? Nie ze mną, monsieur! Naraz przypomniały mi się perypetie Wiesi. Mało romantyczne, ale życiowe.

– Co byś zrobił, gdyby ci rury w środku nocy wywaliło? – zapytałam.

– Que? – zamrugał powiekami. – Rurą wywaliło? Znaczy woda się leje?

Potaknęłam.

Do hotelu bym poszedł, naturellement – oświadczył.

Oczywiście! A Jerzy zakasałby rękaw, by wraz ze mną ratować nasz dom. Ależ idiotka ze mnie! Niewiele brakowało, abym tęskniąc za niezwykłą przygodą, wzgardziła czymś o niebo ważniejszym. Swojskim, zwyczajnym, ale konkretnym i prawdziwym. Wychodząc od Pierra, zrobiłam się okropnie głodna. Nie na bagietkę, bynajmniej. Marzyłam o pajdzie razowca ze smalcem i kubku gorącej herbaty. Z taksówki zadzwoniłam do Jerzego i poprosiłam, aby wstawił wodę.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA