„Czy wypada mi się znowu zakochiwać po śmierci męża? Bałam się, co ludzie powiedzą na to, że mam chłopaka po 60-tce”

Czy po śmierci męża wypada mi mieć chłopaka fot. Adobe Stock, Suzi Media
„Owszem, Jurek nie żył, ale czy nie miałby mi za złe? Byliśmy dobrym małżeństwem, ale w ostatnich miesiącach jego życia nie było czasu na rozmawianie o tym, co będzie dalej. Wszystkim musiałam zająć się sama. Nie powiedział żadnego >>Żyj dalej, Bogusiu<<. Więc czy na pewno mi wolno? A co na to sąsiedzi? Znajomi?”.
/ 01.09.2022 08:00
Czy po śmierci męża wypada mi mieć chłopaka fot. Adobe Stock, Suzi Media

Jestem w takim wieku, że rzadko kiedy wybiegam myślami w przyszłość. Częściej wspominam to, co było. No bo cóż może mnie jeszcze czekać? Spojrzałam w lustro przed wyjściem, żeby umalować usta. Sama nie wiem, czy akurat światło padło tak niekorzystnie, czy marny wzrok sprawił, że dostrzegłam aż zbyt realistycznie twarz, którą znałam tak dobrze. Wcześniej jednak nie zauważyłam tych mocno zarysowanych dolin łez i zmarszczek wokół ust.

Skąd one się wzięły?

Malowanie ust tylko niepotrzebnie podkreślało zmarszczki, które wyryły na twarzy minione lata, podczas których wylałam tyle łez i nie przespałam tylu nocy. Wściekła wrzuciłam szminkę do szuflady. Straciłam w ogóle chęć do wyjścia. Ale nie mogłam już odwołać spotkania. Umówiłam się z przyjaciółmi już tydzień temu, a zawsze staram się dotrzymywać słowa i być punktualna, więc nie chciałam im sprawić zawodu. Trudno! Wiedzą, jak wyglądam! Znają mnie w końcu od lat.

Może kiedy Jurek żył, nie wyglądałam tak źle, ale jego śmierć odbiła wyraźne piętno na mojej twarzy. O tym jednak też wiedzieli. Od miesięcy starali się wyciągać mnie z domu i z dołka. Byłam już z nimi w kinie i teatrze. Wiedziałam, że martwią się o mnie i robią to nie z litości, a z czystej ludzkiej życzliwości. To cecha, której coraz częściej brak kolejnym pokoleniom młodych ludzi. Nasz rocznik wchodził w dorosłość w socjalizmie, więc nikt nikomu niczego nie zazdrościł. Jechaliśmy na jednym wózku, skręconym z tego, co było akurat rzucone na ladę. Przyjaźnie z tamtych lat przetrwały może właśnie dlatego, że poznaliśmy się w biedzie. Przyjaciele byli przy mnie, gdy u Jurka zdiagnozowano raka; byli, gdy potrzebowałam wsparcia przy załatwianiu łóżka medycznego i opieki nad Jurkiem, kiedy musiałam gdzieś wyjść. W końcu pomagali przy organizacji pogrzebu i spraw z nim związanych. Takich rzeczy się nie zapomina.

Byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Nigdy mnie nie zawiedli i ja nie zamierzałam także nigdy sprawić im zawodu. Dlatego gdy zaprosili mnie na kolację z okazji czterdziestej rocznicy ślubu, zgodziłam się bez chwili wahania, choć w głębi duszy nie miałam na to najmniejszej ochoty. Pierwszą moją myślą było to, że ja nigdy nie będę obchodziła takiego jubileuszu.

Nie było mi to dane

Poza tym wiedziałam, że towarzystwo będzie jak zawsze „parzyste”, a ja jako jedyna wdowa znajdę się pod ostrzałem pytań o to, jak się trzymam i co zamierzam. Jurek umarł cztery lata temu, a mimo to wciąż wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem. Wsiadłam do samochodu, błagając go w myślach, by odpalił, bez swojego tradycyjnego rzężenia. Z ulgą odnotowałam, że moja prośba przyniosła skutek, choć pewnie żaden mechanik by tego nie potwierdził. Auto miało już swoje lata, ale całe szczęście służyło mi całkiem nieźle. Wiedziałam, że zbliża się termin kolejnego przeglądu i będą koszty…

Kiedyś takimi rzeczami zajmował się mąż, po tych czterech latach zdążyłam się nauczyć już wprawdzie wielu „męskich” zajęć, ale auta sama nie naprawię. Dojechałam pod dom Marka i Aliny. Widziałam już z podwórka, że wewnątrz świecą się światła, i dostrzegłam cienie postaci przemieszczających się przy stole. A zatem goście już byli. Spojrzałam nerwowo na zegarek. Nie spóźniłam się. Widocznie ktoś był przed czasem. Zadzwoniłam do drzwi, ściskając w rękach wino, które przyniosłam w prezencie. Marek wyszedł bez kurtki, bo wieczór był całkiem ciepły.

– Tak się cieszę, że jesteś, Bogusiu.

– Oczywiście, że jestem. Jak mogłabym odmówić przy tak wyjątkowej okazji. Wszystkiego najlepszego. Gratuluję – powiedziałam, a po chwili w holu to samo powtórzyłam Alinie.

Cicha muzyka dobiegała z głośników, a w salonie w kominku palił się ogień. Byłam pod wrażeniem tego, jak potrafili zadbać o miły nastrój. W pokoju siedzieli już znajomi, para, którą także znałam od lat. Przywitaliśmy się i uścisnęliśmy, wymieniając uwagi na temat upływu czasu. Nikt nie powiedział tego głośno, ale właśnie po naszych twarzach widać było to najbardziej. Poznaliśmy się jako rodzice małych dzieci, a tymczasem teraz każdy z nas miał już ponad sześćdziesiąt lat. Po chwili usłyszałam dzwonek do drzwi i gospodyni wyszła, żeby otworzyć.

– Witaj, Wiktor – powiedziała.

O rany, skądś go znam

 Starałam się przebiec myślami po znajomych, których tu spotykałam, ale żadnego Wiktora nie kojarzyłam. Po chwili do pokoju wszedł wysoki, siwy mężczyzna z bródką. Jego twarz wydała mi się dziwnie znajoma, choć zupełnie nie kojarzyłam jej z tym imieniem.

– Dobry wieczór, państwu – powiedział dość oficjalnie, potwierdzając tylko moje przypuszczenia, że nie jesteśmy na „ty”.

– Bogusia – przedstawiłam się, gdy podszedł do mnie.

Tak, pamiętam – powiedział, zbijając mnie z tropu. – Mama Bartka.

– Owszem. A skąd… – zaczęłam i nagle mnie olśniło.

To był dyrektor szkoły, do której chodził mój syn. Poczułam się onieśmielona.

– Pan dyrektor – wydukałam.

– Wiktor wystarczy – roześmiał się. – Poza tym jestem świeżo upieczonym emerytem, więc tytuł już zostawiłem za zamkniętymi drzwiami.

– To bardzo mi miło. Bogusia – powtórzyłam i po chwili zostałam obdarowana pocałunkami w oba policzki; poczułam miły zapach wody po goleniu. Wiktor przedstawił się reszcie i usiedliśmy do stołu. Alina jak zawsze dała z siebie wszystko. Najpierw był rosół, później danie główne – kaczka z żurawiną i kluski śląskie. Na deser gospodyni zaserwowała przepyszny, puszysty sernik.

– Rany, serniczek jest jak zawsze boski! – zachwyciłam się. – Mnie z twojego przepisu nie wychodzi tak lekki.

– Pewnie ukryła przed tobą tajny składnik. Zawsze jest taka tajemnicza. Ja ją znam czterdzieści lat, a nadal mnie zaskakuje – powiedział do niej Marek a ona się zaśmiała, zaróżowiona od komplementów.

– Nieprawda – uspokoiła mnie. – Podałam ci dokładny przepis. Mój stary piekarnik po prostu ma w sobie jakąś magię. Te nowe sprzęty już nie są tak dobre – dodała i nałożyła mi na talerzyk drugi kawałek.

– Podobnie jak starzy mężowie. Dlatego mnie nie wymieniłaś na nowszy model! – zaśmiał się Marek, a ona odparła, że wszystko przed nim.

Wszyscy przysłuchiwali się ich flirtom z rozczuleniem i szczyptą zazdrości. Kto by pomyślał, że po tylu latach można wciąż tak ze sobą rozmawiać. Starałam się sobie przypomnieć moje rozmowy z Jurkiem, ale ostatnie miesiące, gdy był chory, tkwiły mi w pamięci mocniej niż całe lata spokojnej codzienności.

To było smutne

Wiktor popatrzył na jubilatów i uniósł kieliszek.

– Proponuję toast za młodą parę – zażartował, a my się przyłączyliśmy.

Po kolacji pomagałam Alinie znosić naczynia do kuchni i kiedy przez chwilę byłyśmy same, odważyłam się zapytać ją o Wiktora.

– A skąd wy go w ogóle znacie?

– Znaliśmy go ze szkoły tak jak ty, ale w tamtym roku po śmierci żony kupił mieszkanie w tym bloku na końcu naszej uliczki. Sprzedał dom, bo był za duży. Dzieci się wyprowadziły, a on nie chciał tkwić sam na takich przestrzeniach.

– Nie dziwi mnie to – odparłam.

– Sama rozumiesz. Kiedyś spotkałam go na ulicy i jakoś tak dłużej porozmawialiśmy. Kiedy się dowiedziałam, że jesteśmy sąsiadami, zaprosiłam go na kawę. I potem wpadał jeszcze kilka razy.

– Nie mówiłaś mi. To ciekawe.

– A jakoś się nie złożyło. Poza tym nie chciałam ci dziś mówić, żebyś sobie nie pomyślała, że zorganizowałam ci towarzystwo na wieczór – zachichotała.

A z czego wy się tam tak śmiejecie, co? – zapytał Marek, który niepostrzeżenie wszedł do kuchni.

– Ze starych wdów i wdowców – odparłam wesoło.

Wieczór upłynął nadspodziewanie szybko i miło. W końcu pożegnałam gospodarzy i dopiero pod ich domem pomyślałam, że przecież jestem autem, a wypiłam chyba ze dwa kieliszki wina… Cholera! Wyjęłam telefon, żeby wezwać taksówkę, kiedy zauważyłam, że Wiktor idzie w moim kierunku.

– Bogusia… a może chciałabyś, żebym cię odprowadził? Jest taki ładny wieczór.

– Ale ja mieszkam na osiedlu obok. To nie po drodze – odpowiedziałam.

– Nie szkodzi, z przyjemnością się przespaceruję – zapewnił.

Ruszyliśmy w kierunku mojego domu nieśpiesznym krokiem. Byłam zmęczona, ale nagle w jego towarzystwie i pod wpływem świeżego powietrza nabrałam nieco werwy.

Bardzo przyjemnie nam się rozmawiało

Nie ukrywałam, że wiem o śmierci jego żony, bo wiedziałam, że to doświadczenie bardzo nas łączy. Ten temat jednak nie zdominował rozmowy. Mówiliśmy o emeryturze, dzieciach, a nawet o planach podróżniczych. Okazało się, że obojgu nam marzy się wycieczka do Rzymu.

– Może się kiedyś wybierzemy razem? – rzucił niespodziewanie Wiktor, a ja niezobowiązująco przystałam na tę propozycję.

Odprowadził mnie pod same drzwi i zaproponowałam mu jeszcze herbatę.

– Jedną filiżankę na rozgrzanie i wracam – zastrzegł. – Nie chcę się narzucać. Poza tym już późno.

– Nie narzucasz się. Przecież to ja zaproponowałam – odpowiedziałam pewnym tonem, choć sama nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje.

Dyrektor szkoły Bartka przyszedł do mnie na herbatę w środku nocy! Takiego scenariusza wieczoru w życiu sama bym nie wymyśliła.

Masz urocze mieszkanie, Bogusiu. Widać tu kobiecą rękę. Nie to, co u mnie – powiedział, gdy weszliśmy.

Zrobiłam mu herbatę, wciąż paplając i śmiejąc się. A on miło podtrzymywał rozmowę i co chwilę bawił mnie inną anegdotką. Kiedy poszedł, nie czułam się jak po randce, choć już sama przecież nie pamiętałam, jakie to w ogóle uczucie. A było niesamowite! Jakbym miała motyle w brzuchu. Z tego wszystkiego nie mogłam zasnąć…

Następnego dnia, mimo że nie spałam zbyt długo, obudziłam się cała w skowronkach. Z radością poszłam po bułki i zrobiłam sobie prawdziwe śniadanie. Ku mojemu zdumieniu jeszcze przed południem zadzwonił do mnie telefon z numeru, którego nie znałam.

Nie ma na co czekać

– Cześć, Bogusiu. Tu Wiktor. Wybacz, jeśli cię nagabuję, ale poprosiłem o twój numer Alinę… Mam nadzieję, że się na nią nie obrazisz.

– Nie, skąd. Bardzo mi miło.

– Może chciałabyś powtórzyć ten spacer? Mnie było bardzo miło wczoraj. Nie wiem jak tobie.

– Owszem – odparłam.

Cieszyłam się, że mnie nie widzi, bo chyba się zaczerwieniłam. Czyżby to było zaproszenie na randkę?

– To wpadnę o piątej, jeśli nie masz planów. Może pójdziemy na kawę i ciastko do „Śmietankowej”. Co ty na to?

– Z przyjemnością – zgodziłam się.

Teraz już nie miałam wątpliwości. To była randka. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle mi wypada. Może nie powinnam? Owszem, Jurek nie żył, ale czy nie miałby mi za złe? Ech… Wiedziałam, że to bezcelowe myśli. Podeszłam do szafy. W pierwszej chwili wybrałam sukienkę, ale ostatecznie zdecydowałam się na koszulę i dżinsy. Przebrałam się i pomalowałam usta. Owszem, są pomarszczone, ale co z tego! On także nie jest młodzieniaszkiem. Gdy zobaczyłam go pod blokiem, uśmiechnęłam się szeroko. Doskonale wyglądał w koszulce polo i dżinsach, a w dłoni trzymał wielki bukiet różnokolorowych kwiatów.

– Wiktor! – wyszeptałam, a on wręczył mi bukiet i pocałował w rękę.

Spojrzałam na tę swoją lekko pomarszczoną dłoń i odsunęłam od siebie kolejną myśl autokrytyki. Chciałam cieszyć się tą miłą chwilą, a nie wciąż zastanawiać, czy nie jestem za stara, czy mi wolno, czy wypada. Dość miałam samotności i smutku. A Wiktor dawał mi szansę na odmianę losu. Spędziłam z nim kolejne cudowne popołudnie.

Czułam się wspaniale

Miałam ochotę zostać z nim już do wieczora, ale powstrzymałam się i wróciłam do domu. Wiktor jednak się nie poddawał i znów zaprosił mnie, tym razem do siebie. Przyjęłam zaproszenie z radością. Jego mieszkanko faktycznie było dość siermiężne i widać było, że zamieszkiwane przez samotnego mężczyznę. Brakowało w nim zasłonek, poduszek, dywaników. Słowem: miękkości.

Przydałaby mi się pomoc w urządzaniu – powiedział szczerze.

– Chętnie pomogę – odparłam.

Wiktor spojrzał na mnie ciepło i zbliżył dłoń do mojego policzka.

– Wiem, to szybko, Bogusiu, ale w moim wieku człowiek nie lubi już na nic czekać. Bardzo mi się podobasz. I może… może chciałabyś mieć takiego chłopaka jak ja?

– Chłopaka? – zaśmiałam się.

– Trochę podstarzałego, fakt – zaśmiał się. – Ale żebyś sobie nie pomyślała… Bynajmniej nie potrzebuję niańki na stare lata ani tym bardziej pomocy domowej. Po prostu jestem tobą zauroczony i chciałbym mieć ciebie bliżej.

– Ja też bardzo bym chciała – odparłam, rumieniąc się, a on dotknął mojego policzka i mnie pocałował.

Nie wierzyłam! Naprawdę nie wierzyłam, że to się dzieje. Komu zdarzają się pierwsze pocałunki w tym wieku? Postanowiliśmy z Wiktorem, że nie będziemy ze sobą mieszkać. Mamy do siebie blisko, a każde z nas ma już swoje nawyki i przyzwyczajenia. Może jeszcze za jakiś czas zmienimy zdanie, ale póki co takie „sąsiadowanie” wystarcza. To magia i cud, jakiego nigdy bym się nie spodziewała. Chodzimy na spacery, spędzamy wspólne wieczory, robimy zakupy, gotujemy kolacje, a także często widujemy się z naszymi znajomymi, dzięki którym się poznaliśmy. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że po sześćdziesiątce jeszcze się zakocham z wzajemnością, postukałabym się w głowę, ale najwyraźniej na miłość nigdy nie jest za późno!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA