Rok temu ja i moja córka spędziłyśmy wieczór oddzielnie. Po raz pierwszy w życiu. A że to były andrzejki, nic się nie mogło skończyć zwyczajnie.
Bardzo jej na tym zależało
Kiedy tamtego dnia Zuzanka wróciła ze szkoły, od razu wiedziałam, że coś się wydarzyło. Tak radosnej i podekscytowanej nie widziałam mojej córki od dawna. Rozwód rodziców, przeprowadzka i zmiana szkoły to sporo jak na barki dwunastolatki.
– Amelka robi u siebie andrzejki! – oznajmiła, jak tylko zrzuciła plecak. – I mnie też zaprosiła! Będziemy sobie wróżyć i lać wosk. Mogę pójść? Proszę, proszę, proszę! – złożyła błagalnie dłonie. – Amelka zaprasza tylko kilka wybranych koleżanek, więc to naprawdę coś.
– Rozumiem, skarbie, ale najpierw muszę o tym porozmawiać z jej mamą, upewnić się…
– Jasne, jej mama sama do ciebie zadzwoni. Bo to będzie wyjście na całą noc. Proszę, zgódź się. Nigdy nie byłam na takim wieczorze.
Mamę Amelki kojarzyłam z wywiadówki, ale nie rozmawiałyśmy. Może w tym zaproszeniu nie było drugiego dna, ale lepiej dmuchać na zimne. Zuzanka podchodziła prostolinijnie do ludzi, ja się obawiałam, że koleżanka zaprosiła ją tylko po to, aby dowiedzieć się, dlaczego w trakcie roku zmieniła szkołę. Moja córka nie miała modnych strojów ani drogich gadżetów, na dokładkę pochodziła z rozbitej rodziny, co czasem wystarczy, żeby stać się wyrzutkiem. Zwłaszcza w nowym środowisku. Z drugiej strony, nie miałam serca odmawiać córce.
– Poczekajmy na telefon od mamy Amelki – odparłam wymijająco. – Jeśli potwierdzi zaproszenie, wtedy porozmawiamy. A teraz umyj ręce i siadaj do stołu. Zjemy obiad.
W trakcie posiłku Zuzanka co rusz zerkała w kierunku leżącego na komodzie telefonu. Po obiedzie niemrawo poszła do swojego pokoiku odrabiać lekcje, a ja zabrałam się za zmywanie. Kończyłam, gdy odezwał się dzwonek telefonu. Mama Amelki. W rozmowie okazała się miłą i otwarta osobą, aż za wylewną.
– Przepraszam, że dzwonię o takiej porze, ale córka nie daje mi spokoju. Odkąd wróciła ze szkoły, powtarza jak zdarta płyta: „zadzwoń do mamy Zuzi”, więc dzwonię. Wie pani, o co chodzi? – wszystko to powiedziała na jednym oddechu.
– Zuzka coś wspomniała… – zaczęłam wolno, oszołomiona tym potokiem słów. – Została zaproszona przez Amelkę na andrzejki, ale wolałabym najpierw porozmawiać z panią…
– No to już mówię. Dziewczynki pozabieram późnym popołudniem w piątek i odstawię w sobotnie przedpołudnie. Dobrze by było, żeby Zuzia zabrała piżamę i szczoteczkę do zębów. I to w zasadzie wszystko.
– A co mamy przygotować? Jakieś ciasto? Sałatki? Przekąski?
– Ależ nic! Wszystko będą miały, ale jeśli Zuzia jest na coś uczulona, to wolałabym wiedzieć z góry. Pytam, bo teraz tyle alergii wśród dzieci…
Zapewniłam ją, że Zuzanka nie cierpi na żadną alergię, może jeść wszystko bez ograniczeń, w granicach rozsądku rzecz jasna.
– Mam nadzieję, że to nie kłopot.
– Jaki tam kłopot, to sama radość, mam pięcioro rodzeństwa i czasami brakuje mi tamtego rozgardiaszu z dzieciństwa, dlatego chętnie goszczę koleżanki córki. Zatem jesteśmy umówione? Możemy liczyć na Zuzię? Amelce bardzo zależy.
– Tak, oczywiście, dziękuję w imieniu córki, przygotuję jej wszystko do noclegu, do zobaczenia w piątek po południu – przeszłam na jej styl, jednocześnie gorączkowo robiąc w myślach przegląd nocnej bielizny Zuzy.
Odetchnęłam, kiedy przypomniałam sobie, że od mojej siostry na imieniny dostała modną piżamkę-dresik. Jeszcze jej nie nosiła, więc teraz będzie jak znalazł.
To miało być coś wyjątkowego
Choć mama Amelki zapewniała, że nic nie trzeba szykować, postanowiłam upiec ciasteczka z wróżbami. Uznałam, że to będzie miły akcent, a Zuzanka poczuje się pewniej, jeśli nie przyjdzie z pustymi rękami. Córcia nie mogła doczekać się piątku, jednak w przeddzień planowanej imprezy wróciła ze szkoły dziwnie osowiała.
– Co się stało? – zagadnęłam. – Czemu jesteś taka smutna?
– Bo Marta dowiedziała się, że idę do Amelki na andrzejki, i zapytała, czy się nie boję.
– A niby czego? – zdziwiłam się.
– Bo Marta mówi, że magia, wróżby i zabobony to ciężki grzech. I że biorąc w tym udział, skazuję się na wieczne potępienie.
Ciężki grzech? Wieczne potępienie? Strach się bać ludzi, którzy kładą dzieciom do głów takie rzeczy. A one to potem jak papugi powtarzają…
– Zuzka, skarbie, przecież wy nie będziecie się parać magią. Andrzejki to zabawa, na dokładkę z długą tradycją. Zabobonem byłoby wierzenie w te wróżby, a grzechem… – zawahałam się – no nie wiem, może wywoływanie duchów. Albo rzucanie uroków. To już prędzej ta Marta jest troszkę nie w porządku. Coś mi się wydaje, że ci zazdrości zaproszenia i próbuje zepsuć zabawę. Nie przejmuj się – skwitowałam. – Nie ma nic złego w laniu wosku przez klucz ani w fantazjowaniu, co przedstawia cień na ścianie.
– Tak myślisz? – Zuzka wyraźnie poweselała, a potem znowu zamyśliła się i spojrzała na mnie z ukosa. Wyraźnie coś jeszcze ją nurtowało.
– Nie martw się. Zapakowałam ci na jutro tę nową piżamę od cioci i dam ci jeszcze swoją kosmetyczkę z przyborami toaletowymi.
– Super – niby się ucieszyła, ale jej myśli nadal gdzieś krążyły. – Mamo… A ty? Też sobie kiedyś wróżyłaś? Obchodziłaś andrzejki z koleżankami?
– Pewnie, że tak. I było przy tym wiele śmiechu – uspokoiłam ją. – Nikt nie traktował tych wróżb poważnie. Chociaż przyjemnie pomarzyć, że przepowiednia o wielkiej miłości czy fortunie się spełni…
– A jakaś ci się w ogóle sprawdziła? – aż przygryzła dolną wargę, tak ją to intrygowało.
– Hm, w pewnym sensie tak… Miałam miłość twojego taty, a teraz mam ciebie. Wróżby nie obiecują przecież, że coś będzie na zawsze. Dlatego trzeba się cieszyć tym, co się ma, gdy się to ma. Nie martw się tyle – poczochrałam ją po jasnej czuprynie. – Jeśli wywróżysz sobie coś fajnego, na pewno się spełni. Wcześniej czy później. Masz przed sobą całe życie, pełne przygód i niespodzianek. A poza tym – mrugnęłam do niej porozumiewawczo – wróżbom trzeba nieco pomagać.
– A czy coś ci się nie spełniło? – drążyła temat.
– Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że kiedyś wyszła mi daleka podróż. Ale najdalej byłam nad naszym morzem – westchnęłam.
– To dlaczego nie pomogłaś tej wróżbie? – patrzyła na mnie badawczo.
– Nie było warunków do podróżowania, zwłaszcza daleko – wyjaśniłam. – Najpierw ty byłaś za mała, potem przestało nam się układać z twoim tatą, no a teraz nie mamy pieniędzy – aby nieco złagodzić gorzkawy wydźwięk tego tłumaczenia, dodałam: – Ale całkiem możliwe, że wcale mi aż tak bardzo na wojażowaniu po świecie nie zależało, bo gdyby zależało, to bym na uszach stanęła, żeby zrealizować swoje marzenie.
Zuzanka przytuliła się do mnie i już o nic nie pytała. Siedziałyśmy objęte dłuższą chwilę. Wreszcie cmoknęłam ją w czoło i delikatnie popchnęłam w kierunku jej pokoju.
– Idź, odrób lekcje. Dzisiaj powinnaś położyć się wcześniej, skoro jutro będziecie szaleć do późna. Musisz być w formie na swoje pierwsze andrzejki i nocowanie poza domem. A ja muszę upiec ciasteczka dla was.
– Tylko mamo, niech te wróżby będą miłe – zastrzegła Zuzka.
– Wiadomo. Powkładam same dobre przepowiednie.
I ja też chciałam się zabawić
Następnego dnia wszystko było gotowe. Ciastka, ponadziewane samymi optymistycznymi wróżbami, plecak z rzeczami Zuzi, a ona sama niecierpliwie czekała przy oknie na przyjazd mamy Amelki. Kiedy odjechały, zrobiło mi się smutno. Po raz pierwszy rozstawałam się z córką na całą noc. Dzieci zdecydowanie za szybko dorastają. Już niedługo Zuzkę pochłoną wypady z koleżankami, potem wyjazdy na obozy, jeszcze później studia. Będę ją mieć dla siebie coraz rzadziej…
Kiedy zastanawiałam się, co zrobić z tym nagłym wolnym czasem, zadzwonił telefon.
– Hej, co robisz? – wesoły głos przyjaciółki rozproszył moją nostalgię. – Może wpadłabyś do nas? Mamy takie spontaniczne andrzejki.
– Ty chyba jesteś czarownicą! – zaśmiałam się.
– A co?
– A nic. Jestem sama. Dziecko poszło na noc do koleżanki, więc chętnie skorzystam z zaproszenia, żeby nie czuć się jak porzucona matka.
– No to przyjeżdżaj. Czekamy.
Tak, miałam ochotę na beztroski wieczór w gronie życzliwych osób. Ostatnio nigdzie nie wychodziłam, poświęcając całe popołudnia i wieczory córce, by choć w ten sposób zrekompensować jej brak ojca. Chciałam, by wiedziała, że dla mnie jest najważniejsza na świecie. No ale skoro teraz wyszła, bez wyrzutów sumienia mogłam zadbać o własną przyjemność.
Ogarnęłam się szybko, wyjęłam z barku butelkę wina, żałując, że nie odłożyłam choć kilku ciasteczek z wróżbami, i zamówiłam taksówkę. Kiedy przyjechałam, u Sylwii było już kilka osób. Nie wszystkich znałam, więc przedstawiła nas sobie. Na początku byłam trochę onieśmielona, bo w towarzystwie przeważały pary. W zasadzie prócz mnie solo były tylko dwie osoby: przystojna starsza pani i sympatyczny czterdziestolatek w okularach. Jak się potem okazało, byli to przejazdem bawiący w naszym mieście ciocia i kuzyn pana domu.
Sporo rozmawialiśmy, trochę tańczyliśmy. A ja przez cały czas czułam na sobie badawczy wzrok owej cioci. Może Sylwia coś jej o mnie wspomniała, o rozwodzie, przeprowadzce i tak dalej, nie wiem, w każdym razie w jej spojrzeniu nie wyczuwałam dezaprobaty, raczej życzliwość. Więc niech się gapi, co mi tam. Może też była samotną matką, więc wie, jaki to gorzki miód.
Punktem kulminacyjnym spotkania było oczywiście tradycyjne lanie wosku. Dziwne, ale kiedy ujmowałam w dłoń ciężki, staroświecki klucz z uszkiem, przez które miałam przelać stopioną stearynę, miałam wrażenie, że robię coś ważnego. Dłoń, w której trzymałam garnuszek, zadrżała, i ulał mi się kształt przypominający nierówne „X”.
– Hm, czyli… czeka mnie wielka niewiadoma – zażartowałam, próbując odczytać znaczenia rzucanego cienia.
– Ależ skąd – zaoponował kuzyn okularnik. – Zobacz – nieco odwrócił moją rękę, aby cień padał pod innym kątem – to przecież samolot.
– Jasne, że samolot! – poparła go Sylwia. – Polecisz gdzieś daleko.
– Już drugi raz wychodzi mi podróż – przyznałam się. – Szkoda, że to tylko zabawa. Chętnie poleciałabym gdzieś z córką.
– Dla chcącego nic trudnego – odezwała się nagle ciocia, która nie przestawała mi się przyglądać. – Jeśli będzie pani chciała…
– Samo chcenie nie zawsze wystarczy – wzruszyłam ramionami. – Zwyczajnie nie stać mnie teraz na dalekie podróże.
– Oj, proszę najpierw wysłuchać – skarciła mnie łagodnie. – A potem sama pani oceni, czy to możliwe czy nie. Mam dom w Hiszpanii, w którym co roku na lato zatrudniam kogoś z Polski. Taka wymiana. Wakacje w zamian za opiekę nad domem. Roboty nie ma dużo, ale mamy dwa psy, o które trzeba zadbać. Płacę za przelot, daję utrzymanie i drobne wynagrodzenie. Wysokie nie jest, ale skoro zakwaterowanie jest za darmo, starczy na codzienne przyjemności typu lody, wino czy zwiedzenie okolicy.
Dlaczego to zrobiła?
Patrzyłam na nią jak na dobrą wróżkę spełniająca życzenia. Nie mieściło mi się w głowie, że można świeżo poznanej osobie zafundować tak wspaniałe wakacje. Od kiedy to planowała? Dlatego tak mi się przyglądała? Jaki w tej fantastycznej ofercie krył się haczyk? Widocznie wyczuła moje rozterki, bo dała mi wizytówkę i powiedziała:
– Proszę zadzwonić, jak się pani zdecyduje. Sylwia jest gwarantem dla nas obu – uśmiechnęła się. – Przecież nie wpuściłabym do domu kogoś zupełnie przypadkowego. Rozumiem, że musi się pani zastanowić, ale proszę długo nie zwlekać z decyzją. Pewne sprawy muszę wiedzieć i załatwić dużo wcześniej.
– Och, no tak… – bąknęłam, wciąż zszokowana wspaniałą okazją, która jednak wymagała rozważenia i solidnych przygotowań. – Byłoby cudownie. Odezwę się na pewno, ale muszę porozmawiać z córką.
– Rozumiem – starsza pani uśmiechnęła się ciepło.
Potem jeszcze długo rozmawiałyśmy. Dowiedziałam się wielu szczegółów, które rozpaliły moją wyobraźnię i sprawiły, że marzenie nabrało cielesności. Nie byłam studentką, która może spakować placek z dnia na dzień i wybyć z kraju na ponad dwa miesiące. Byłam dorosłą kobietą, z dzieckiem, obowiązkami, pracą, ale… to się mogło udać. Musiałabym załatwić sobie urlop na całe lato, musiałabym coś zaoszczędzić, choćby po to, by obkupić się na wyjazd, a nie jechać tam jak uboga krewna...
Następnego dnia Zuzanka rozpływała się w zachwytach nad wieczorem u Amelki.
– A twoje ciasteczka z przepowiedniami zrobiły furorę! Ja wylosowałam tę z napisem „cudowna niespodzianka”.
Ja też miałam co opowiadać. O moich andrzejkach u Sylwii, o „ulanym” z wosku zagadkowym iksie, który uznano za zwiastun dalekiej podróży, oraz o zaskakującej propozycji letniego wyjazdu do Hiszpanii.
– Oj, mamo! To chyba przeznaczenie, bo mnie z wosku wyszła palma. Wprawdzie myślałam, że to rozczochrana miotła i że sprzątaczką zostanę, ale dziewczyny mnie zakrzyczały, że to na pewno palma. Czyli wyjazd do ciepłych krajów.
No a skoro tak… to nie mogłam stać na drodze przeznaczenia, bo gotowe się zemścić i zmienić w fatum. Poleciałyśmy tam latem. Malaga i cała Andaluzja okazały się piękne! Mieszkałyśmy we wspaniałym domu z cudownymi psami, w których Zuzia zakochała się od pierwszego spojrzenia. Kto by pomyślał, że zwykła zabawa przyniesie tyle pozytywnych efektów. Wiara we wróżby to zabobon, nie wycofuję się z tej opinii, ale każdy impuls do działania jest dobry. Jeśli lanie wosku pomogło nam złapać okazję i spełnić marzenie, to oby więcej takiego wróżenia.
Czytaj także:
„Żyłam w stresie, bo mąż dla kasy zaczął szemrane interesy. Nie chciałam stracić dziecka i zostać wdową”
„Teściowa mówiła mi jak mam się ubierać i myć podłogę. Mój mąż maminsynek radził się jej nawet w sprawach łóżkowych”
„Mąż zostawił mnie samą w rozpadającym się domu. Zamiast zająć się remontami, wybrał się w podróż do wiekuistości”