Kiedy mój były mąż zaczął się odgrażać, że zabierze mi dzieci, nie przejęłam się tym. Sąd nie miał wątpliwości, przyznając opiekę mnie. Urządzający awantury ojciec to nie jest ktoś, kto mógłby wychować cztero- i siedmiolatka.
Odkąd Adam zaczął pić, przestał być odpowiedzialnym tatą
Dzieciaki bały się, kiedy musiały z nim zostać. Starszy wiedział, że gdy tylko sytuacja zacznie wymykać się spod kontroli, ma dzwonić po mnie albo na policję. Ewentualnie alarmować sąsiadów. I często tak bywało, bo Adam zapominał, że dzieci muszą coś zjeść, a gdy dopominały się posiłku, potrafił wrzeszczeć, a nawet „przyłożyć w tyłek”, dla przykładu i by znali mores. W końcu nie wytrzymałam. Zebrałam wszystko, co dało się zebrać do walizek, i wyprowadziłam się.
Najpierw do przyjaciółki, potem do wynajętego mieszkania. Ciasnego, ale bezpiecznego. Nikt w nim nie krzyczał ani nie wymuszał respektu siłą. Było ciężko. Musiałam płacić opiekunce, gdy wypadała mi popołudniowa zmiana, ale jakoś żyliśmy. Szkoda tylko, że sąd nie zabronił Adamowi kontaktów z dziećmi, a wręcz je nakazał. Pocieszał mnie fakt, że on sam nie palił się, by z tego prawa korzystać. Zjawiał się raz na kilka miesięcy i obwieszczał, że bierze chłopców, którzy konsekwentnie odmawiali wyjścia z nim gdziekolwiek, nawet gdy proponował kino czy wesołe miasteczko.
– Mamo, nie chcę z nim iść. On nas nawet nie lubi… – żalił się młodszy synek.
Przykro słuchać takich słów z ust własnego dziecka, tym bardziej że nie bardzo mogłam bronić Adama. Człowiek, który kocha swoje dzieci, nie zachowuje się tak jak on. Nie zmuszałam więc chłopców, pozostawiając im decyzję. Co w pewnym momencie zaczęło przeszkadzać mojemu eks. Czemu?
Postanowiłam sama poszukać moich dzieci. Gdzie ten drań mógł je zabrać?
– Bo… mam… prawo! – bełkotał, wyraźnie pijany, gdy dzwonił z awanturą.
– Dzieci to przede wszystkim obowiązek, a dopiero później prawo – odpowiadałam twardo. – Zbierasz, co zasiałeś. Zacznij się bardziej starać, to może chłopcy kiedyś zmienią zdanie.
– Zobaczysz, zabiorę ci ich! Nigdy więcej nie zobaczysz synów!
Zawsze w tym momencie odkładałam słuchawkę. Niby mu nie wierzyłam, niby chronił nas wyrok sądu, ale słuchając takich gróźb, czułam w sercu ukłucia tysięcy igiełek strachu. Nie wyobrażałam sobie życia bez moich szkrabów. Nie widzieć ich codziennie, nie całować na dobranoc, nie widzieć fascynacji w ich oczach, gdy opowiadali, co wydarzyło się w przedszkolu czy szkole… To byłoby gorsze od śmierci.
Któregoś dnia, będąc w pracy, odebrałam telefon od Janka.
– Mamo, tata zabrał Szymka z przedszkola i chce go zabrać na przejażdżkę. Mnie też odebrał ze szkoły, ale powiedział, że jak nie chcę z nimi jechać, to mogę sobie siedzieć na schodach i czekać na ciebie. Chyba jest pijany. Jadę z nimi. Mówi, że poje… – tu głos mojego dziecka się urwał.
Próbowałam oddzwonić do niego, ale bez skutku. Nie odbierał. Nogi się pode mną ugięły. Serce zaczęło walić jak młotem. Wybrałam numer do przedszkola, potem do szkoły i potwierdziło się – rzeczywiście, mój były mąż zabrał Szymka z przedszkola, a potem zjawił się wraz z nim w szkolnej świetlicy. A mój starszy syn z nim pojechał!
Boże, pewnie czuł się odpowiedzialny za młodszego brata i nie chciał go zostawić samego z pijanym ojcem. Czemu wydali dzieci komuś pod wpływem alkoholu? Szybko wybrałam numer alarmowy i zgłosiłam fakt odebrania dzieci przez ojca w dzień, kiedy nie miał wyznaczonych kontaktów.
– Czy ojciec ma ograniczoną lub odebraną władzę rodzicielską?
– Nie, ale…
– Proszę pani, w takim razie ojciec może, tak samo jak pani, opiekować się dziećmi. Proszę nie utrudniać mu kontaktów.
– Może być pijany!
– Z całym szacunkiem, proszę pani, ojciec zabrał dzieci na wycieczkę, proszę nie blokować linii osobom, które naprawdę potrzebują naszej pomocy.
Gdyby ten człowiek stanął wtedy przede mną, chyba bym go udusiła. Coraz bardziej szalałam z niepokoju. Nie byłam w stanie skupić się na pracy, więc poszłam do kierowniczki i poprosiłam o możliwość wcześniejszego wyjścia. Postanowiłam sama poszukać moich dzieci. Gdzie mogli pojechać? Gdzie ten drań mógł ich zabrać? Miałam w głowie milion kłębiących się myśli.
Czułam się, jakby otaczała mnie wata cukrowa, jakby znalazła się w równoległej rzeczywistości, na którą nie miałam żadnego wypływu. Oby się znaleźli, oby się znaleźli, powtarzałam w kółko. Chyba nie powinnam była prowadzić w takim stanie auta. Pamiętam, że mimo dość ciepłego dnia musiałam włączyć ogrzewanie, bo cała dygotałam z nerwów. Po plecach płynęła mi strużka zimnego potu, a dłonie drżały jak w febrze. Mocniej ujęłam kierownicę. Jeździłam od jednego miejsca do drugiego. To było jak szukanie igły w stogu siana.
Wróciłam do domu z nadzieją, że może ich odwiózł, że już mu się znudziła zabawa w tatusia i granie mi na nerwach, ale mieszkanie było puste. Jeszcze raz wybrałam numer alarmowy. Znów próbowano mnie zbyć.
– Posłuchaj, człowieku. Nie będę siedzieć i czekać spokojnie! Dzieci nie ma już od kilku godzin! Mój były mąż groził, że je porwie, że już nigdy więcej nie zobaczę synów. Jeśli nie przyjmiesz zgłoszenia, obedrę cię ze skóry gołymi rękami! Jeśli coś się stanie moim dzieciom, nie będę miała już nic stracenia. Rozumiesz?!
Po najdłuższym kwadransie w moim życiu do drzwi zapukała dwójka policjantów
Zapisali wszelkie informacje, jakie mogłam im podać. Adresy, telefony, nazwiska znajomych, namiary do pracy… Wszystko mogło się przydać, wszystko mogło mieć znaczenie. Kiedy mówiłam, musiałam co chwilę przerywać, tak szczękały mi zęby. W dygoczących dłoniach nie mogłam utrzymać szklanki z wodą. Mijały cenne minuty, drogie godziny, a ja nadal nic nie wiedziałam. Chodziłam tylko od okna do okna z telefonem w dłoni.
Dziwiłam się tylko, że ja, która zawsze miałam oczy w mokrym miejscu, nie wydusiłam z siebie łzy. W ogóle nie płakałam, jakby organizm zablokował tę reakcję. Jak zwykle pościeliłam łóżka w pokoju chłopców, mając nadzieję, że zaraz wrócą. Zaraz zadzwoni dzwonek przy drzwiach, a ja wezmę ich w ramiona, będę ich tulić i całować.
Tymczasem ogarniał mnie coraz większy strach. Było już ciemno i robiło się chłodno. Jesienne dni mogły być słoneczne, ale rano i wieczorem zdarzały się już przymrozki. Chłopcy mieli ze sobą tylko lekkie kurtki, nie spodziewałam się przecież, że nie wrócą po południu do domu. Zamartwiałam się, czy dostali coś do jedzenia i picia, czy nie siedzą gdzieś zamknięci, zastraszenie, może pobici… Kiedy w końcu odebrałam telefon i usłyszałam straszne słowo WYPADEK, zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Wypadek… W szpitalu… Żyją… W głowie odbijały mi się jak piłeczki pojedyncze słowa
Nie pamiętam, jak dotarłam do szpitala. Nagle byłam tuż obok swoich dzieci, które leżały w białych, metalowych łóżkach, w białej, szpitalnej pościeli. Podpięci pod kroplówki, z obandażowanymi głowami. Janek miał nogę w gipsie, Szymek mnóstwo zadrapań na twarzy i opatrunek na ręce. Zakryłam dłonią usta, żeby nie krzyczeć.
– Nic im nie grozi. Noga się zrośnie, a bliznami będą się chwalić kolegom. Proszę ze mną, dostanie pani coś na uspokojenie – pielęgniarka położyła mi dłoń na ramieniu.
Pokręciłam głową. Nie chciałam być spokojna. Chciałam rozszarpać na strzępy mojego byłego męża. A potem dobrać się do dyspozytora, który nie przyjął mojego zgłoszenia za pierwszym razem. Gdyby to zrobił, wykazując się elementarnym rozsądkiem lub choćby szczątkową empatią, być może udałoby się uniknąć tego wypadku.
– Pani mąż leży na ortopedii, dwa piętra wyżej – poinformowała mnie.
– Były mąż… – wycedziłam.
– Przepraszam, były mąż. Ma połamaną miednicę, nogę, liczne obrażenia wewnętrzne. Prowadził po alkoholu. Cud, że dzieciakom nie stało się nic poważniejszego, bo jechały bez fotelików.
Nigdy nie przeżyłam takiego strachu, i obym nigdy więcej nie musiała czegoś takiego przeżywać. Tyle dobrego, że ze względu na ten wypadek odebrano Adamowi władzę rodzicielską, o co wystąpiłam bez zwłoki i litości. Sędzia także uznał, że kontakty z uzależnionym i totalnie nieodpowiedzialnym ojcem zagrażają zdrowiu i życiu dzieci, więc zniósł ustalone wcześniej spotkania. Całkowicie.
Pozostawił w gestii mojej i chłopców, czy wyrazimy zgodę na jakiekolwiek kontakty w przyszłości. Póki co nie chcemy. Niech trzyma się od nas z daleka.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć