Lubiłam Wiktora. Nigdy z nikim nie gadało mi się tak dobrze. Nikt mnie nie rozumiał tak, jak on.
Poznaliśmy się na kursie języka francuskiego. On go potrzebował, żeby poszerzać horyzonty, a mnie po prostu podobało się jego brzmienie. Potem okazało się, że oboje lubimy francuską kuchnię i brodwayowskie musicale. W ogóle przepadaliśmy za podobną muzyką.
Wiktor miał dość nieoczywistą urodę, ale osobiście bardzo mnie pociągał. Poza tym mocno nadrabiał charakterem. Zawsze stawał w mojej obronie, potrafił się zachować w towarzystwie, a moi rodzice po prostu go uwielbiali.
Jedyne, czego nie mogłam przeboleć, to to, że on nie chciał słyszeć o dzieciach. Mówił, że nie nadaje się na ojca. Według niego maluchy były głośne, męczące i wiecznie brudziły. Podobno nigdy nie potrafił zrozumieć, co widzieli w nich inni dorośli. Uparcie stronił więc od młodszych kuzynów i kuzynek, a poza tym nie miał cierpliwości do zajmowania się kilkulatkami.
Dodał nawet, że nastolatki nie są już takie złe, bo przynajmniej można z nimi o czymś porozmawiać. Z mniejszymi dziećmi nie potrafił w ogóle się dogadać. Sam więc nie widział się w roli rodzica. I nie podejrzewał, żeby wykrzesał z siebie jakiekolwiek cieplejsze uczucia wobec własnego potomka.
Musiałam być matką za wszelką cenę
Ja już w liceum wyobrażałam sobie siebie w roli matki. Nie myślałam o tym, ile chciałabym mieć dzieci, ale byłam przekonana, że w moim życiu powinno znaleźć się chociaż jedno. Oczywiście, nie chciałam go z byle kim. Wiktor był moim pierwszym, a w dodatku jedynym wyborem, a co do jego niechęci… cóż, stwierdziłam, że nad tym jeszcze popracuję.
Aby go uspokoić, wcisnęłam mu, że wcale nie zależy mi na dziecku. Mogliśmy być postępowym, nowoczesnym małżeństwem bez potomstwa – co to za problem? Zastrzegłam tylko by nic nie mówić moim rodzicom, żeby nie suszyli nam głowy. W duchu wiedziałam, że moja matka nigdy by nie uwierzyła, że ot tak zrezygnowałam sobie z macierzyństwa. A nie chciałam, żeby wszystko mi popsuła. W końcu jedno nieopatrzne zdanie mogłoby doprowadzić do katastrofy.
Kiedy więc zostaliśmy małżeństwem, przekonywałam go, że odpowiednio zapobiegam ciąży, a poza tym sypiamy tylko w „bezpiecznych” terminach. Oczywiście, nie miało to żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Chciałam być matką i już. A on mnie kochał, więc żyłam w przeświadczeniu, że trochę sobie potem pomarudzi i jakoś przywyknie do sytuacji.
On niczego nie podejrzewał
Dwie kreski na teście ciążowym wprawiły mnie w euforię. Cieszyłam się jak głupia, choć wiedziałam, że póki co będę musiała to ukrywać. Nie mogłam przecież wyskoczyć Wiktorowi teraz z ciążą, zwłaszcza że dopinał właśnie jakiś super ważny projekt i nie chciałam go rozpraszać. Próbowałam co prawda delikatnie wybadać go co do planów na przyszłość, czy aby na pewno nic się nie zmieniło w kwestii jego ojcostwa.
– Mówiłem ci już, Oliwia – rzucił zniecierpliwiony. – Dzieci to kłopot. A po co je sobie dokładać, skoro trochę ich już mamy?
– No ale nie chciałbyś mieć syna? – ciągnęłam niezrażona. – Poczuć się ojcem i… pomóc komuś w zrozumieniu, kim tak naprawdę jest? Poprowadzić go przez całe życie?
Uśmiechnął się z politowaniem.
– Kochanie, a czy ja ci wyglądam na jakiegoś mentora? – mruknął. – Jak ja mam kogoś wychowywać, jak ja nie mam do tego cierpliwości? I jakoś nie marzę o byciu tatusiem, serio.
Nie przejmowałam się jednak takimi niepowodzeniami. Postawiony przed faktem i tak nie miałby za wiele do powiedzenia, więc liczyłam, że jakoś to będzie. W końcu nie zamierzałam mu przecież mówić o cudzym dziecku, tylko o jego własnym. Co mogło pójść nie tak?
Po cichu chwaliłam się koleżankom
Mimo że Wiktor jeszcze nie wiedział, nie mogłam się powstrzymać i opowiedziałam o ciąży koleżankom z pracy.
– Myślałam, że Wiktor nie chce dzieci – odezwała się trochę niepewnie Iga. – No wiesz, coś tam kiedyś wspominaliście…
– Bo nie chce – przyznałam. – Ale skoro dziecko już jest, no to przecież się go nie pozbędzie. Nie jest taki.
– Jak to zrobiłaś? – spytała z lekkim zaciekawieniem Klaudia. – Nie chciał przypadkiem, żebyście się zabezpieczali?
Uśmiechnęłam się szeroko.
– No wiecie – pogłaskałam się po brzuchu. – Wszystko da się zorganizować. I załatwić.
Byłam taka szczęśliwa, że w sumie naprawdę nie myślałam o konsekwencjach. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mąż mógłby się na mnie zdenerwować. Zresztą, mogłam powiedzieć zawsze, że coś pomyliłam i tak wyszło. No cóż, stało się. I co miałam zrobić?
Los spłatał mi figla
Nie wszystko poszło zgodnie z planem, o czym przekonałam się już wkrótce. Mój entuzjazm ostygł wraz z informacją, że będę miała trojaczki. Tak, zamiast jednego malucha będą aż trzy.
Cieszyłam się, że dopięłam swego, ale teraz? Trójka dzieci? I to naraz? Nie dość, że on mnie zamorduje na miejscu, jak tylko się dowie, to jeszcze sama nie wiem, jak sobie niby poradzimy. Że też akurat mnie musiało się przytrafić coś takiego!
Zupełnie nie wiedziałam, jak ja powiem o tym Wiktorowi. Byłam pewna, że za jedno dziecko się obrazi, a tak? Radziłam się nawet mamy, ale ona tylko się ze mnie śmiała. Twierdziła, że jak kocha, to zrozumie. A przecież takie trojaczki to nie przelewki! Jak my sobie w ogóle poradzimy? Nie byłam nawet pewna, czy wystarczy nam pieniędzy na ich utrzymanie. No i czy podołamy fizycznie?
Pierwszy raz od czasu, gdy dowiedziałam się o ciąży, nabrałam potwornych wątpliwości. Nie wiedziałam nawet, czy rzeczywiście będę dobrą matką dla całej gromadki. Nie miałam pomysłu, jak to wszystko dla nich zorganizować. Zaczęłam się też bać, że Wiktor mimo wszystko może mnie zostawić. W końcu nie pisał się na coś takiego. Niby mówił, że kocha... ale co, jeśli nie aż tak, żeby znieść i mnie, i trójkę dzieci?
Jakoś to będzie
Rozmowa z Wiktorem nie należała do najłatwiejszych. Najpierw, gdy powiedziałam mu, że jakimś cudem zaszłam w ciążę, długo milczał. Kiedy zapytałam go ostrożnie, czy teraz wyrzuci mnie z domu, kazał mi przestać histeryzować. I choć wyraźnie nie był zachwycony tą wiadomością, uznał, że trzeba się z tym pogodzić.
Gorzej było, gdy przyznałam, że w sumie urodzi się trójka dzieci. Wtedy naprawdę się wściekł. Co prawda nie krzyczał ani niczym mi nie groził, ale wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Starałam się go uspokajać, ale słabo to szło. Zupełnie jakby moje słowa w ogóle do niego nie trafiały.
Ostatecznie stwierdził, że musi to sobie wszystko przemyśleć, ochłonąć i pobyć sam. Niby nie wróżyło to dobrze na przyszłość, ale miałam nadzieję, że jak dam mu trochę czasu, to powoli dojdzie w końcu do siebie.
Obecnie ledwie wytrzymuję z tym moim pękatym brzuchem. Nawet się nie spodziewałam, że może się zrobić aż tak wielki. Jak dla mnie, wyglądam koszmarnie, choć moja mama uważa, że dramatyzuję.
Czasem mam już naprawdę dość tej całej ciąży i momentami nawet żałuję, że się zdecydowałam na te koszmarne manipulacje. Dobrze przynajmniej, że Wiktor jakoś to ogarnął i teraz ze wszystkim mi pomaga. Choć w głębi duszy wiedziałam, że nie zdołałby mnie zostawić, i tak jestem mu wdzięczna. Myślę, że już udowodnił, że będzie wspaniałym ojcem.
Czytaj także:
„Na cmentarzu spotkałam miłość z podstawówki. Rozpacz po stracie małżonków nas rozpaliła i zaprowadziła do łóżka”
„Przymykam oko na romanse męża, bo on wydziela mi kasę. Świetnie się dobraliśmy, skoro oboje mamy zwichnięty kompas moralny”
„W urzędzie zostałam zmieszana z błotem, bo żyję z zasiłków. Państwo daje, to tylko głupi nie korzysta”