„Mąż mnie zostawił, bo nie chciał zajmować się chorym dzieckiem. Odszedł do kochanki, która da mu zdrowe potomstwo”

zmęczona matka fot. iStock, Jelena Stanojkovic
„Amelka urodziła się przed czasem. I gdy tylko usłyszałam jej płacz, to od razu zalałam się łzami. Jeszcze przez chwilę miałam nadzieję na cud, który jednak nie nadszedł”.
/ 04.12.2023 08:30
zmęczona matka fot. iStock, Jelena Stanojkovic

Posiadanie dzieci zawsze było moim marzeniem. Dlatego gdy tylko poznałam Tomka, to od razu zakomunikowałam mu, że założenie rodziny jest dla mnie priorytetem. On na szczęście uważał podobnie i już na samym początku naszego związku powiedział mi, że marzy mu się gromadka szkrabów biegających po mieszkaniu.

W tym zakresie dobraliśmy się idealnie. Dlatego gdy na naszym ślubie ksiądz mówił o wspólnym wychowywaniu potomstwa, to przed moimi oczami ukazała się wizja szczęśliwej rodziny. Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że los będzie taki okrutny. Szybko się jednak przekonałam, że marzenia nie zawsze idą w parze z rzeczywistością.

Zajście w ciążę wymaga leczenia

Starania o dziecko rozpoczęliśmy od razu po ślubie. Oboje doszliśmy do wniosku, że nie ma na co czekać. I chociaż początkowa wiara w szybki sukces była ogromna, to z czasem okazało się, nasze plany muszą ulec weryfikacji.

— I jak wynik? — zapytał mnie mąż, gdy kolejny miesiąc z rzędu zrobiłam test ciążowy. Z nadzieją spojrzałam na trzymany w ręku papierek. I niestety kolejny raz się rozczarowałam.

— Sam zobacz — pokazałam Tomkowi test, na którym nie chciały pokazać się dwie kreski.

— Trzeba wierzyć, że w następnym miesiącu będzie lepiej — mój mąż próbował mnie pocieszyć. Ale ja martwiłam się coraz bardziej. I w głębi duszy czułam, że coś jest nie tak.

Po kilku kolejnych miesiącach doszliśmy do wniosku, że przyszedł czas, aby udać się do lekarza.

Niestety nie mam dobrych wieści — powiedziała pani doktor po szczegółowych badaniach, które przeszliśmy razem z mężem w klinice leczenia niepłodności. — W państwa przypadku nie obejdzie się bez leczenia farmakologicznego, które będzie musiało potrwać co najmniej kilka miesięcy.

Oboje spojrzeliśmy na siebie.

Nie tak to miało wyglądać” — pomyślałam zrozpaczona. Jednak Tomek nie pozwolił mi się załamać. Mocno mnie objął i zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Wtedy mu uwierzyłam.

Kolejne miesiące były bardzo ciężkie

Leczenie farmakologiczne, stres i nadzieja przeplatana z rozczarowaniem — to wszystko mocno odbiło się na naszym małżeństwie. Kłótnie i ciche dni były na porządku dziennym. Czasami miałam ochotę to wszystko rzucić i po prostu pogodzić się z myślą, że nigdy nie zostanę matką. Jednak Tomek się nie poddawał. Każdego dnia mnie wspierał i dodawał siły do walki z przeciwnościami.

— Taki mąż to skarb — powiedziała mi któregoś dnia przyjaciółka.

— Wiem — odpowiedziałam. I tak właśnie myślałam.

Nasze wysiłki i wielomiesięczne starania przyniosły w końcu upragniony efekt. Doskonale pamiętam ten dzień, gdy na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski. Zrobiłam go bez wiary, że to się może udać. Tak naprawdę byłam coraz bliższa zaakceptowania tego, że naszą jedyną szansą na zostanie rodzicami jest adopcja. Dlatego gdy spojrzałam na dwie kreski pojawiające się na teście, to myślałam, że śnię.

— Tomek, Tomek! — zaczęłam krzyczeć. Mój mąż wpadł do łazienki.

— Co się stało? — wysapał.

— Spójrz na test — powiedziałam i się rozpłakałam. Po chwili płakaliśmy już oboje. Ale to był płacz ze szczęścia.

Tomek pozbierał się pierwszy i od razu zadzwonił do kliniki. Udało nam się umówić wizytę jeszcze tego samego dnia.

— Gratuluję — powiedziała lekarka z uśmiechem.

Okazało się, że jestem w czwartym tygodniu ciąży. Po wielu mękach związanych z leczeniem w końcu los się do nas uśmiechnął.

Jednak nie na długo

Przez pierwsze tygodnie ciąży wszystko wydawało się być w porządku. Dopiero na drugim badaniu USG lekarka zauważyła niepokojące objawy.

— Muszę panią położyć do szpitala w celu zrobienia szczegółowych badań — powiedziała na jednej z wizyt.

— Czy coś jest nie w porządku? — zapytałam z przerażeniem. Czułam się dobrze i nic mi nie dolegało, więc nie rozumiałam, co niepokoi moją panią doktor.

Lekarka spojrzała na mnie, a potem powiedziała coś, co zmroziło mi krew w żyłach.

— Obraz USG wskazuje, że dziecko może mieć wady wrodzone — powiedziała cicho. — Jednak musimy zrobić dodatkowe badania, więc nie wolno martwić się na zapas. — próbowała mnie uspokoić.

Jednak ja już nie mogłam się uspokoić. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl — a co jeśli moje dziecko będzie chore? Tomek i tym razem próbował mnie uspokajać, ale ja widziałam, że jest równie zaniepokojony jak ja.

— Kiedy będą wyniki testów? — zapytał mnie któregoś wieczoru. Badania prenatalne robiłam kilka dni wcześniej i pani doktor obiecała dać znać od razu, jak będą wyniki.

— Trzeba poczekać kilka dni — powiedziałam i wzięłam Tomka za rękę. Jedno pytanie gnębiło mnie od dnia badania.

— A co będzie, jak okaże się, że nasze dziecko jest chore? — zapytałam męża. Szczerze mówiąc, to bałam się odpowiedzi.

— Nie myślmy teraz o tym — odpowiedział Tomek po kilku sekundach milczenia, które dla mnie trwały całą wieczność. — Nie możemy martwić się na zapas — dodał i mocno mnie objął.

Jednak ta rozmowa wcale mnie nie uspokoiła. Tomek nie zapewnił mnie, że damy sobie radę. Dodatkowo w jego oczach widziałam strach, że wstępne badania mogą się potwierdzić. Kilka dni po przeprowadzonych badaniach zadzwoniła do mnie moja pani doktor i poprosiła, abyśmy jak najszybciej przyszli do kliniki. Tak naprawdę już wtedy czułam, że wieści nie będą dobre.

— Wstępne wyniki badań niestety się potwierdziły — usłyszałam głos lekarki. 

Poczułam, że kręci mi się w głowie

Spojrzałam przerażona na Tomka, który spuścił głowę i unikał mojego wzroku.

— Jak duże jest prawdopodobieństwo wyników tych badań? — zapytał cicho i z nadzieją spojrzał na lekarkę. Doskonale go rozumiałam, bo ja też nie chciałam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. No cóż, nadzieja umiera ostatnia.

— Czułość tego typu testów jest bardzo wysoka — powiedziała lekarka. — Oczywiście nie możemy wykluczyć błędu, ale prawdopodobieństwo kształtuje się na poziomie 70-80% — dodała.

Potem zaczęła opowiadać o metodach sprawdzania wad płodu, ale ja już nie chciałam tego słuchać. Z mojego punktu widzenia nie miało to najmniejszego znaczenia. Dla mnie liczyło się tylko to, że nasze upragnione i wyczekane dziecko urodzi się z poważną wadą.

Resztę ciąży pamiętam jak przez mgłę. Bardzo długo zastanawiałam się, co powinnam zrobić. Ostatecznie zdecydowałam się na urodzenie dziecka — i to mimo że widziałam, że Tomek nie jest zadowolony. Ale ja nie mogłam zrobić inaczej.

— Urodzę to dziecko bez względu na wszystko — mówiłam codziennie do swojego odbicia w lustrze. W ten sposób dodawałam sobie odwagi i przekonywałam sama siebie, że podjęłam słuszną decyzję.

Amelka urodziła się przed czasem. I gdy tylko usłyszałam jej płacz, to od razu zalałam się łzami. Jeszcze przez chwilę miałam nadzieję na cud, który jednak nie nadszedł. Poczułam, że urodzenie tego dziecka było błędem. Na szczęście trwało to krótko, a ja zrozumiałam, że kocham swoją córkę najbardziej na świecie.

Kilka kolejnych tygodni nie było łatwych

Tomek nie pomagał mi przy małej i gdy tylko mógł, to unikał jej noszenia, przewijania czy karmienia. Co więcej — coraz częściej miałam wrażenie, że mój mąż patrzy na córkę z obrzydzeniem. Coraz częściej znikał z domu, a ja po jego powrocie wyczuwałam zapach damskich perfum. Zdawałam sobie sprawę, że Tomek najprawdopodobniej mnie zdradza, ale nie miałam odwagi zapytać go o to wprost.

Chyba bałam się odpowiedzi. Zresztą nie miałam czasu na małżeńskie kłótnie. Opieka nad chorym dzieckiem całkowicie mnie pochłaniała. I chociaż czułam, że nasze małżeństwo się sypie, to nic z tym nie robiłamW końcu musiało zdarzyć się to, co nieuniknione. Pewnego wieczoru Tomek usiadł obok mnie na kanapie i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.

— Wiem, że mnie znienawidzisz — zaczął rozmowę, która zmieniła całe moje życie. Spojrzałam na niego i od razu wiedziałam, co chce mi powiedzieć.

— Odchodzisz? — zapytałam z kamiennym wyrazem twarzy. Nie miałam już siły na łzy, bo przez ostatni miesiące płacz był moim stałym towarzyszem.

— Tak, odchodzę — usłyszałam cichy głos mojego męża. — Nie jestem w stanie wychowywać chorego dziecka. To wszystko mnie przerasta — dodał.

Milczałam. Bo co miałam mu powiedzieć? Tak naprawdę to już od diagnozy wiedziałam, że ta cała sytuacja przerasta mojego męża.

— Oczywiście pomogę ci finansowo — powiedział. Tak jakby to miało wszystko naprawić. — Przepraszam — dodał na koniec. A potem spakował się i zniknął z naszego życia.

Mocno przeżyłam odejście Tomka. Jednak musiałam być silna. Miałam chorą córkę, która wymagała ciągłej opieki. Na szczęście mogłam liczyć na pomoc przyjaciół i rodziny — w tym także teściów, którzy okazali się znacznie bardziej odpowiedzialni niż ich syn. I gdy myślałam, że już wszystko sobie poukładałam w głowie, to dowiedziałam się, że Tomek ponownie został ojcem.

Okazało się, że już podczas mojej ciąży spotykał się z koleżanką z pracy, która po kilku miesiącach urodziła mu dziecko. Zdrowe dziecko. Podobno Tomek oszalał na punkcie syna, który stał się jego oczkiem w głowie. No tak — mój mąż zawsze chciał zostać ojcem. Szkoda tylko, że nie potrafił się sprawdzić w roli ojca chorego dziecka. 

Czytaj także:
„Uczyłam córkę, że andrzejkowe wróżby to zabobony. Musiałam mieć dziwną minę, gdy moja przepowiednia się sprawdziła”
„Od 20 lat romansuje z kobietami w całej Europie. Myślałem, że żona jest nieświadoma tego faktu. Uważałem ją za naiwną”
„Wszyscy współczuli rodzicom, że mają niepełnosprawnego syna. Nikt nie pytał, jak ja się czuję. Wstydziłam się brata”

Redakcja poleca

REKLAMA