Mój mąż nigdy nie należał do zbyt romantycznych mężczyzn, ale to, co zrobił ostatnio, przeszło już ludzkie pojęcie!
Piotr zawsze był praktyczny
Gdy chciał mi się oświadczyć, zadał pytanie podczas uroczystej kolacji, a następnie zabrał mnie do sklepu z biżuterią, żebym wybrała sobie pierścionek. Wtedy mi to nie przeszkadzało.
– Wiesz, to taki prezent na całe życie, więc pomyślałem, że szkoda, żeby miał być nietrafiony – wytłumaczył się.
Przy innych prezentach Piotr również stawiał na praktyczny wymiar. Często dostawałam np. bony do sklepów odzieżowych.
– Wspominałaś, że kupiłabyś sobie nowe buty – mawiał, wręczając mi prezent.
Cóż, cieszyłam się, bo faktycznie prezenty od męża były zawsze przydatne. Nie marzyłam nigdy szczególnie o kosztownej biżuterii ani modnych torebkach. Ubierałam się raczej prosto i wygodnie, używałam jedynie sprawdzonych kosmetyków i to też przesady. Nie miałam zbyt wielu typowo kobiecych potrzeb i zachcianek. Z czasem jednak pragmatyzm męża zaczęłam postrzegać bardziej jako brak zaangażowania i lenistwo.
– Słuchaj, ja nie mam wielkich wymagań, ale może mógłbyś mi kupić w tym roku coś takiego od siebie? Nie musi być praktyczne, może być po prostu ładne, takie dla przyjemności – sugerowałam.
– Czego ty ode mnie chcesz? Ja nie jestem dobry w takie rzeczy – denerwował się Piotr.
Kończyło się na kapciach
Im bardziej Piotr się starał, tym bardziej mu nie wychodziło. Próbował metody „na markowe i kosztowne”, bo chyba zakładał, że dizajnerskie kapcie to coś innego niż zwykłe kapcie. No i tak, z jednej strony były bardziej eleganckie, ale kapcie to nadal kapcie. Czy to prezent, który chciałabym dostać akurat od męża? Może raz, ale regularnie?
– Oj, nie narzekaj, przynajmniej faktycznie z tego wszystkiego skorzystasz – pocieszała mnie przyjaciółka. – Nie zliczę, ile dostałam od Maćka nietrafionych perfum albo niezbyt ładnych kolczyków. Już wolałabym to, co ty masz!
– Niby tak, ale wiesz… Brakuje mi jakiegoś romantyzmu z jego strony. Chciałabym, żeby raz naprawdę się postarał i wybrał coś, co mi się marzy, a niekoniecznie coś, czego potrzebuję. Zastanowił się i naprawdę poświęcił czas na wybór czegoś, co mi się spodoba. A on tylko myśli o tym, co akurat mi się zepsuło, czego mi brakuje albo co chciałam kupić sobie sama… – narzekałam. – O kwiatach na różne okazje to nawet nie wspomnę, bo dla Piotra to oczywiście strata pieniędzy.
– No cóż, niedługo walentynki… Może w tym roku cię zaskoczy? – Asia próbowała mnie pocieszyć.
Chciałam romantyzmu
To święto w całości opierało się na romantyzmie, którego mojemu mężowi zdecydowanie brakowało. Do bólu pragmatyczne plany Piotra jeszcze bardziej drażniły mnie właśnie 14 lutego.
– Kochanie, może moglibyśmy zaplanować na tegoroczne walentynki coś bardziej romantycznego? Wiem, że to dla ciebie wyzwanie, więc ja się zajmę planami na wieczór, a ty tylko prezentem. Pomyśl po prostu o tym, co najbardziej lubię robić, co ci przychodzi do głowy, kiedy mnie widzisz. Takie skojarzenia! – podsunęłam z nadzieją.
– Hm, no dobrze, spróbuję – mruknął Piotr. – Ale nie gniewaj się, jeśli mi nie pójdzie, dobrze? Przecież wiesz, że cię kocham, po prostu nie potrafię tego wyrażać przez jakieś tam prezenty.
– Dobrze, rozumiem – uśmiechnęłam się.
Byłam podekscytowana
Naprawdę sądziłam, że moja interwencja zmieni nieco nastawienie Piotra co do wyboru podarunku dla mnie. Po raz pierwszy od lat miałam ochotę się wyszykować na walentynki: ubrałam się w czerwoną sukienkę, zrobiłam staranny makijaż, założyłam buty na obcasach. Naprawdę się postarałam!
Na wieczór zaplanowałam nam seans filmu, który widzieliśmy w kinie na naszej pierwszej randce i zamówiłam z naszej ulubionej restauracji dania, na które pozwalaliśmy sobie tylko przy szczególnych okazjach. Ale ta przecież właśnie taka była! „To będzie cudowna chwila”, myślałam podekscytowana.
Gdy w walentynkowy wieczór mąż wszedł do domu z wielkim pudłem owiniętym kokardą, nie mogłam się doczekać, żeby w końcu je rozpakować.
– Lampkę szampana, kochanie? – zaproponowałam uprzejmie.
– O… chętnie! Rany, jak tu odświętnie! Te kwiaty, i twoja sukienka… Wyglądasz naprawdę pięknie – pochwalił Piotr, a ja od razu się rozpromieniłam.
– Dziękuję. To wszystko dla ciebie. Mamy dziś w planie sushi z krewetkami i seans „Notting Hill”. Pamiętasz? Byliśmy na tym w kinie na naszej pierwszej randce – uśmiechnęłam się szeroko.
– Faktycznie! Naprawdę to przemyślałaś – odparł mąż, całując mnie czule w policzek. – To dobrze, bo i ja w tym roku włożyłem dużo pracy w to, żeby ten dzień był wyjątkowy… – szepnął, a mnie aż przeszedł dreszcz ekscytacji.
Zaskoczył mnie i rozczarował
Po zjedzeniu pysznej kolacji, wypiciu butelki dobrego wina i obejrzeniu filmu, Piotr objął mnie czule i powiedział:
– Czy to nie czas na twój prezent?
– Tak, tak! – ucieszyłam się jak mała dziewczynka i szybko zabrałam się za rozdzieranie papieru, w który Piotr owinął wielkie pudełko.
Co znalazłam w środku? Gdy tylko odwinęłam pudło ze złotej bibułki, moim oczom ukazał się zestaw garnków! Byłam tak zaskoczona i… rozczarowana, że przez chwilę nie mogłam z siebie wydusić ani słowa. Wpatrywałam się w pudełko, na którym producent zachwalał trwałość i niezawodność swoich teflonowych garnków, a Piotr wyczekująco milczał.
– I co sądzisz? – zapytał w końcu podekscytowany.
– Garnki? Serio?
– Tak właśnie pomyślałem, gdy powiedziałaś, żebym wymyślił coś, co najbardziej kojarzy mi się z tobą, coś, co lubisz robić… – zaczął tłumaczyć radosnym głosem.
– I przyszły ci do głowy garnki? – zapytałam ponownie, coraz gorzej kryjąc rozczarowanie.
– No, właściwie cały czas spędzasz w kuchni, lubisz gotować, jesteś naszą domową kulinarną gwiazdą, więc stwierdziłem, że właśnie to ci sprawi przyjemność – oznajmił dumnie.
– Czyżby? To chyba jednak niczego o mnie nie wiesz – mruknęłam chłodno, odłożyłam pudełko i wstałam z kanapy, zabierając się za zbieranie talerzy po kolacji.
Jak można obdarować swoją ukochaną zestawem garów i jeszcze powiedzieć, że właśnie to najbardziej się z nią kojarzy?! I to w dodatku w walentynki! „Mam dosyć! Starałam się, żeby dzisiejszy wieczór był cudowny, a on nie jest w stanie wybrać głupiego prezentu!”, pomyślałam wściekle.
Mąż był zdziwiony
– Gosiu, wszystko w porządku? Czy zrobiłem coś nie tak? – zapytał z tak autentyczną troską, że przez sekundę aż zrobiło mi się go żal.
Na szczęście, szybko mi przeszło. „Nie mogę wiecznie tylko ja się starać!”, pomyślałam. „Czas wszystko wyrzucić z siebie!”.
– A nie przyszło ci do głowy, że twoja żona nie chce być utożsamiana wyłącznie z rolą gosposi? – wypaliłam.
– Ale… Ja w życiu tak o tobie nie pomyślałem…
– Właśnie, nie pomyślałeś! Nigdy nie myślisz! Naprawdę, nie mam wielkich wymagań: nie dostaję od ciebie kwiatów, biżuterii, perfum i z reguły nie narzekam, ale czy chociaż raz na jakiś czas mógłbyś obdarować mnie czymś romantycznym? – zapytałam.
– No mógłbym, oczywiście, ale… To przecież taka strata pieniędzy – odparł skołowany Piotr.
– No pewnie! Wszystko, co żonie sprawi przyjemność, to strata pieniędzy! Najlepiej niech w garach siedzi i tyle, prawda?! – krzyknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie, wyszłam z salonu i wpadłam do sypialni, trzaskając za sobą drzwiami.
Ciche dni trwały długo
Po tym epizodzie nie odzywaliśmy się do siebie z Piotrem przez ponad tydzień. Chyba najdłużej, odkąd się pobraliśmy. On chyba bał się moich kolejnych wybuchów, a ja nie potrafiłam uspokoić nerwów. W końcu się pogodziliśmy, a mąż mnie przeprosił, ale po tamtych walentynkach długo nie było mi do śmiechu.
No cóż, przynajmniej wynikła z tego jedna dobra rzecz: od tamtego czasu nie dostałam już od męża żadnego praktycznego prezentu! Nie było kapci, sprzętów kuchennych, bonów ani kolejnych szalików, a romantyzm zaczął wychodzić mojemu mężowi coraz lepiej. A tamte garnki? Mam je do dziś. Musze przyznać, że faktycznie są nie do zdarcia.
Czytaj także: „Nowo poznany facet wmawiał mi, że jest biznesmenem. Zakochałam się w tej wizji, ale czar prysł w minutę”
„Szef zasugerował, że powinnam dawać klientom więcej z siebie. Dosłownie. Jeśli odmówię, mogę pożegnać się z robotą”
„Teściowie w tajemnicy naciskali na intercyzę. Ja też chciałam się zabezpieczyć i zażądałam kasy za bycie kurą domową”