Zuza dała mi kosza na trzy dni przed zaćmieniem Księżyca… Kiedy jeszcze miałem nadzieję, że będziemy razem, dużo o nim mówiła. Urodziła się, gdy było zaćmienie, i traktowała to zjawisko jako swoje dodatkowe urodziny, a może nawet jako prawdziwe urodziny. Przygotowałem się więc na to wydarzenie odpowiednio. Wynająłem pokój w hotelu za miastem, byśmy mieli lepszy widok na gwiazdy. Kupiłem prawdziwego szampana i książkę o zaćmieniach Księżyca, w cukierni zamówiłem nawet mały tort. Skoro urodziny to urodziny.
Chciałem jej zrobić niespodziankę
Trzy dni wcześniej spotkaliśmy się na kawie po pracy. Fajnie się rozmawiało i już miałem powiedzieć, co planuję, gdy Zuza powiedziała, że to nasze ostatnie spotkanie. Czas się na chwilę zatrzymał. W jednej chwili widziałem, jak zagarnia włosy za ucho. Jej długie palce, paznokcie pomalowane na czerwono… Kelnerkę niosącą ostrożnie tacę z dwiema parującymi filiżankami; mleko ułożyło się w jednej w serduszko, a w drugiej w paprotkę… Parę wychodzącą z kawiarni.
Kobieta coś mówiła do swojego partnera, który pozostawał posągowo obojętny. Już wcześniej ich zauważyłem, bo ona patrzyła na niego zakochanym wzrokiem, on natomiast przeglądał wiadomości w komórce… Słyszałem bicie mojego serca, które wytłumiło wszystkie kawiarniane odgłosy. Taka chwila pomiędzy byciem szczęśliwym a nieszczęśliwym.
Ona niczego nie tłumaczyła
Jeszcze pięć minut temu Zuza śmiała się z mojego żartu, a teraz patrzyła na mnie obojętnym wzrokiem. Oczami niebieskimi jak chustka, którą zakrywała duży dekolt. Coś powinienem powiedzieć. Co?
– Dziękuję.
– Dziękujesz? – zdziwiła się.
– Dziękuję, że jesteś ze mną szczera. Miałem wcześniej kobiety, które nie chciały ze mną być, ale bawiły się moim uczuciem, i takie, które nie wiedziały, czego chcą. Jedne i drugie pozostawiały po sobie żal kompletnie straconego czasu.
Z Zuzą znałem się dopiero pół roku. Zobaczyłem ją w gorącą niedzielę podczas pikniku niedaleko mojego domu. Śpiewała w chórze gospel. Kilkanaście osób w różnym wieku, wszyscy ubrani na biało, uśmiechnięci, poruszający się w rytm muzyki. Zuza stała w pierwszym rzędzie pośrodku. Spojrzała na mnie i pomyślałem, że chcę ją poznać. Gdy skończyli, zbierali wśród słuchaczy datki na dom dziecka. Zuza podeszła do mnie z dużym słoikiem. Monety, parę banknotów dziesięciozłotowych, wrzuciłem stówę.
– Bardzo pan hojny – zauważyła.
– Niestety, bardziej mi zależy na pani uznaniu niż na sierotach… – przyznałem. – Będę się smażył w piekle?
Roześmiała się, zaprosiłem ją na kawę
Niby chciała, ale ciągle coś stawało jej na przeszkodzie. A to kolejna charytatywna akcja, a to jakieś sprawy rodzinne, a to w pracy niespodziewane zadanie. Za każdym razem czułem, że to dla niej straszny wysiłek znaleźć chwilę na nasze spotkanie. Gdy jednak przychodziła, wydawała się zadowolona. Dziś chciałem zrobić krok do przodu. Nie zdążyłem.
– Dziękuję też za to, co było, za nasze spotkania – dotąd moje życie składało się z zarabiania kasy i wydawania jej.
Zuza aktywnie działała społecznie, otworzyła więc przede mną zupełnie inny świat. Tych, co potrzebują pomocy, i tych, co mają serce jej udzielać. Podziwiałem ją, chociaż czułem zazdrość o to, co robi, zamiast być ze mną.
– I za to, co mogło być…
Nie powiedziałem jej o pokoju w hotelu z widokiem na jezioro, rozgwieżdżone niebo i księżyc. Ani o tym, że to dla niej chciałem skończyć z bycia singlem. Miałem trzydzieści dwa lata, dopiero przy niej pomyślałem o małżeństwie i dzieciach. Ona była o trzy lata młodsza, ale wyglądała na maturzystkę. Drobna sylwetka, okrągła twarz, zadarty nosek, lśniące usta. Ubierała się młodzieżowo, zgodnie z trendami. Może tylko włosy miała poza panującą modą. Prawie wszystkie dziewczyny świata noszą teraz długie, proste włosy, a ona miała włosy obcięte na pazia.
Wyobrażałem sobie ją w moim… naszym mieszkaniu, jak wiesza suszone kwiatki i szuka miejsca na kolorową poduszkę. Jak leżymy obok siebie w łóżku w niedzielny poranek, nigdzie się nie śpieszymy. A w przyszłości pomiędzy nami bobas. Zuza patrzyła na mnie, nic nie mówiąc. Czułem, że ktoś jest w jej życiu. Może myślała, że z tym kimś koniec, i dlatego się ze mną spotykała? A może to była zupełnie inna historia.
Nasza ostatnia randka
Nie, muszę zostać, bo potem przecież będę wracać do tego spotkania. Będę się zastanawiał, co mogłem zrobić. Rzucić się do jej kolan i błagać, by dała mi, nam szansę? A może na odwrót, powinienem udać obojętnego, opowiedzieć na pożegnanie jakiś durny dowcip? Żaden nie przychodził mi do głowy.
– Wojtek, uśmiechasz się – zauważyła niespodziewanie.
Spojrzałem na nią, patrzyła obojętnie. Myślami była już zupełnie gdzie indziej.
– Wcale nie jest mi wesoło, tylko jakieś głupoty chodzą mi po głowie.
Przywołała kelnerkę.
– Dziś ja zapłacę – powiedziała tak, że ciężko było się sprzeciwić.
Wyszła, a ja zostałem w kawiarni. Czułem jeszcze zapach delikatnych, słodkich perfum. Jej filiżanka z niedopitą kawą stała przy mojej.
Postanowiłem nie odwoływać rezerwacji w hotelu. Dwupiętrowy budynek z ogromnym parterem stał na terenie dawnych sadów, przy wejściu rosły jabłonie z czerwonymi jabłkami. Z jednej strony był las, z drugiej las, z trzeciej wieś, a z czwartej zielonkawe jezioro u podnóża pofałdowanego wzniesienia.
– Będzie pan widział zaćmienie w tafli wody – zapewniła mnie recepcjonistka, z którą wcześniej rozmawiałem przez telefon. – Będzie bardzo romantycznie.
– Będę sam – uciąłem.
Firmowy uśmiech nie bardzo chciał zejść z jej twarzy, ale w spojrzeniu pojawił się błysk zrozumienia.
– Przykro mi… może chce pan zmienić pokój? Myślę, że w takim przypadku uda mi się bez dodatkowych kosztów zmienić rezerwację na coś mniejszego, tańszego.
– Nie, niech tak zostanie – uśmiechnąłem się do niej. – Dziękuję.
Pokój był piękny. Duży, przestronny, z jasnymi, drewnianymi meblami – chyba w stylu prowansalskim. Szafa, dwie komody z misternymi rzeźbieniami, duży stół, na którym stał wazon z polnymi kwiatami. Wielkie łoże małżeńskie przykryte białą narzutą. Na tarasie wielkości mojego mieszkania stolik, dwa wygodne fotele i widok na puste jezioro.
Mogliśmy tu stać z Zuzą
Położyłem się i zasnąłem, chociaż było dopiero po osiemnastej. Obudziłem się w środku nocy. Księżyc lśnił w pełnej krasie. Przespałem zaćmienie. Na śniadanie zszedłem mocno spóźniony, ale nikt mnie nie pośpieszał. Szwedzki bufet, kelnerzy donosili przystawki. Z pełnym talerzem usiadłem w ogrodzie wśród jabłonek i gruszy. Przy stolikach głównie rodziny i zakochane pary.
Jedna samotna kobieta w prostej, długiej sukience. Wysoka, ciemnowłosa, zamyślona. Z pomalowanymi na czerwono ustami. Mogłaby wstać od stołu i pójść na bal. Nie, na nogach miała sandały. To nie była kobieta, która na bal chodziła w sandałach. Zauważyła, że się jej przyglądam. Uśmiechnęła się. Odpowiedziałem uśmiechem. Spotkaliśmy się przy automacie do kawy. Była prawie mojego wzrostu. Ładna, miała w sobie coś latynoskiego, ciemne oczy, wyraziste brwi. Poruszała się z godnością tancerki flamenco, interesująca. Tylko zmarszczki wokół ciemnych oczu zdradzały, że mogła być ode mnie starsza parę lat.
– Mogę przysiąść się do pani? – zapytałem.
– Proszę – miała niski głos.
Wzięła do kawy kilka ciastek. Szczególnie upodobała sobie te z bitą śmietaną. Nie dbała o dietę, ale sylwetkę miała idealną. Coś ćwiczyła, może właśnie flamenco?
– Oglądała pani zaćmienie Księżyca? – spytałem, gdy usiedliśmy.
Kawa z automatu nie była zła, co mnie lekko zdziwiło. W sumie mogliśmy przejść na ty, ale podobało mi się mówić do niej pani. Było w tym coś podniecającego. Tak, podobała mi się.
– Tak – powiedziała i przez chwilę myślałem, że czyta w moich myślach; nie czytała. – Nie mogłam sobie odpuścić. Podobno zaćmienie to czas głębokiej refleksji, możemy usłyszeć głos nieświadomości.
– Usłyszała pani?
– Może… A pan?
– Przespałem.
– Zaćmienie było tuż po dwudziestej… – uśmiechnęła się. – Musiał być pan bardzo zmęczony.
– Byłem.
– Dziś pan odpocznie.
– Nie chcę odpoczywać. Wystarczy, że przespałem zaćmienie. Nie zaznałem głębokiej refleksji. Co pani dziś robi? Mogę dziś być pani rycerzem?
Spędziliśmy razem dzień i noc
Zamyśliła się. Mogła mieć nawet ponad czterdzieści lat, ale jej uroda była z tych, które nigdy nie przemijają. Tak jak Stefania Grodzieńska, ona będzie piękna także w późnym wieku. Elegancja i inteligencja nigdy nie przemijają.
– Zaskoczył mnie pan… Widziałam pana wczoraj w recepcji. Pomyślałam: oto jeszcze jeden z tych facetów skupionych na swoim nieszczęściu.
– Jestem skupiony na swoim nieszczęściu – po prostu nie chciałem być sam.
Uśmiechnęła się.
– Mimo to, tak, proszę być dziś moim rycerzem. Ja też nie chcę być dzisiaj sama – odparła.
Więc jednak czytała w moich myślach. Poszliśmy nad jezioro. Potem zwiedziliśmy okoliczną wieś. Im dalej się w nią wchodziło, kończyły się nowe wille, a pojawiały stare domy z pustaka, nawet opuszczone popegeerowskie budynki.
Weszliśmy na teren dawnego państwowego gospodarstwa. Trawa rosła tu po kolana. Przeszliśmy do budynku gospodarczego, w którym kiedyś pewnie była stołówka, szatnie, łazienki. Teraz został tylko betonowy szkielet.
Kobieta miała na imię Jowita. Nie spytałem, czy ma to związek ze starym filmem. Szła pierwsza, przyglądała się napisom na ścianach. Mazidła były z różnych lat, ale generalnie o podobnej tematyce. Trochę wyznań miłosnych, trochę klubowych zwierzeń i narządy płciowe mniej lub bardziej udanie namalowane.
Było gorąco, owady bzyczały w trawie. Jowita zatrzymała się przy ścianie z oknem na parking. Stał na nim wrak ciężarówki. Patrzyła na niego jak na dzieło szalonego rzeźbiarza. Podszedłem do niej i pocałowałem ją w szyję. Odwróciła się do mnie.
– Jeśli ci powiem, że się już kiedyś spotkaliśmy, to uznasz, że zaszkodziło mi zaćmienie Księżyca?
Przyjrzałem się jej ciemnym oczom, piegom na prostym nosie, wystającym kościom policzkowym, pełnym ustom.
– Zapamiętałbym ciebie – trzymałem ją w ramionach i wydawało mi się to najnormalniejsze w świecie; jakbyśmy się rzeczywiście znali już od dawna. Czułem, że się zakochałem.
– Ponad dziesięć lat temu chodziłeś za mną, ale ja jeszcze nie wyplątałam się ze starego związku. Nie mam pojęcia, dlaczego wtedy wybrałam tamtego, a nie ciebie… Później nieraz myślałam, co by było, gdybym nie dała ci kosza. Strasznie żałowałam, że dałam.
Przeszły mi ciarki po plecach. Nie wierzyłem w podróże w czasie, Jowita zresztą zupełnie nie była podobna do Zuzy. A może jednak była? Może taka właśnie będzie Zuza za kilkanaście lat?
– To wariactwo – wciąż jednak trzymałem dłonie na jej biodrach.
– Oczywiście – uśmiechnęła się. – Taki prezent od księżyca.
Spotykam ciebie po latach i jesteśmy razem. Tylko na jeden dzień, ale dzięki temu już wiem, jakby to było, gdybyśmy byli razem.
Nie byłem tamtym ani ona nie była Zuzą. Pomyślałem jednak, że chcę wziąć udział w tym wariactwie. To był cudowny dzień i cudowna noc. Rano, gdy się wymeldowaliśmy, ja pojechałem do Warszawy, ona do Poznania. Ja jeszcze raz spotkałem się z Zuzą i ubłagałem ją, żeby dała nam szansę. Jowita napisała mi miesiąc później, że odnalazła tego mężczyznę, do którego byłem podobny, i próbują wszystko zacząć od nowa.
Czytaj także:Uratowałam czyjeś dziecko, ale straciłam własne. Zapłaciłam najwyższą cenęO mały włos doszłoby do kazirodztwa. Przed ślubem okazało się, że mój ukochany to kuzynBeata w 7 dni wakacji miała 8 facetów. Jej narzeczony nie uwierzył i wziął z nią ślub