„Mąż na każdym kroku wytykał mi, że w nim płynie błękitna krew, a ja śmierdzę łajnem. Nie wiem, po co się ze mną żenił”

Nieszczęśliwe małżeństwo fot. iStock by GettyImages, PhotoAlto/Frederic Cirou
„Kiedy patrzę wstecz na lata mojego małżeństwa, nie do końca mogę uwierzyć, jak mogłam to znosić. A jednak, przez pięć lat codziennie wstawałam i dzierżyłam kolejne upokorzenia ze strony najbliższej mi na świecie osoby”.
/ 17.12.2023 09:15
Nieszczęśliwe małżeństwo fot. iStock by GettyImages, PhotoAlto/Frederic Cirou

Poznaliśmy się na targu świątecznym. Byłam niebrzydka i często zwracałam uwagę mężczyzn, chociaż nigdy, aż do tamtego momentu, nie byli to mężczyźni z „wyższych sfer” niż moje. Prości chłopcy ze wsi, ot co. Czasem z którymś poszłam na potańcówkę, a czasem i do kina, ale nic więcej z tego nie było, chociaż rodzice powtarzali, że już dwadzieścia lat mam na karku i czas się za żeniaczkę brać.

– A ten Romana chłopak to zły? Porządny, nie łajdaczy się. Czego go nie chcesz? – pytała mnie matka.

Nie umiałam na to odpowiedzieć. Po prostu żaden z tych facetów mi nie odpowiadał i tyle. Wszyscy byli tacy... ograniczeni, tacy nudni i tacy mało ambitni. Żaden nie chciał się wyrwać z tej wsi, żaden nie chciał osiągnąć czegoś więcej. Najlepiej to, żeby ojciec ziemię i gospodarstwo przepisał i już, życie ustawione, nic więcej nie trzeba robić. Matka jednak nie zrozumiałaby takiego powodu – uważała, że wymyślam sobie jakieś wielkomiejskie bajki i naoglądałam się filmów.

– Bierz się za tych, co są, bo zaraz i tych nie będzie! – ostrzegała mnie. – Już Sylwia od wójtowej się zaręczyła, a rok młodsza od ciebie!

Dla mamy nie były ważne wartości takie jak miłość. To nie tak, że chciała dla mnie źle. Po prostu na małżeństwo patrzyła jeszcze przez pryzmat dawnych zwyczajów: widziała w tym bardziej inwestycję w bezpieczną, stabilną przyszłość, a nie romantyczne uniesienia. Ja jednak postanowiłam pójść swoją drogą i bardzo się na tym przejechałam...

Obiecał mi świat pełen luksusu

Gdy Adam ujrzał mnie na targu tamtego dnia, od razu zaproponował mi spotkanie w kawiarni. Już to zrobiło na mnie wrażenie. „Kawiarnia! Jak miastowo! A nie potańcówka w remizie czy picie wina w polu”, pomyślałam z zachwytem.

– Przepraszam panią, ale zaczarowała mnie pani od pierwszego wejrzenia – zaczął nasze spotkanie, a mnie serce biło jak oszalałe.

Był tajemniczy, przyciągający i reprezentował świat, do którego bardzo chciałam należeć. Prowadził firmę budowlaną, miał dom w Chełmie, często jeździł w interesach do Lublina, a nawet i do Warszawy.

Pamiętam, z jakim zachwytem patrzyłam w jego błyszczące oczy na tym spotkaniu. Byłam jak motyl przyciągany płomieniem. Jednak z upływem czasu zrozumiałam, że płonę nie w romantycznym ogniu, ale w płomieniach jego pychy i uprzedzeń... Adam nie szukał kobiety, z którą chciałby spędzić resztę życia, nie szukał partnerki i ukochanej, ale służącej, przy której stale mógłby się czuć lepszy. Wtedy jednak jeszcze o tym nie wiedziałam...

Gdy przyprowadziłam go po raz pierwszy do swojego domu, skrzywił się z niesmakiem. Już to powinno dać do myślenia, ale miałam ledwo dwadzieścia lat, byłam zakochana bez pamięci.

– Trzeba cię jak najszybciej wyrwać z tego syfu – mruknął do mnie i pocałował w policzek.

Moim rodzicom objawił się jak istota zupełnie nierealna. W najśmielszych snach nie wyobrażali sobie, że wydadzą córkę za miastowego przedsiębiorcę. Niemalże do stóp mu padali, tak bardzo chcieli go ugościć i zrobić na nim dobre wrażenie, a i we wsi potem nie mogli się nagadać, tak bardzo matka zachwycała się moim narzeczonym przy wszystkich sąsiadkach.

Stałam się sensacją

Od lat żadna dziewczyna z naszej małej wioski nie wyszła za mąż za wysoko postawionego mężczyznę. Już częściej zdarzały się takie, co to wpadały z pierwszym lepszym i wysyłano je gdzieś do miastowych krewnych tylko po to, żeby wtopiły się w tłum i że na wsi nikt ich palcami nie wytykał.

– Małgosia, słyszałam, że bogatego absztyfikanta masz! Trzymaj się go, dziewczyno, bo większe szczęście cię w życiu nie mogło spotkać – zaczepiały mnie na ulicy sąsiadki.

Dla nich najistotniejsze było to, że miał pieniądze i status. Dla mnie to, że był taki męski, silny i zaradny, choć i pieniądze dopełniały ten szczęśliwy obrazek, nie będę kłamać. Niestety, po dość rychłym ślubie z Adama zaczęły wychodzić prawdziwe pobudki.

Z początku byłam skołowana, obwiniałam siebie. „Może coś zrobiłam źle? Przecież jeszcze niedawno było zupełnie inny...”, myślałam. Po pewnym czasie przekonałam się jednak, że mąż zwyczajnie maskował się przede mną, dopóki nie miał mnie „przyklepanej”. W domu owszem, jedzenia, ciepła i ubrań miałam pod dostatkiem, ale czy harowałam mniej niż nasze wiejskie baby w polu? Nie wydaje mi się.

Adam wymagał ode mnie idealnej organizacji. Śniadanie miało być podane o punkt ósmej rano, a do tej pory dom musiał już lśnić czystością. Wstawałam więc o piątej, żeby wypucować całą rezydencję, bo najmniejszy papierek czy kłębek kurzu w rogu natychmiast budziły wściekłość męża.

Przypominał mi o moim pochodzeniu

Adam rozsmakował się także w wypominaniu mi mojej ubogiej przeszłości.

– Dorwałaś, wieśniaczko, faceta z błękitną krwią i myślałaś, że złapałaś Boga za nogi? Nie ma nic za darmo – mówił.

Czułam się jak intruz w świecie, do którego trafiłam, a przecież nigdzie się nie włamywałam, nigdzie się nie wpychałam. Sam mnie chciał, sam mnie wybrał! Nocami płakałam, gdy przypominałam sobie wszystkie obelgi, które usłyszałam od Adama danego dnia. Każdy niewłaściwy gest i każde niemodne słowo były powodami do jego szyderstwa.

– Ze wsi może wyszłaś, ale wieś z ciebie nie wyjdzie nigdy – to zdanie wypowiadane przez niego stało się dla mnie okrutną mantrą, od której nie mogłam się uwolnić.

Pierwsze dwa lata były trudne, ale łudziłam się jeszcze, że to przejściowe. Marzyłam o tym, że Adam w końcu zobaczy, jak bardzo się staram i jak bardzo go kocham. Myślałam, że w końcu w jakiś sposób zapracuję sobie na jego miłość. Niestety, zamiast tego stał się coraz bardziej okrutny.

W pewnym momencie zaczęłam tracić siebie. Stawałam się cieniem kobiety, która kiedyś miała marzenia. Przestałam wierzyć w swoją wartość. A każde spojrzenie w lustro przypominało mi o tym, jak bardzo jestem dla niego niewłaściwa. Po pięciu latach byłam wewnętrznie złamana. I chyba wtedy narodził się we mnie bunt.

Przez długi czas nawet nie rozważałam rozwodu, bo zwyczajnie bałam się męża. „Odbierze mi to wszystko i wrócę do rodzinnej nędzy, jeszcze z wstydem”, myślałam smutno. „Ale jak na każdym kroku wypomina, że to i tak nie moje, tylko jego, to co mi z tego? Zresztą, lepsza nędza wśród dobrych ludzi niż bogactwo z tym tyranem”, sprzeciwiłam się w końcu sama sobie.

Nie chciałam tak żyć

Nie mogłam pozwolić, aby Adam zniszczył mnie do reszty. Decyzja o odejściu była jedną z najtrudniejszych w moim życiu. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, czułam ból, ale także ulgę. Oczywiście na odchodne mąż obrzucił mnie jeszcze stekiem wyzwisk i zagroził, że go popamiętam, ale nie bałam się. Co takiego mógł mi odebrać, skoro niczego nie miałam i niczego od niego nie chciałam? Nie byłam już więźniem jego wyimaginowanego świata, gdzie liczyły się jedynie pozory.

Nie wróciłam na wieś. Wyjechałam do innego miasta, zatrudniłam się w salonie fryzjerskim i wynajęłam pokój. Żyję skromnie, ale mam to, czego chciałam: nie żyję na wsi, nie robię w polu, jestem wolna, niezależna i sama stanowię o swoim losie. Odkryłam, że osobą, która może dać mi życie, o którym marzyłam, jestem tylko ja sama, a nie żaden bogaty mąż. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zaufam mężczyźnie. Na razie unikam ich jak ognia.

Oczywiście, są dni, kiedy jest mi ciężko. Muszę się sama utrzymać, sama zapewnić sobie byt. Najcięższe są jednak dla mnie telefony od rodziców, którzy stale namawiają mnie na powrót do Adama.

– Dziecko, przeprosisz go i przyjmie cię z powrotem. Gdyby każda baba odchodziła od męża, który czasem jej bluzgiem rzuci, to żadnych małżeństw by na świecie nie było. Dom miałaś, pieniądze miałaś, a i Adaś nie pił ani cię nie bił – mówi mi regularnie matka.

Boli mnie, że nie rozumie, ale nie mam na to wpływu. Wiem, że pewnie wstyd jej na każdym kroku słuchać we wsi, że ma głupią córkę, co to przez swoje widzimisię zostawiła takiego królewicza i że „ta Gośka to zawsze miała poprzewracane w głowie”. Ale to już nie ma znaczenia, bo wiem, że najważniejsze jest to, czego pragnę ja.

Czytaj także:
„Żałuję, że zostawiłem żonę dla młodszej. Moja była miała klasę i ogładę, a ta młoda furiatka zaraz mnie wykończy”
„Czym jest miłość, dowiedziałam się mając 10 lat. Trafiłam do rodziny zastępczej i tam po raz pierwszy ktoś mnie przytulił”
„Mieszka ze mną moja mama, i zachowuje się jak kapryśna księżniczka. Kiedyś nie wytrzymam i wywalę prukwę na bruk”

Redakcja poleca

REKLAMA