„Mąż nie chce pomagać w domu, bo niby ciężko pracuje. Kazałam mu chwycić za miotłę, albo fora ze dwora. Wybrał to 2”

kłótnia małżonków fot. Adobe Stock, fizkes
„Byłam potwornie zmęczona i niewyspana, ale cieszyłam się, że panuję nad sytuacją. Sił dodawała mi też nadzieja, że Krzysztof z czasem okrzepnie, nauczy się pracować wydajnie w nowych warunkach i przejmie ode mnie część obowiązków. Przecież widział, że ledwie trzymam się na nogach. Mijały jednak kolejne tygodnie i nic się nie zmieniało”.
/ 29.12.2022 17:15
kłótnia małżonków fot. Adobe Stock, fizkes

Krzysztof i ja jesteśmy małżeństwem od piętnastu lat. Mamy dwoje dzieci: dwunastoletnią Julkę i ośmioletniego Kacpra. Do niedawna byliśmy zgodną, kochającą się rodziną. Owszem, zdarzało nam się posprzeczać, ale zawsze szybko dochodziliśmy do porozumienia. Cichutko, spokojnie, bez podnoszenia głosu. W naszym domu nigdy nie było żadnych awantur. Potem jednak zaczął pracować zdalnie i idylla się skończyła. Krzysztof, kiedyś spokojny i ugodowy, stał się nerwowy i wybuchowy. Krytykuje dzieci, krzyczy na mnie. Boję się, że tego nie wytrzymamy, i nasza rodzina się rozpadnie.

Wszystko było na mojej głowie

Zaczęło się od pandemii. To wtedy firma Krzysztofa praktycznie w całości przeszła na zdalną pracę. Z początku mu się to podobało. Żartował  nawet, że izolacja ma swoje dobre strony, bo dzięki temu wreszcie będzie miał więcej czasu dla rodziny. Wcześniej wychodził do pracy bladym świtem, wracał późnym wieczorem. Często tak zmęczony, że nie miał siły ani ochoty dłużej porozmawiać ze mną czy z dziećmi. Starał się to nadrabiać w weekendy, ale i tak miał wyrzuty sumienia, że to za mało. A teraz będzie w domu praktycznie przez całą dobę. Czy można wyobrazić sobie coś wspanialszego?

Wyobrażenia sobie, a życie sobie. Dość szybko zauważyłam, że Krzysztof zupełnie nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Mnie też nie było łatwo, ale przynajmniej się starałam. A on? Już po kilku dniach zaczął się denerwować i narzekać. Żalił się, że nie może skupić się na pracy, że jak tak dalej pójdzie, to go zwolnią, bo robi tylko połowę tego, co normalnie.

– W firmie miałem własny pokój, pracowałem sobie w ciszy i spokoju. A tu? Harmider jak na bazarze przed świętami. Dzieciaki, ty, pies. Wszyscy łażą, trzaskają drzwiami, czegoś chcą. Zwariować można! – słyszałam każdego wieczora.

Doprowadzało mnie to do białej gorączki, bo liczyłam raczej na jego wsparcie, a nie żale, ale milczałam. Nie chciałam jeszcze dolewać oliwy do ognia. Ba, żeby ułatwić mężowi życie, urządziłam mu zamknięte biuro w naszej sypialni i zwolniłam z pomocy dzieciom w zdalnych lekcjach. Zapowiedziałam też Julce i Kacprowi, że jak tatuś pracuje, to nie wolno wchodzić i mu przeszkadzać. W efekcie spadły na mnie dodatkowe obowiązki i nad swoją pracą mogłam się pochylić praktycznie dopiero w nocy, gdy wszyscy szli spać, ale co tam. Mój szef rozliczał mnie z dzieła i nie obchodziło go, o której godzinie siądę do komputera.

Byłam potwornie zmęczona i niewyspana, ale cieszyłam się, że panuję nad sytuacją. Sił dodawała mi też nadzieja, że Krzysztof z czasem okrzepnie, nauczy się pracować wydajnie w nowych warunkach i przejmie ode mnie część obowiązków. Przecież widział, że ledwie trzymam się na nogach. Mijały jednak kolejne tygodnie i nic się nie zmieniało. Siedział przez cały dzień zamknięty w sypialni, potem szedł na spacer z psem, żeby przewietrzyć głowę, a dopiero potem ewentualnie poświęcał czas dzieciom. Byłam tym coraz bardziej zawiedziona i sfrustrowana, ale ciągle milczałam.

Kiedy przyszły poluzowania, dzieci wreszcie wróciły do szkoły. Liczyłam na to, że trochę odetchnę. Bardzo tego potrzebowałam, bo poprzednie miesiące porządnie dały mi w kość. Przecież nawet w wakacje musiałam jakoś zorganizować Julce i Kacprowi czas. A jednocześnie pogodzić to z pracą. Niestety, moje szczęście nie trwało długo. Kilka tygodni później pan premier ogłosił, że od nowego tygodnia szkoły znowu zostaną zamknięte.

Nie miałam wyjścia. Postawiłam mu ultimatum

Gdy to usłyszałam, wpadłam w czarną rozpacz. Czułam, że nie dam już rady sama zajmować się Julką i Kacprem. Nie bacząc na przestrogi psychologa z telewizji, przeprowadziłam poważną rozmowę z Krzysztofem. Zapowiedziałam stanowczym tonem, że musi wziąć na siebie część obowiązków związanych z opieką nad dziećmi, że miał już dość czasu, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości, i musi tak zaplanować sobie robotę, by chociaż pomóc im w lekcjach. Oczywiście się zdenerwował.

– Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież wiesz, że nie mam nawet chwili!

Wykręcał się jak piskorz, ale nie ustępowałam. Przypomniałam mu, że ja też pracuję, mam prawo do odpoczynku i czasu dla siebie. Tak go przycisnęłam i zagadałam, że w końcu się zgodził. Byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa. Szybko jednak zaczęłam żałować, że w ogóle poprosiłam go o pomoc. Powód?  Mąż, zamiast pomagać dzieciom, rozstawiał je po kątach.

Nagle stał się bardzo krytyczny i wymagający. Nie było dnia, by nie wbił któremuś z nich szpili, nie zarzucił, że źle się uczy, zachowuje, marnuje jego cenny czas. Żeby chociaż robił to spokojnie, przedstawił jakieś rzeczowe argumenty. Przecież kiedyś umiał z nimi normalnie rozmawiać. I słuchać. Ale nie. Któregoś dnia nazwał Kacpra debilem, bo nie potrafił rozwiązać jakiegoś zadania. Syn przybiegł do mnie z płaczem. Uspokoiłam go, a potem urządziłam mężowi karczemną awanturę. Krzyczałam, że teraz nie czas na lekcje wychowawcze, że dzieci trzeba teraz wspierać, okazywać im wiele zrozumienia i ciepła.

Bo to dla nich bardzo trudny okres. Spodziewałam się, że przeprosi, zrozumie, że popełnił błąd. Zamiast tego wrzasnął, że ma już wszystkiego dość i wyszedł, trzaskając drzwiami. A jak wrócił, to zaczął czepiać się o wszystko od nowa. I tak jest dzień w dzień.

Atmosfera w domu stała się nie do zniesienia. Doszło do tego, że Kacper starał się schodzić ojcu z drogi, a Julka albo uciekała do swojego pokoju, albo wdawała się z nim w pyskówki. Nie chciałam, żeby nasza rodzina się rozpadła, ale nie miałam wyjścia. Powiedziałam mu, że albo się ogarnie, albo fora ze dwora. Wiecie co zrobił? Spakował walizki i odszedł. Tak po prostu. Po 10 latach małżeństwa, tylko dlatego, że nie nalegałam, żeby pomagał mi w domu. 

Dziś jesteśmy już po rozwodzie. Pandemia się skończyła, ale nasze małżeństwo też.

Czytaj także:
„Wszystko w domu robię sama. Mąż zamiast mi pomóc, woli wyjść z kolegami, zostawić dziecko na mojej głowie”
„Mój mąż uważa, że opieka nad dziećmi to nic takiego. Według niego całymi dniami tylko lenię się w domu”
„Mąż stracił pracę i nie spieszy mu się do nowej. W domu palcem nie kiwnie, więc utrzymuję dom, sprzątam i gotuję sama”

Redakcja poleca

REKLAMA