„Mąż mojej gospodyni jawnie mnie podrywał - i to na oczach swojej żony! Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, o co mu chodzi”

Mąż mojej gospodyni ciągle ze mną flirtował fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Pocieszał mnie fakt, że za kilka dni wyjadę i więcej nie zobaczę ani Darka, ani jego żony. Której notabene współczułam, skoro chłop nie nosił obrączki i wpatrywał się w każdą turystkę tak, jak we mnie, czyli jak w danie, którego jeszcze nie próbował, a ma na nie wielką ochotę... Ten facet chyba wstydu nie ma!”.
/ 03.10.2022 15:15
Mąż mojej gospodyni ciągle ze mną flirtował fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Życie nauczyło mnie, że niewiele historii kończy się: „a potem żyli długo i szczęśliwie”. Mój ojciec był alkoholikiem, któremu – owszem – udało się wyjść z nałogu, ale obarczał nas problemami z tym związanymi do końca swojego życia, czyli do dnia, kiedy pisałam maturę z matematyki. Akurat wtedy umarł. Mama już wcześniej nie radziła sobie psychicznie z wszelkimi obciążeniami i uciekała z domu, kiedy tylko wydarzało się coś, co wymagało większego zaangażowania. A po śmierci taty całkiem się posypała – najpierw siadała jej psychika, a potem ciało odmówiło posłuszeństwa i zmarła sześć miesięcy później.

Zostałam sama u progu dojrzałości

Do tego z długami, o których nie miałam pojęcia… Moje marzenia o studiach odpłynęły w siną dal i nic nie wskazywało na to, że wrócą. Jeśli chciałam zachować mieszkanie po rodzicach, musiałam ostro wziąć się do roboty. Zacisnęłam więc zęby, zakasałam rękawy i za dnia pracowałam w butiku, a wieczorami w hotelowej kuchni. Długi powoli malały, choć wiedziałam, że będę musiała tak pracować jeszcze wiele lat, by całkiem zniknęły. Patrzyłam na swoich rówieśników, imprezujących wieczorami, organizujących wypady weekendowe czy wakacyjne i cholernie im zazdrościłam. Ja nie miałam wolnego dnia, wolnej godziny. Ciągle zmęczona albo w biegu. Wiecznie licząca każdy grosz, odsuwająca w nieskończoność zakup nowych ubrań albo wizytę u fryzjera.

Zazdrościłam im młodości, tego, że mogą być beztroscy, zakochani albo bezradni, że ktoś ich wspiera, że mają rodziców, przyjaciół, że mają komu się wypłakać, komu się pochwalić… Ja wracałam do pustego mieszkanka, brałam prysznic i znękana myślałam o tym, że za dziewięć godzin muszę być z powrotem w pracy.

– Będzie dobrze, kochana, będzie dobrze… – moja sąsiadka, pani Krysia, zawsze witała mnie i żegnała tymi słowami, kiedy spotkałyśmy się na klatce schodowej.

A ja za każdym razem po ich usłyszeniu miałam ochotę kląć albo się rozpłakać. Jakie dobrze? Czy kiedykolwiek w ogóle było dobrze? Nie wierzyłam w żadne „dobrze”. „Jako tako” to jedyne, na co mogłam liczyć. I tak mijał dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem – i nagle byłam już po trzydziestce. Moje koleżanki z liceum pokazywały na fejsie zdjęcia uśmiechniętych dzieci, a ja nie miałam czasu, żeby wyjść na randkę. Ani z kim. Bo niby gdzie miałam kogoś poznać? W butiku z babskimi ciuchami? W restauracyjnej kuchni? Zero szans. Za to wreszcie otrzymałam potwierdzenie z banku, że długi rodziców zostały spłacone.

Zaciągnięte kredyty już mnie nie obciążały

Byłam wolna, przynajmniej od tego zobowiązania. Pół nocy przepłakałam, patrząc na niepozorną kartkę z urzędowym, krótkim tekstem, który głosił, że konto kredytowe zostało zamknięte. Miałam zamiar oprawić je w ramki i od teraz żyć trochę inaczej. Wolniej, spokojniej, przyjemniej… Tak, jak chcę, a nie tak, jak muszę. Zadbam wreszcie o siebie i swoją przyszłość, a nie tylko o miejsce do życia. Obiecałam sobie również, że pojadę na pierwsze w dorosłym życiu wakacje – wystarczyło tylko jeszcze trzy miesiące popracować jak dotychczas i odkładać pieniądze na wyjazd, zamiast na raty kredytów. Zaszaleję jak nigdy!

Nie zdążyłam. Złożyłam wypowiedzenie w restauracji, ciesząc się jak wariatka, że za dwa tygodnie przestanę wracać do domu o pierwszej w nocy, ale już mogę się zastanawiać: Dominikana czy Seszele? Gdzie będzie dobrze? A nawet lepiej niż dobrze? Kiedy zawirowało mi w głowie, zignorowałam to. Ale nie da się zignorować serca, które bije jak szalone, szybko i wściekle waląc o żebra. Pociemniało mi przed oczami. Ostatkiem sił, zanim zemdlałam, odstawiłam całe naręcze talerzy na blat… Tyle z mojego „będzie dobrze”, myślałam, patrząc w sufit szpitalnej sali.

Musi pani natychmiast zwolnić – usłyszałam poprzedniego dnia. – Natychmiast, bo będzie źle.

Czyli znowu coś muszę. Nici z wakacji, nici z szaleństw na miarę moich możliwości. Miałam organizm staruszki. Wykorzystany do cna. I jak o staruszkę musiałam o siebie zadbać, przestać tyle tyrać, usiąść na tyłku i siedzieć albo moje serce po prostu powie „stop” i się zatrzyma. Na dobre. Przepłakałam sporo godzin. Dlaczego ja? No, dlaczego?! Tyle lat harowałam, nie myśląc o przyjemnościach, o innym relaksie poza snem, którym był zarazem moim jedynym luksusem. I taka spotyka mnie nagroda? Czy to naprawdę właśnie tak ma teraz wyglądać? Muszę zrezygnować z życia, którym nie miałam kiedy się nacieszyć? Nigdy nie zdołałam porządnie go posmakować, złapać za grzywę…

– Studia? – lekarz kręcił głową na mój pomysł o rozpoczęciu nauki. – Może za rok, dwa… Teraz musi pani maksymalnie oszczędzać siły.

Jakie to niesprawiedliwe! Jakie podłe!

Znowu mam rezygnować z marzeń i planów, choć i tak biorę się za ich realizację z dużym opóźnieniem? Kiedy jednak dostałam komplet wyników, wiedziałam, że nie mam innego wyjścia. Życie dopisało gorzki epilog, który z nieśmiało wypatrywanym „odtąd będzie dobrze” nie miał wiele wspólnego. Co innego zwolnić tempa, a co innego pieścić się ze sobą jak ze schorowaną rencistką.

– Zaleciłbym jakiś wyjazd, ale nie w żadne ciepłe kraje, bo takie klimaty nie są dobre dla serca. Żadne drinki przy basenie ani tym bardziej objazd całej wyspy w tydzień. Jakaś agroturystyka. Spokój, cisza, wylegiwanie się w łóżku do południa, spacery po lesie i wieczory przy kominku. Właśnie taki reset by się pani przydał. Mam nadzieję, że się rozumiemy, pani Izo?

A co mieliśmy się nie rozumieć, z faktami się nie dyskutuje… Skorzystałam z rady kardiologa, ale skoro upalny klimat mógł mi zaszkodzić, skoro wymarzona egzotyka nie wchodziła w grę, było mi wszystko jedno, gdzie pojadę. Wyszukałam pierwszą lepszą agroturystykę gdzieś w pobliżu i zarezerwowałam tydzień. Nie były to upragnione wakacje życia, ale lepszy rydz niż nic. Spakowałam się i pojechałam autokarem. Z przystanku miał mnie ktoś odebrać, bo do pensjonatu był kawałek drogi. Pola i lasy, połatana asfaltówka, łaciate krowy na pastwisku. Nie wiedziałam, że jeszcze są takie miejsca, gdzie krowy po prostu pasą się na łące. Czekał na mnie mężczyzna w zaparkowanej niedaleko dużej terenówce.

– Dzień dobry! – powitał mnie szerokim uśmiechem. – Miała być bryczka, ale goście nie wrócili jeszcze z wycieczki. Zapraszam.

Duży, drewniany dom łączył w sobie wygodę i swojskość. Mój pokój był przestronny i gustownie umeblowany, w klimatach rustykalnych. Od razu dostałam od gospodyni zaproszenie na kawę i ciasto drożdżowe. Nie pamiętam takiego dnia, żebym przed południem jadła drugie śniadanie w spokoju i ciszy przerywanej tylko gdakaniem kur zza okna, i żeby to nie była jakaś byle kanapka, tylko pyszne ciasto z truskawkami i kruszonką.

Imponowali mi gospodarze

Dominika, która prowadziła pensjonat, była niewiele starsza ode mnie, ale psychicznie czułam się przy niej jak emerytka. Zajmowała się zwierzętami, domem i gośćmi, świątek piątek ciężko pracowała, ale wyraźnie to lubiła, bo uśmiech nie schodził z jej pyzatej, gładkiej twarzy. Serdeczna, otwarta, jowialna i gadatliwa, z tych, którzy najpierw tulą do serca, a potem pytają, co się stało. Ja, zgodnie z zaleceniem lekarza, obijałam się. Spacerowałam po lesie, siedziałam nad niewielkim stawem, gdzie mogłabym łowić ryby, gdyby mi się chciało, albo leżałam w hamaku, trawiąc kolejny solidny posiłek. Pod matczyno-troskliwym okiem Dominki wrócił mi apetyt, a jedzenie było wyśmienite, więc sobie nie żałowałam.

– Niedaleko są ruiny zamku. Darek może cię podwieźć, jeśli chcesz je obejrzeć – zaproponowała gospodyni.

Uniosłam się z hamaka.

– Nie wiem, nie chcę sprawiać kłopotu…

– Jaki tam kłopot! I tak jedzie w tamtą stronę. Jedź, jedź…

Miałam ochotę zwiedzić okolicę, problem w tym, że przebywanie sam na sam z mężem Dominiki stresowało mnie i deprymowało. Facet zdecydowanie zbyt intensywnie się we mnie wpatrywał, żebym czuła się w jego towarzystwie komfortowo. Może dlatego, że ja również miałam oczy i widziałam, jaki z niego kuszący egzemplarz. Ale ten okaz miał żonę. Na dokładkę była nią Dominika Wspaniała. Wyglądali razem jak z obrazka, jak z reklamy tego miejsca. Podziękowałam mu za podwózkę, zamierzając uciec, gdy tylko zaparkuje. Uparł się jednak mnie oprowadzić. I zabrać z powrotem, wstępując po drodze do pobliskiego sadu po dwa kosze śliwek na przetwory. Podawał mi te śliwki do spróbowania i gapił się na moje usta, gdy je jadałam…

Resztę popołudnia spędziłam w swoim pokoju, starając się zapanować nad rumieńcami i tętnem. Boże, jakaś ty, Izka, durna. Pierwszy raz od iluś tam lat znalazłaś się w pobliżu jakiegoś interesującego samca i od razu robi ci się miękko w kolanach na jego widok… Bo przystojny, a w każdym razie w twoim guście, bo kawał faceta, takiego, co to da radę nosić kobietę na rękach i zdjąć z jej barków ciężar wszelkich problemów… A kysz, myśli niesforne! Serio, Izka, opanuj się…

Pocieszał mnie fakt, że za kilka dni wyjadę i więcej nie zobaczę ani Darka, ani jego żony. Której notabene współczułam, skoro chłop nie nosił obrączki i wpatrywał się w każdą turystkę tak, jak we mnie, czyli jak w danie, którego jeszcze nie próbował, a ma na nie wielką ochotę... Poza tym odpoczywało mi się bosko. Las pachniał i zielenił się hojnie, dając ulgę zmysłom, zmęczonym szarościami i wyziewami miasta. Jagodzianki ze zbieranych własnoręcznie owoców smakowały najlepiej na świecie. Hamakowi chciałam wyznawać miłość, bo otulona nim, kołysząc się delikatnie, odpływałam w inny stan świadomości, relaksując się jak nigdy wcześniej. Było na tyle bosko, że kiedy tydzień miał się ku końcowi, zapytałam Dominikę, czy mogę przedłużyć rezerwację.

Rozświetliła się w uśmiechu

– Możesz. Pewnie, że możesz. Skoro tak ci się u nas podoba, zostań do zimy!

– Nie kuś – zaśmiałam się. – Cieszę się…

– Ja też – Darek uniósł kciuk, zadowolony z mojej decyzji. – Dziś noc spadających gwiazd, a te najlepiej oglądać z dala od pełnego neonów miasta.

No i czemu się zarumieniłam? No czemu? Niech tam, jakoś sobie z nim poradzę i z moimi niestosownymi cielesno-emocjonalnymi tęsknotami. Pełen błogostan nie istnieje, przecież dobrze wiem, że zawsze musi być jakieś „ale”, jakiś kamyk w bucie, cierń w boku… Opanuję sytuację i nie pozbawię się przyjemności z powodu tego małego dyskomfortu. W nocy wszyscy wyszliśmy za dom, gasząc w nim wszystkie światła, żeby nie przeszkadzały w gwiezdnym spektaklu.

Dwie rodziny z dziećmi usadowiły się na kocach, gospodarze krzątali się przy stole, na którym szykowali poczęstunek, a ja odeszłam nieco dalej, stanęłam na otwartym polu i patrzyłam w górę. Widok był po prostu… niesamowity. Aż mi się iskrzyło w oczach. Tyle gwiazd, migocąca nieskończoność nad głową, zdająca się spływać w dół, obejmować mnie…

– Proszę, ochłodziło się – Darek zarzucił mi koc na ramiona.

Aż się zjeżyłam. Chryste, przecież obok była jego żona! A on pod jej nosem… Ależ gość ma tupet! Robię, co mogę, by go unikać, a ten chyba nie umie czytać sygnałów. Albo nie chce. Zawsze mnie znajdzie, zagai rozmowę, podwiezie, oprowadzi, przyniesie owoce wprost do pokoju, podczas posiłków podsuwa smakołyki, wciąż gapi się głodnym wzrokiem, a teraz jeszcze i to!

– Sorry, chciałam być miła, ale mam dość.

– Dość? Ale czego?

– Tego ciągłego uciekania przed tobą. A że będę tu jeszcze parę dni, to powiem wprost: idź do żony i nią się zajmij.

– Jakiej żony? – spytał takim tonem, jakby naprawdę nie rozumiał, co czym mówię.

– A co, masz kilka, że muszę sprecyzować, o którą mi chodzi?

Nie mam żadnej…

– A Dominika?

– Boże… – Darek przesunął dłonią po twarzy, a potem poszedł do Dominiki.

Chwilę później obydwoje szli w moją stronę, miny mieli takie jak po usłyszeniu dobrego dowcipu.

– Dominisiu, możesz wytłumaczyć Izie, kim dla mnie jesteś?

– Jestem twoją młodszą siostrą…

No to się wygłupiłam!

Wprost koncertowo… Dobrze, że mimo rozgwieżdżonego nieba było dość ciemno i moje płonące policzki utonęły w mroku.

– Przepraszam bardzo – bąknęłam. – Wyciągnęłam błędne wnioski…

– Może od razu uprzedzę kolejny błędny wniosek i powiem, że nie każda z goszczących u nas turystek robi na mnie aż takie wrażenie, bym ignorował jej rezerwę. Sądziłem, że unikasz mnie z nieśmiałości albo jakichś niemiłych doświadczeń. Dobrze więc, że już sobie wyjaśniliśmy to nieporozumienie. Czy teraz, skoro już wiesz, że nie mam żony, narzeczonej ani dziewczyny, mogę oficjalnie cię adorować?

I jak takiemu odmówić? Jak trzymać go na dystans – bo przecież nie ma happy endów, nie w moim życiu – gdy w jego oczach odbija się milion gwiazd? Gdy patrzy na mnie z nadzieją i zachętą? Gdy wyciąga rękę… Jak jej nie ująć? Jak odmówić pocałunku, gdy gwiazdy spadają i spełniają najśmielsze marzenia? Zostałam w gospodarstwie na dłużej. Nie tylko na urlop, ale na cały miesiąc. A potem na kolejny. Nie wyobrażałam sobie, że zakocham się tak mocno i mogę być równie mocno kochana. Wynajęłam mieszkanie po rodzicach i zrezygnowałam z pracy w butiku. Zaczęłam sama robić ciasto drożdżowe, karmić kury i króliki.

Moje serce, choć co rusz przyspieszało rytmu, wreszcie zaczynało pracować jak trzeba – kardiolog był zdziwiony tak szybką poprawą i gratulował postępów w leczeniu. A ja codziennie budziłam się szczęśliwsza. Już nie byłam na świecie sama. Miałam przy sobie ukochanego mężczyznę, dzięki któremu zyskałam także siostrę.

Dominika przyjęła mnie w swoim domu i życiu z otwartymi ramionami. Myślimy z Darkiem o ślubie, ja zaś przygotowuję dokumenty, żeby od nowego roku akademickiego rozpocząć studia na wymarzonej psychologii. Zaoczne, żeby nie kolidowały z pracą w gospodarstwie, ale jednak… Dominika już planuje poszerzenie oferty o warsztaty związane ze zdrowiem psychicznym, automotywacją, nauką asertywności, może do tego joga albo tai chi… Jak to ona, ma sto pomysłów na minutę, ale wiem, że robi to też dla mnie – żebym czuła się częścią tego miejsca.

Jestem im obojgu niewymownie wdzięczna, że wreszcie wiem, jak to jest, kiedy masz obok siebie kogoś, kto się o ciebie troszczy, kogo obchodzisz, z kim możesz dzielić się radościami i smutkami, z kim hasło: „będzie dobrze” nabiera sensu, z kim żaden epilog ani dodatkowa klauzula w umowie z losem nie są już straszne. Czyli jednak i dla mnie jest możliwe „żyli długo i szczęśliwie”, pomyślałam któregoś wieczora, gdy wróciliśmy z Darkiem ze spaceru nad staw. Był ciepły, letni wieczór, świerszcze cykały w trawie, ziemia pachniała, las szumiał, a księżyc stał w całej swojej pyzatej okazałości. No, bajka…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA