Marzyłam o tym urlopie od lat! Ostatni raz widziałam Międzyzdroje, kiedy zdałam do liceum. Wtedy nie było tam żadnej Alei Gwiazd, czterogwiazdkowych hoteli. W zakamarkach pamięci odświeżałam wspomnienia o cudownych wakacjach, kiedy przez pół Polski z rodzicami toczyliśmy się starą, trzeszczącą na zakrętach warszawą. Zabieraliśmy jeszcze ciocię Jagodę, jej męża i synka Piotrusia… Kochałam tamten beztroski czas letnich wakacji.
– Czy ty masz pojęcie, jakie tłumy walą do Międzyzdrojów? – studził mój zapał mąż, który od początku odnosił się do pomysłu sceptycznie.
Narzekał, że to „cholerny kawał drogi”, że „będziemy wlec się do usranej śmierci”. Stękał, że ostatnio nie czuje się dobrze i lepiej by mu było na Mazurach jak co roku. Na szczęście na koniec, gdy wszystkie jego argumenty przeciw udało mi się racjonalnie odrzucić, Andrzej powiedział:
– No dobrze, pojedziemy, tylko ciekawe, z kim będziemy grać w brydża? Sama przecież nie możesz sobie miejsca znaleźć, jak nie ma z kim zagrać...
Nasi przyjaciele też się wybierali
W połowie czerwca, tuż przed wyjazdem, Andrzej wrócił z biura skwaszony.
– Wiesz, Marysiu, strasznie nie chce mi się nigdzie wyjeżdżać. Przepraszam cię, kochanie, ale muszę to powiedzieć: czuję, że to nie będzie udany urlop. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że coś pójdzie nie tak – oświadczył.
Nie mogłam zrozumieć, czemu mój mąż chce mi pokrzyżować plany, odebrać szansę spełnienia tak prozaicznego marzenia. Z doświadczenia wiedziałam jednak, że jeśli nawet pojedziemy, złe nastawienie Andrzeja może naprawdę zepsuć cały urlop.
Było mi smutno, lecz zgodziłam się jeszcze raz przemyśleć wszystkie za i przeciw. „Ostatecznie stracimy dwieście złotych zaliczki – myślałam”. Minęły dwa dni, w ciągu których mój mąż nie wracał do sprawy wyjazdu, a ja wciąż nie wiedziałam, czy trwać przy swoim, czy lepiej poddać się, i jak zwykle pojechać nad jezioro w towarzystwie przyjaciół…
– Nie zgadniesz, kto tam będzie – rzucił Andrzej, odkładając komórkę.
– „Tam” to znaczy gdzie? – spytałam kompletnie zdezorientowana.
– Marek i Monika jadą na ślub do Kamienia Pomorskiego i spędzą z nami w Międzyzdrojach co najmniej tydzień!
– To nie jadą na Mazury? – zdziwiłam się.
– Jadą, ale później. Pamiętasz kuzynkę Moniki, no, tę tlenioną wdówkę, która rok temu przyjechała nad jezioro z takim zabawnym facetem z bródką? Ten gość jest z Kamienia i właśnie biorą ślub. Marek z Moniką dołączą do nas zaraz po weselu – mój mąż, jakby odmieniony, cieszył się na wyjazd.
„Będzie super. Spróbuję odnaleźć tę starą willę, w której kiedyś zatrzymywaliśmy się z rodzicami. Będziemy się opalać, kąpać w morzu, łazić po plaży i molo, grać w brydża” – cieszyłam się.
Nie był w najlepszej formie
Ale dzień przed podróżą Andrzej znowu stracił humor. Niby szykował się jak zwykle, pakował sprzęt fotograficzny, dwie talie kart, wrzucał do walizki koszulki… Ale był jakiś inny. Zapytałam, o co chodzi.
– Boję się jechać. Mam złe przeczucia – powiedział. – Pewnie moje dawne lęki dają o sobie znać.
Minę miałam chyba nietęgą, bo pocałował mnie w czoło i dodał:
– No, tylko ty się nie martw, Marysiu. Wiesz, jak ze mną jest.
Wiedziałam, i wcale mnie to nie pocieszało. Mojego męża dawno temu, kiedy nasz syn był jeszcze mały, dopadła nerwica lękowa. Leczył się kilka długich lat, aż w końcu jego lekarz stwierdził, że Andrzej stanął na nogi. Na dobre odstawił leki psychotropowe, i tylko od czasu do czasu sięgał po lżejsze środki uspokajające. Czuł się dobrze. Tak przynajmniej mi się zdawało.
Wyjeżdżaliśmy w strumieniach deszczu. Martwiłam się, że pogoda dodatkowo źle wpłynie na nastrój męża. „A może nigdzie nie jechać? Co zrobię, jeśli Andrzeja znowu dopadną takie lęki jak kiedyś? Gdzie tam, nad morzem, znajdę dobrego psychiatrę?”– ponure myśli nie dawały mi spokoju.
Mąż jednak powoli odzyskiwał humor. Kiedy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, widziałam, jak kokietuje młodziutką kasjerkę. „Chyba mu przeszło” – odetchnęłam. Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, nie mogłam poznać moich dawnych Międzyzdrojów.
– Toż to normalne miasto – stwierdziłam, nie kryjąc rozczarowania.
– Tak jest. No ale skoro się uparłaś, to jesteśmy. Nie marudź więc, tylko zabieraj swoją torbę.
Przez pierwszy tydzień pogodę mieliśmy w kratkę. Na szczęście oboje nie tęskniliśmy za upałami, które dawały się wszystkim we znaki w Warszawie. Czas mijał nam na spacerach po plaży.
– Marysiu, czy wzięłaś ciśnieniomierz? Nie za dobrze się czuję – oznajmił mąż, kiedy w niedzielny poranek po śniadaniu zbieraliśmy się, żeby wyjechać naprzeciw naszym przyjaciołom.
Zmierzyłam mu ciśnienie. Miał 230 na 140 – cholernie wysokie!
– Wezmę proszek – stwierdził.
„Dlaczego mu tak podskoczyło? Przecież jesteśmy nad morzem, powinno być niskie. Czyżby znowu lęk?” – zastanawiałam się, kątem oka obserwując męża, który roztrzęsionymi rękami szukał w kosmetyczce tabletek na obniżenie ciśnienia. Zamiast mu pomóc, złapałam papierosa i wyszłam na balkon. Morze nie było spokojne. „Pewnie zbliża się sztorm i dlatego tak się poczuł” – próbowałam znaleźć jakieś racjonalne wyjaśnienie.
Z Markami spotkaliśmy się tuż przy drodze biegnącej wzdłuż brzegu.
– Jak tu pięknie, Marysiu. Miałaś superpomysł, żeby tu przyjechać – Monika chwaliła mój wybór.
Ja nie podzielałam jej entuzjazmu. Andrzej był coraz bardziej rozchwiany, rzucał uwagi w stylu: „Muszę iść do lekarza w Warszawie. Pod warunkiem, że tam wrócę” albo „To już mój ostatni urlop nad morzem. A może w ogóle ostatni”.
– Maryśka, coś ty zrobiła Andrzejowi, że taki wkurzony? – Marek szybko rozszyfrował minę męża.
– Nie wiem, chociaż podejrzewam, że to może być nawrót nerwicy. Czegoś się znowu boi – przyznałam półgłosem. – Wiesz, wróciły mu te lęki…
– Nie martw się. Razem rozruszamy staruszka! – przyjaciel poklepał mnie uspokajająco po ręce.
Musiał zasłabnąć w wodzie
Z początku wydawało się, że spotkanie z Markami przywróciło Andrzejowi poczucie równowagi i spokój. Pierwszego wieczoru poszliśmy wieczorem na brydża do ich pokoju. Mój mąż tryskał humorem, kilka razy pochwalił mnie przy licytacji. W nocy, pierwszy raz od przyjazdu, kochaliśmy się.
Kolejne trzy dni były cudne. Słońce zaczęło prażyć, upał robił się nie do zniesienia. Wieczorem znowu siedzieliśmy przy brydżu. Andrzej grał z Moniką. Mnie i Markowi karta nie szła. Wstałam, żeby zrobić kawę, i wtedy spojrzałam na męża, który zapamiętale tasował karty… Poczułam, że jest mi bardzo bliski. Że kocham go, ale nie tylko kiedy jest szczęśliwy.
Podeszłam do niego, pogłaskałam go po policzku, pocałowałam w czoło.
– A to dopiero! – Andrzej był wyraźnie zaskoczony. – Maryśka na stare lata zrobiła się czuła…
Fakt, nie umiem okazywać uczuć, a już na pewno nie przy ludziach. Andrzej odłożył karty, wziął mnie za rękę, przyciągnął do siebie i pocałował w usta. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Dziś głowę bym dała, że wcale nie był przyjemny…
Następnego dnia rano obie z Moniką leżałyśmy w naszych grajdołach, a panowie zbierali się do wody.
– Zostawię zegarek. Żebyś coś po mnie miała, jeżeli nie wrócę – powiedział Andrzej niby żartem.
Strasznie mnie tym wkurzył, dostał po nogach zwiniętym ręcznikiem.
Kiedy wrócili, z trudem łapał oddech.
– Cholera, nie mam kondycji. To pewnie przez to, że sypiam z palaczką – roześmiał się głośno.
– Odpoczniesz, i za pół godziny znów się zanurzymy – oznajmił Marek.
Poszli do wody koło 11.00… Musiałam zasnąć z nosem w ręczniku, kiedy dotarło do mnie, że ktoś krzyczy, że wokół zrobiło się jakieś zamieszanie. Otworzyłam oczy, uniosłam się na łokciu. Nade mną stał Marek. Choć cały był mokry, poznałam, że płacze. Monika siedziała obok i głaskała mnie po rozgrzanych plecach. Trzęsła się. Powoli docierało do mnie, że nie ma z nimi Andrzeja.
Wstałam, ruszyłam w stronę wody, ktoś chwycił mnie za rękę.
– Maryśka, nie idź. Nie mogą go znaleźć – głos Marka łamał się.
Zobaczyłam kręcące się przy molo dwie motorówki. W wodzie nikt się nie kąpał. Słońce paliło żarem. Poczułam, jak osuwam się na piasek.
Andrzej musiał doznać jakiegoś skurczu lub zasłabł i dlatego utonął. Po dwóch dniach morze wyrzuciło jego ciało kilka kilometrów na wschód od Międzyzdrojów. Pogrzebem zajęli się Marek i Monika, ja nie byłam w stanie.. Do dziś – a właśnie mija rok od tamtej tragedii – nie mogę darować sobie, że nie zapobiegłam śmierci męża i zlekceważyłam jego złe przeczucia.
Czytaj także:
„Chciałam uchronić córkę przed złem, więc odgrodziłam ją od świata i zamykałam w domu. Przeze mnie wyrosła na ofiarę losu”
„Uwielbiałem ryzyko i sporty ekstremalne. Żona płakała, że nie chce zostać wdową i samotną matką, ale miałem to gdzieś”
„Jacek pokochał moją córkę jak własną. Wszystko super, tylko rozpieszcza ją... za moje pieniądze”