„Mąż mnie zdradził, a ośrodek adopcyjny pozbawił szansy na dziecko. Zbierałam baty od życia, lecz w końcu los mi to wynagrodził”

Kobieta odnalazła miłość fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Bałam się angażować w nowy związek. Jemu na pewno także nie było łatwo. Po takich przejściach... Ale zaczęliśmy się spotykać. Najpierw raz w tygodniu, potem dwa i coraz częściej. Aż wreszcie nadszedł ten dzień”.
/ 17.10.2022 17:15
Kobieta odnalazła miłość fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

– Naprawdę, przykro mi to mówić, ale porywa się pani z motyką na słońce – usłyszałam nie pierwszy już zresztą raz. – To będzie szalenie trudne, być może niemożliwe.

– Nie pociesza mnie pani – spojrzałam na urzędniczkę spode łba.

– Cóż, nie jestem tutaj od podtrzymywania ludzi na duchu – odparła sucho. – Troszczymy się przede wszystkim o to, żeby dzieci trafiły w dobre ręce. I wymagamy spełnienia bardzo konkretnych warunków.

– To znaczy? – spytałam dla formalności, bo przecież znałam odpowiedź.

– To znaczy, że ludzie, którym powierzamy dzieci powinni mieć pełną rodzinę i środki materialne pozwalające zapewnić podopiecznym odpowiedni poziom egzystencji – rzuciła standardową formułkę.

– To drugie na pewno nie stanowi u mnie problemu – oznajmiłam. – Mam całkiem niezłą pracę i nie narzekam na problemy materialne.

– Ale zdaje sobie pani sprawę z tego, że do odpowiedniego wychowania potrzebnych jest dwoje rodziców… – pouczyła mnie. – Przede wszystkim ze względów psychologicznych.

– A słyszała pani kiedyś o samotnych matkach? – babka zaczynała mnie już denerwować tymi mądrościami.

– Oczywiście, to się zdarza – przytaknęła niechętnie. – Istnieją ośrodki adopcyjne, w których praktykuje się takie rzeczy. Jednak samotna matka to nie jest dla dziecka najbardziej komfortowe rozwiązanie, zgodzi się chyba pani ze mną. Narzuciliśmy takie a nie inne wymagania na podstawie wieloletnich doświadczeń.

– Czy to znaczy, że nie mam absolutnie żadnych szans? – spytałam.

– Podanie i odpowiednie papiery może pani, oczywiście, złożyć... – wzruszyła ramionami.
„Ale nie liczyłabym na pani miejscu na zbyt wiele” – dokończyłam za nią w myślach. I znów ta sama historia!

Mąż odszedł, jestem na straconej pozycji

No pewnie, że złożyłam dokumenty! Nie liczę już nawet który raz... A wszystko dlatego, że ja naprawdę z całego serca pragnęłam adoptować dziecko. I to tym silniej, im większe kłody rzucano mi pod nogi. Jakoś tak to już jest, że nieosiągalne rzeczy stają się dla nas tym cenniejsze.

Miałam w domu wizyty pracownika socjalnego, musiałam pokazywać wszystkie papiery świadczące o dochodach, udowadniać, że nie jestem obciążona zabójczymi kredytami.
I wszystko grało, wszystko byłoby w najlepszym porządku, gdyby nie ten jeden szczegół. Byłam samotna.

Tylko dlatego, że kilka lat temu mój mąż okazał się draniem i zostawił mnie na lodzie dla innej kobiety, teraz pozbawiają mnie szans, żeby wychowywać dziecko! Przecież dałabym mu wszystko co najlepsze. Wychowała w miłości i szczęściu!

Marta, pracownik socjalny, wystawiła mi najlepszą możliwą opinię, ale to nie wystarczyło. Dla sądu rodzinnego, a przede wszystkim dla komisji Centrum Pomocy Rodzinie wciąż pozostałam niepełnowartościową matką, bo nie miałam męża.

– Ja wiem, że żyjemy w kraju, gdzie papierek znaczy więcej od człowieka – westchnęłam rozgoryczona – ale przecież chodzi o dziecko! O żywą, czującą istotę! Czy lepiej, żeby maluch spędził dzieciństwo w domu dziecka, bo w adopcji przeszkadzają jakieś tam względy formalne?!

– Nie mam na to żadnego wpływu – Marta bezradnie rozłożyła ręce.

– W takiej sytuacji jest sporo osób...

Spojrzałam na nią zaciekawiona.

– Odwiedzam też pewnego samotnego pana, który stara się o adoptowanie dziecka – ciągnęła.

– Jego rodzina zginęła w wypadku samochodowym, a on sam, zdaje się, nie chce się z nikim wiązać. Trudno się zresztą dziwić. Po takim nieszczęściu… Ten człowiek jest w jeszcze trudniejszej sytuacji niż pani. Nie ma mowy, żeby samotnemu mężczyźnie przyznano prawo do adopcji.

Po kolejnej nieudanej próbie chciałam poznać pełne uzasadnienie odmownej decyzji w mojej sprawie.

– Przypuśćmy – mówiła urzędniczka, – że zwiąże się pani w przyszłości z kimś, kto nie będzie tolerował dziecka, a może nawet stanowił dla niego zagrożenie. Będzie, na przykład alkoholikiem… Różnie się zdarza, musimy to brać pod uwagę.

– A jaką ma pani gwarancję, że rodzina, której przyznacie dziecko, nie będzie się nad nim pastwić? – spytałam.

– Dlatego prowadzimy takie wnikliwe rozpoznanie – odparła zimno. – Jeśli ma pani ochotę, można się zawsze odwołać od tej decyzji.

– Zrobię to! I powiem pani coś jeszcze! – zawołałam całkowicie już wyprowadzona z równowagi. – Przez cały ten czas słowem nie wspomniała pani o jednym najważniejszym czynniku. Chyba że dla pani to drobiazg...

– Tak? – jej głos był wręcz lodowaty.

– Miłość! – ryknęłam. – Dlaczego nikt nigdy nie mówi o zapewnieniu dziecku uczucia?! Wymieniacie mi tutaj milion niezwykle istotnych spraw: pełna rodzina, dobra praca i mieszkanie, zero kredytów. A gdzie w tym wszystkim jest miłość?! Czy cała ta instytucja ma to gdzieś?!

Nie zamierzałam słuchać odpowiedzi. Po prostu wyszłam, trzaskając drzwiami, zanim zdążyła otworzyć usta.

– Niech to szlag trafi! – wypaliłam wściekła już na korytarzu.

– Niech to szlag! – doleciało mnie gdzieś z boku jakby echo.

Spojrzałam w tamtą stronę. Przed drzwiami sąsiedniego gabinetu stał mężczyzna. Patrzył wprost na mnie.

– Co, nie udało się? – zapytał. – Mąż został w środku jeszcze się wykłócać?

– Sama staram się o dziecko. A pana żona została? – wskazałam drzwi.

Uśmiechnął się smutno.

– Nie, ja też jestem sam…

Nie potrafiłam przestać myśleć o tym mężczyźnie

Czyżby to był ten facet, o którym mówiła Marta? Przyjrzałam mu się z ciekawością. Miał takie smutne spojrzenie. O ile ja byłam wkurzona do granic, on wyglądał po prostu na zrezygnowanego. „Ciekawe, czy udałoby nam się razem” – przemknęła mi przez głowę absurdalna myśl.

– Od prawie roku tutaj przychodzę – mruknął, nie wiedziałam, czy do mnie, czy do siebie. – Mam dość…

No i przyśnił mi się w nocy. Ta jego rezygnacja... Ten smutek w oczach... Obudziłam się i nie mogłam przestać myśleć o wczorajszym spotkaniu. A może to przeznaczenie? Raz przywitana myśl nie chciała odejść. Było w tym mężczyźnie coś, co mnie przyciągało. Dziwne ciepło
i spokój. W końcu sama przestałam rozumieć, czy to tylko poczucie wspólnego losu, czy coś innego nie pozwala mi o nim zapomnieć.

„No cóż – pomyślałam. – Pewnie i tak już nigdy się nie spotkamy. Zresztą gdybym nawet chciała się z nim skontaktować, nie mam pojęcia, jak się nazywa ani gdzie mieszka. Niby mogłabym spróbować dowiedzieć się przez Martę, ale przecież nawet nie wiem, czy to na pewno ten sam gość, o którym mi opowiadała...”

W pracy byłam rozkojarzona, robiłam proste błędy w papierach. Kierownik patrzył na mnie zdziwiony, ale nie komentował. Odsyłał mi tylko dokumenty do poprawienia. Lubiłam go za to, że nie rugał swoich pracowników z byle powodu, tylko starał się zrozumieć. Każdy może mieć czasem słabszy dzień.

Kilka dni później siedziałam przed telewizorem i zastanawiałam się, co by powiedziała Marta, gdybym nagle poprosiła ją o telefon do tamtego mężczyzny. I nagle, w tej samej chwili zabrzęczała moja komórka. Zupełnie, jakbym ściągnęła go myślami...

– Dobry wieczór – usłyszałam męski głos. – Nazywam się Leszek W. Przepraszam za zbytnią śmiałość, ale czy nie spotkaliśmy się przedwczoraj w ośrodku adopcyjnym? Jeszcze raz przepraszam, że ośmielam się panią niepokoić.

„Ależ nie ma za co!” – miałam ochotę krzyknąć, ale w tamtym momencie po prostu mnie zamurowało. Dopiero po chwili odzyskałam głos.

– Tak, to ja. Skąd ma pan numer?

– Ubłagałem panią Martę… – wyjaśnił. – Długo ją prosiłem, zanim uległa. Bardzo proszę nie robić jej przez to kłopotów. To moja wina. Jeżeli pani nie chce ze mną rozmawiać, proszę powiedzieć. Odłożę słuchawkę i nie będę pani więcej niepokoił.

– Ależ nie! – zawołałam i zaraz się poprawiłam. – To znaczy, oczywiście, że nie narobię kłopotów pani Marcie. A w jakiej sprawie dzwoni pan do mnie, jeśli wolno zapytać? Po drugiej stronie zapadła na chwilę cisza. Potem odezwał się, z wyraźnym trudem dobierając słowa.

– Nie chcę, żeby pani to źle zrozumiała, ale po naszym spotkaniu sporo myślałem i… – zawiesił głos. – Czy zgodzi się pani ze mną spotkać?

Umówiliśmy się w małej osiedlowej kawiarence, niedaleko parku. Usiadł naprzeciwko mnie przy malutkim stoliku i zamówił dwie kawy. Serce mi biło jak szalone. Czekałam w napięciu, co ma mi do powiedzenia.

Ten facet był... wspaniały!

– Proszę tego źle nie zrozumieć, ale zrobiła pani na mnie ogromne wrażenie – oznajmił prosto z mostu.

W momencie, kiedy to mówił, muzyka lecąca z głośników nagle ucichła. Widocznie komuś przeszkadzała i poprosił kelnera, żeby wyłączył radio. Efekt był taki, że ostatnie słowa mojego rozmówcy: „wielkie wrażenie”, zabrzmiały bardzo głośno. Facet przy sąsiednim stoliku spojrzał w naszym kierunku i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zaczerwieniłam się.

Żadnych związków? Tylko krowa nie zmienia poglądów

– Proszę mi wybaczyć – powiedział szybko Leszek. – Ale nie lubię owijać w bawełnę. Mówię, jak jest.

– To da się zauważyć – mruknęłam. – Ale nie szkodzi. Szczerość to cenna cecha. Szczególnie u mężczyzny.

Wtedy przypomniałam sobie mojego męża. Tyle lat mnie zwodzić… Szczerość… u mężczyzny… Czy to naprawdę cokolwiek warte?

– Pani miała w oczach tyle ognia – ciągnął Leszek. – Prawdę mówiąc, po śmierci żony i dzieci nie przypuszczałem, że ktoś jeszcze na tym świecie jest mnie w stanie zainteresować. Że zechcę poznać kogoś, kto rozproszy moją samotność…

– I tylko dlatego chce pan adoptować dziecko? Żeby nie być samotnym?

Zamyślił się. Te jego ciepłe i promieniujące dobrem oczy zamgliły się.

– To o wiele bardziej złożone – odezwał się cicho. – Chcę uczynić coś dobrego. Skoro teraz nie jestem potrzebny rodzinie, mógłbym uszczęśliwić kogoś innego. Ale to nie tylko to. Ja po prostu kocham dzieci…

To szczere wyznanie bardzo mi się spodobało.

– Wiem, że może wydawać się to trochę dziwne u mężczyzny, ale tak jest – uśmiechnął się do mnie.

– To nie jest dziwne – zaprzeczyłam szybko. – To bardzo pociągające!

No nie! Co ja do cholery wygaduję?! Tylko się ośmieszę! Przecież ja wcale nie znam tego mężczyzny! Znowu poczułam, że się czerwienię.

– Uroczo się pani zawstydza… – patrzył mi prosto w oczy.

No dobra, skoro on ze mną szczerze, to i ja chyba też powinnam...

– O ile dobrze pamiętam, Marta mówiła, że nie chce się pan z nikim wiązać – uśmiechnęłam się. – Jak się do tego ma nasze spotkanie?

– Tylko krowa nie zmienia poglądów – odparł poważnie. – A ja krowy chyba raczej nie przypominam.

Chciała „pełną rodzinę” to ją dostała

Bałam się angażować w nowy związek. Jemu na pewno także nie było łatwo. Po takich przejściach... Ale zaczęliśmy się spotykać. Najpierw raz w tygodniu, potem dwa i coraz częściej. Aż wreszcie nadszedł ten dzień. Nie myślałam, że drugie już w moim życiu oświadczyny sprawią mi tyle radości. Oczywiście, zgodziłam się.

– Jest tylko jeden szkopuł – powiedziałam, kiedy trochę ochłonęłam.  – Nie mogę urodzić ci dziecka.

Myślałam, że posmutnieje, albo, nie daj Boże, zmieni zdanie, ale on się roześmiał. Tak, jakby to było nieważne.

– Możemy zawsze wystąpić o adopcję jako małżeństwo, prawda?

Zmrużyłam oczy.

– Czy ty przypadkiem nie oświadczyłeś się tylko po to, by wygrać ten swój bój z urzędnikami? – spytałam.

– A czy ty przypadkiem nie przyjęłaś moich oświadczyn z tego samego powodu? – na jego twarzy zagościł szelmowski uśmiech.

Niespełna miesiąc później, po wyjściu z biura dobrze nam znanej pani urzędniczki, oboje wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem.

– Widziałeś, jaką miała minę? – spytałam, ocierając łzy radości.

– To musiał być dla niej szok – przyznał Leszek. – Chciała „pełną rodzinę” to ją dostała. Teraz musi się udać!

Czytaj także:
„Rzuciłam męża dla kochanka, bo oferował mi lepsze życie. Szybko pokarało mnie za zachłanność. Zostałam sama i bez pieniędzy”
„Dla męża wyzbyłam się wszystkich swoich pasji. Kocham go, ale tęsknię za swoim życiem, za podróżami i wolnością”
„Gdy dzieci wyfrunęły z gniazda, poczułam wielką pustkę w sercu. Musiałam zrobić coś szalonego, by znów poczuć, że żyję”

Redakcja poleca

REKLAMA