„Mąż myśli, że będę mu usługiwała i nadskakiwała jego kolegom. Niedoczekanie! Koniec z byciem służącą”

Starsza kobieta zła na swojego męża fot. Sdobe Stock, AS
Dom to nie hotel, ale Ziutek tego nie rozumie. Nie widzi, ile pracy i wysiłku kosztuje mnie, by zrobić chociaż drożdżowe, bo sprosił kolegów!
/ 01.07.2021 09:34
Starsza kobieta zła na swojego męża fot. Sdobe Stock, AS

Od kiedy zmarła żona Marcina, wdowiec co sobota melduje się u nas. Ostatnio nawet przytargał dla mnie kwiatek. Miło, ale…

Kiedy wieczorem Ziutek poprosił mnie, żebym upiekła jakieś ciasto, bo w sobotę odwiedzi nas Marcin, wszelkie siły mnie opadły. Znowu? Przecież wizytował nas nie dalej niż dwa tygodnie temu! I nie chodzi o to, że nie lubię mężowskiego kolegi, bo to miły gość. Po prostu ten człowiek absolutnie nie zna umiaru.

Jak raz zasiądzie, to wołami nie wyciągniesz

Cały tydzień skoro świt biegam do córki zajmować się wnuczką aż do późnego popołudnia i jedyne, o czym marzę w weekend, to porządnie się wyspać i trochę poleniuchować przy książce lub telewizji. A wizyta Marcina oznacza dwa dni w plecy – najpierw sobotni wieczór, przynajmniej do pierwszej w nocy, a potem odsypianie, które ma niewiele wspólnego z wypoczynkiem po całym tygodniu… Te zaległości zostają i potem ciągnę je za sobą przez kolejne dni.

– Mogę zrobić placek drożdżowy – powiedziałam mężowi. – Ale ty masz zadbać o to, żeby gość zniknął najpóźniej o wpół do jedenastej.

– Przecież go nie wygonię – obraził się Ziutek. – Miejże trochę serca, kobieto… Odkąd żona mu zmarła, chłopisko nie ma do kogo gęby otworzyć.

– Niech się zapisze do klubu seniora albo zacznie coś zbierać i spotykać się w jakimś klubie filatelistów czy innych numizmatyków – nie zamierzałam ustąpić. – Co ja jestem? Jakaś instytucja charytatywna? Pocieszycielka strapionych? Łatwo Ziutkowi mówić, siedzi w domu i pędzi radosny żywot emeryta!

Nie on musi być codziennie na drugim końcu miasta, zanim Karolina i jej mąż wyjadą do roboty! Nagadałam się jak ksiądz na kazaniu, zanim coś do zakutej pały dotarło. Wreszcie Ziutek obiecał, że dobrze, zrobi co w jego mocy, żeby Marcin wyszedł o przyzwoitej porze. No i ekstra.

Upiekłam placek drożdżowy, ba, nawet sałatkę przygotowałam, bo mi się w końcu żal chłopa zrobiło. Pewnie na zupkach chińskich jedzie albo jakichś żurkach z proszku, odkąd mu żony zabrakło. „Może jak sobie podje, to poczuje się senny i sam wpadnie na to, żeby wracać do domu?” – kombinowałam.

Zaczęło się całkiem przyjemnie, nawet kwiatka dostałam. Marcin stwierdził, że i tak wszystko na parapetach w oczach marnieje, odkąd jego Zosi nie ma. Rośliny to jednak potrzebują kobiecej ręki. Dziwne mi się to trochę wydało, bo co za problem o zielsko dbać, jeśli i tak nie ma się nic lepszego do roboty? Pogadaliśmy trochę, ale o czym tu mówić, jak się w życiu niewiele dzieje? O kolejkach u doktora, cenach w aptece, sąsiadach, o polityce…

Tematy się wyczerpały, poczułam się znużona i zerknęłam na męża znacząco. Ten się spłoszył, przeprosił i wyszedł do ubikacji.

Wrócił rześki niczym skowronek i zarzucił temat wspomnień. Jakbym mogła, to bym mu ten głupi siwy łeb urwała! Przecież jak już wjadą na „a pamiętasz…”, to mam spanie z głowy! Znają się jeszcze ze studiów!

– Nigdy nie zapomnę, jak w siedemdziesiątym trzecim byliśmy w Międzybrodziu na wakacjach, Józek – rozrzewnił się Marcin.

– W życiu już nie złapałem tyle ryb, co tam. Pierwszy raz widziałem brzanę, i to na własnym haczyku! Taaakaa była – rozłożył ręce.

– Troszkę przesadziłeś – zmitygował go mąż. – A pamiętasz mojego karpia? Byłem przekonany, że mi się kłoda drewna zaczepiła, gdy go wyciągałem. A wasz pies, jakże mu było… Bari? Wytarzał się w jakiejś padlinie, Zosia go spryskała perfumami i nie szło wytrzymać na kempingu. Ha ha ha! Dochodziła dwunasta.

Głowa przechylała mi się niebezpiecznie… Może by jakąś herbatkę? Ale to będzie jak zaproszenie do dalszych rozmów! „Matko, dłużej nie zdzierżę!” – pomyślałam, gdy wjechali na temat polityki. Przecież to można ciągnąć bez końca!

– Bardzo was przepraszam, moi panowie – podniosłam się od stołu. – Na mnie już czas. I tak nie macie ze mnie żadnego pożytku, bo rozbolała mnie głowa, zatem dobranoc.

– Dobranoc, Krysiu – zerwał się Marcin. – Ciasto było przepyszne, potrafisz sprawić, że człowiek czuje się jak gość. Cmoknął mnie w rękę i opadł z powrotem na kanapę. Ziutek spojrzał na mnie z wyrzutem, ale nic nie powiedział. Byłam tak skonana, że odłożyłam mycie na rano, rozebrałam się i zwaliłam do łóżka jak kłoda. Kiedy się zbudziłam, było już jasno. Straszną miałam chęć jeszcze pospać, ale pęcherz nie dawał się oszukać i musiałam wreszcie się zwlec. W łazience paliło się światło. No nie, Ziutek.

– Wyłaź, chłopie, bo nie wytrzymam – zapukałam do drzwi. – Potem sobie poczytasz gazetę. Usłyszałam odgłosy szamotania, po chwili drzwi się uchyliły i stanął przede mną rozespany… Marcin! Wepchnęłam go z powrotem do łazienki i czmychnęłam do sypialni. Szlag by to trafił, widział mnie tylko w staniku i majtkach!

Nie wyjdę, dopóki nie zniknie z domu, nie ma nawet mowy!

Siedziałam wściekła na łóżku, skręcając się z pełnym pęcherzem, gdy wszedł Ziutek i zapytał, jakby nigdy nic, czy zrobić mi herbaty.

– Niczego nie przełknę, dopóki twój koleś nie zniknie z mieszkania – zapowiedziałam. – Masz pięć minut, inaczej zrobię taką awanturę, że się wszyscy sąsiedzi zlecą. Zobaczysz!

– Ależ, Krysiu, robię śniadanie.

– Masz pięć minut – wzięłam budzik do ręki. – Czas start!

Gapił się jak ciele w malowane wrota.

– Zaraz zacznę krzyczeć – ostrzegłam.

– Ależ tak nie można...

– Ja ci pokażę, co można we własnym domu. Aaaaa! – wrzasnęłam. Zniknął, jakby go wywiało, i po krótkim zamieszaniu usłyszałam w końcu trzask drzwi wyjściowych.

Narzuciłam szlafrok i pognałam do łazienki. Wreszcie!

 A potem pokłóciłam się Ziutkiem, który uważał, że zachowałam się zupełnie bez klasy. Najpierw zostawiłam go wieczorem samego z gościem, a rano wypłoszyłam biedaka awanturą jeszcze przed śniadaniem. Próbował nawet sugerować, że przeze mnie być może stracił ostatniego przyjaciela, jaki mu został na tym łez padole, ale nie ze mną takie numery! Jasne, bo nasz dom to hotel klasy S. Może jeszcze ręczniki powinnam rozdawać i kawkę do łóżka gościom nosić?

Czytaj także:
„Teściowie się nas wyrzekli, bo mieliśmy niepełnosprawne dziecko. Uważali, że to kara za grzechy i kazali je oddać”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Mój były mąż bez mojej wiedzy zabrał synów na wycieczkę. Spowodował wypadek po pijanemu i ledwo uszli z życiem”

Redakcja poleca

REKLAMA