„Mąż nie miał do mnie szacunku, bo skakałam koło niego jak piesek. Dopiero gdy zajęłam się sobą, dostrzegł we mnie kobietę”

kobieta, która ma czas dla siebie fot. Adobe Stock, insta_photos
„Stach nie mógł pogodzić się z tym, że przestał być pępkiem świata. Nagle okazało się, że nie potrafi zrobić sobie samodzielnie śniadania, nie wie, jak nastawić pranie, o prasowaniu nie wspomnę, nie umie nawet odgrzać obiadu! Cóż, całe życie miał służącą, którą wiecznie strofował. Teraz okazało się, że nie była taka najgorsza”.
/ 04.09.2022 14:30
kobieta, która ma czas dla siebie fot. Adobe Stock, insta_photos

Baśka wyjechała w wielki świat zaraz po maturze. Zawsze miała naturę podróżniczki. Przez lata nie wracała do kraju, włócząc się po całym świecie. Mieszkała i pracowała trochę tu, trochę tam. Ze swoją energią, przebojowością i pomysłowością czuła się wszędzie jak u siebie. Wreszcie zdecydowała się wrócić w rodzinne strony, gdzie – jak się domyślałam – dalej będzie szukała nowych przygód. I pewnie planowała wciągnąć w to mnie… Byłyśmy w stałym kontakcie, ale to nie to samo co spotkanie na żywo. Umówiłyśmy się w Ambrozji, naszej ulubionej niegdyś kawiarni.

Poznałam ją od razu, nic się nie zmieniła, jakby upływ czasu jej nie dotyczył. Ile to minęło lat? Chyba ze trzydzieści, a ona wyglądała wciąż młodzieńczo: szczupła sylwetka, promieniejąca twarz, śniada cera. Wyglądałam przy niej jak podstarzały Kopciuszek, w dodatku mocno podtuczony. Straciłam pewność siebie, jak zwykle w obecności Baśki. Ona była energiczna, żywiołowa, zawsze zdobywała to, czego chciała, a ja… No cóż, powiedzmy, że zazdrościłam jej tych cech.

Nic nowego mnie już nie czeka?

Wyściskałyśmy się za jak za dawnych lat i, co mnie mile zaskoczyło, bez skrępowania zaczęłyśmy jedna przez drugą opowiadać o wszystkim i o wszystko wypytywać. Wypiłyśmy przy tym morze kawy.

– A co ze Stachem? – przeszła płynnie do tematu mojego męża, którego nigdy nie lubiła. – Ciągle narzeka na wszystko?

– Ciągle, ale przywykłam do tego i nie zwracam na to większej uwagi – skłamałam.

Stach potrafił zatruć mi życie błahymi problemami, umiał wytykać wszelkie, nawet nieistotne błędy, pouczał i instruował zamiast pomóc w czymkolwiek. Trudno mi było przyznać przed przyjaciółką, że mąż mnie poniża na każdym kroku. Zrobiło mi się przykro i wstyd jednocześnie.

– Całe szczęście jesteś już na emeryturze i możesz wreszcie cieszyć się życiem, Zosiu! – zawołała.

– A z czego tu się cieszyć? – byłam szczerze zaskoczona jej stwierdzeniem. – Jestem stara, dzieci odchowałam, wnuki już mnie nie potrzebują, nic mnie nowego nie czeka – mówiąc to, czułam, że już dawno straciłam całą radość życia.

– Ja jestem w twoim wieku i wcale nie jestem stara – złapała mnie za słówko – i mam jeszcze wiele planów. Jest tyle ciekawych rzeczy na świecie!

– Na przykład jakich?

– Choćby tai-chi – odparła bez zastanowienia. Nie miałam pojęcia, o czym mówiła. – To taki wschodni sposób na zachowanie równowagi umysłu, ciała i ducha…

Baśka znów mi zaimponowała.

– Ja nie mam czasu na takie wynalazki… – prawie jęknęłam z zazdrości.

– A kiedy chcesz go mieć, jeśli nie na emeryturze?

Powiedziała to takim tonem, jakby emeryturę wymyślono tylko po to, żeby człowiek mógł wreszcie bezkarnie robić to, co mu się żywnie podoba. A ja co robiłam? Gotowałam, prałam, sprzątałam, chodziłam na zakupy, do kościoła, apteki i lekarza, wysłuchiwałam niezadowolonego męża, udawałam, że niczego od świata nie oczekuję. Poczułam, że resztki życia przeciekają mi między palcami. Nie chciałam więcej zmarnować ani dnia! Postanowiłam choć raz pójść na żywioł i pomyśleć wreszcie o sobie.

– To może nauczysz mnie tego tai-chi?

Chodził obrażony na cały świat

I tak zaczęła się moja przygoda. Zafascynowałam się kulturą Wschodu, poznałam tai-chi, uczyłam się wewnętrznego spokoju, opanowania i wyciszenia, a dzięki temu przestałam się przejmować wiecznymi krytycznymi uwagami Stacha. Nie zależało mi już wyłącznie na spełnianiu każdej jego zachcianki. „Nigdy mnie nie doceniał, więc teraz musi obejść się bez moich usług. Poradzi sobie, to nic wielkiego” – myślałam. Czułam się spokojniejsza, wyciszona, pogodzona ze światem, uwolniona od trosk. Wszystko to wpłynęło też pozytywnie na stan mojego zdrowia: zeszczuplałam, ból stawów zniknął.

Baśka wciąż poszukiwała czegoś nowego, wciągała mnie w swoje nietuzinkowe pomysły. Zapisałyśmy się do klubu morsów i kółka literacko-teatralnego, na jogę dla seniorów i klubu dyskusyjnego X Muza. Wspaniale było spotykać nowych ludzi! Znów czułam, że świat należy do mnie. Życie stało się niemal idealne. Był jednak ktoś, kto zakłócał mój spokój.

Stach nie mógł pogodzić się z tym, że przestał być pępkiem świata. Nagle okazało się, że nie potrafi zrobić sobie samodzielnie śniadania, nie wie, jak nastawić pranie, o prasowaniu nie wspomnę, nie umie nawet odgrzać obiadu! Cóż, całe życie miał służącą, którą wiecznie strofował. Teraz okazało się, że nie była taka najgorsza. Ale ja już nie chciałam wracać do dawnej roli domowego popychadła.

Mąż okazywał swoje niezadowolenie na wszelkie sposoby: miał pretensje, nie odzywał się, wymyślał mi od nierobów, chodził nadęty i obrażony albo stawiał warunki. Oczywiście winą obarczał nie tylko mnie, ale przede wszystkim moją przyjaciółkę.

– Odkąd zadajesz się z tą całą Baśką, w domu nie da się wytrzymać – utyskiwał. – Obiadu nie ma, ubrania niepoprane, a ty włóczysz się gdzieś od rana do wieczora!

– Zawsze mówiłeś, że niczego nie umiem porządnie zrobić, więc co za różnica? – odparowałam. – Przecież ty znasz się lepiej na wszystkim!

Gdyby chociaż okazał, że mu zależy, powiedział, jak mnie potrzebuje i jak bardzo jestem dla niego ważna… Brakowało mi tego od wielu lat. Niestety, on wolał mieć pretensje i wymagania. A przecież wyszłam za niego z wielkiej miłości. Kiedyś szalałam na jego punkcie, teraz nie dopuszczałam do siebie myśli, że zmarnowałam tyle lat.

Postanowiłam już nie patrzeć wstecz, tylko sięgać wzrokiem w przyszłość, realizować marzenia. Mój świat przestał ograniczać się do zachcianek Stacha. Dzięki Baśce poczułam, że też jestem ważna i mam prawo snuć plany. Pragnęłam, tak jak ona, zobaczyć świat i poznawać ludzi. Ciągnęło mnie w nieznane. Ale poczucie obowiązku mnie zatrzymywało. Martwiłam się o męża, choć wiedziałam, że łączy nas jedynie przyzwyczajenie.

Nie chcę już marnować ani dnia

– Ten osioł nigdy nie umiał doceniać tego, co ma. I tak długo z nim wytrzymałaś – mawiała Baśka niemal przy każdym spotkaniu. – Wygodnie mieć przy sobie kurę domową, która ugotuje, popierze i posprząta – w jej głosie brzmiał gniew. – A co on zrobił dla ciebie? Kiedy spytał, o czym marzysz, albo powiedział, że jesteś cudowna?

Miała rację, przez wszystkie lata małżeństwa skakałam przy mężu, zapominając o sobie. Co się stało z moimi pasjami? Przecież uwielbiałam wędrować po górach, podziwiać wnętrza jaskiń, poznawać tajemnice starych kopalń, chodzić na wystawy i grać w brydża. Teraz nawet na książkę nie miałam czasu. Wszystko poświęciłam Stachowi i nigdy nie usłyszałam: „Dziękuję, to było wspaniałe” albo „Co ja bym bez ciebie zrobił” czy „Jesteś niezastąpiona”. Wystarczy. Dość poniewierki.

Zaczęłam wreszcie robić to, co lubiłam: częste wycieczki, spotkania w klubach, szachy i brydż, krótkie wypady w pobliskie lasy. Odkryłam w sobie pasję fotograficzną. Uwielbiałam zatrzymywać w kadrze zwłaszcza ptaki. To proste, ale wymaga ogromnej cierpliwości. Za to daje mnóstwo frajdy. Pokazywałam swoje zdjęcia kilku znajomym i oczywiście Baśce.

Namówiła mnie, bym zaczęła prowadzić bloga dla miłośników przyrody. Obsługa komputera okazała się całkiem łatwa, szybko ją opanowałam. Kupiłam laptopa, zamieniłam stary aparat na cyfrowy, zaczęłam udostępniać swoje fotki w internecie. I tak poznałam mnóstwo podobnych do mnie osób w przeróżnym wieku. Spotykamy się on-line, czasem widujemy się w realu. Przestałam być zniechęconą staruszką. Dni stały się ciekawe, pełne wyzwań. Budziłam się rano pełna energii i pogody ducha. Nagle chciało mi się żyć!

Pozazdrościłam Baśce niezależności i samowystarczalności, chciałam być choć trochę do niej podobna i właściwie dzięki niej zaczęłam żyć na nowo. Staram się nadgonić zmarnowany czas i korzystać z dobrodziejstw życia. Nie myślałam jednak, że dzięki temu doceni mnie mój mąż. Odkąd wychodzę w swoich sprawach bez wyjaśnień, gdzie, z kim i po co, Stach zmienił podejście i zaczął wreszcie zwracać na mnie uwagę: czeka, aż wrócę, wypytuje, gdzie się podziewałam, kogo spotkałam, co robiłam.

Bardziej przypomina to małżeńską zazdrość, ale i tak się cieszę. Opowiadam mu, jak spędziłam dzień, a on, słuchając, przygotowuje mi herbatę albo kanapki na kolację. Niewiarygodne! Mam nadzieję, że któregoś dnia, może całkiem niedługo, przyłączy się do mojego nowego życia i wspólnie uda się nam odnaleźć to, co kiedyś nas połączyło, a co zagubiliśmy w szarości codziennego dnia.

Czytaj także:
„Chciałem zabrać Zuzę na romantyczny wyjazd, ale ona mnie rzuciła. Całe szczęście, bo dzięki temu poznałem miłość życia”
„Dla mojego męża liczyły się tylko pieniądze i status. Odciął mnie od wszystkich przyjaciół, którzy zarabiali mniej od nas”
„Czy wypada mi się znowu zakochiwać po śmierci męża? Bałam się, co ludzie powiedzą na to, że mam chłopaka po 60-tce”

Redakcja poleca

REKLAMA