„Sąsiadka wychowała egoistki, które robią z niej niewolnicę. Bogaczki pławią się w luksusach, a matka klepie biedę"

Załamana babcia fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Znamy się dopiero dwa lata, odkąd zmieniłam mieszkanie, jednak z tego, co zdążyłam zauważyć, córki sąsiadki traktują ją jak niewolnicę. To po prostu zwykłe egoistyczne zołzy. Obie zresztą świetnie ustawione. Nie dość że córki jej nie pomogą, to jeszcze na okrągło musi dzieciaki bawić, jakby ich nie było stać na opiekunki”.
/ 08.10.2022 15:15
Załamana babcia fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Siedziałam właśnie u Zosi, mojej zaprzyjaźnionej sąsiadki. Piłyśmy kawę w jej kuchni i gawędziłyśmy, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Koleżanka poderwała się z miejsca i pobiegła otworzyć.

– To pewnie pan Mietek z pocztą. Może przyniósł mi nowy katalog kosmetyczny – zawołała z uśmiechem na twarzy.

Niestety, myliła się. Po chwili do kuchni wparowała jej starsza córka, ciągnąc za sobą ciężki zapach piżmowych perfum i rozkrzyczaną trzylatkę, Marysię. Z matką nawet się nie przywitała, mnie rzuciła szybkie „dzień dobry”, nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem.

Zośka to fantastyczna babka, ale jej córki...

Niewychowane, pełne pretensji do świata smarkule. Jedna gorsza od drugiej! Sylwia usiłowała zdjąć małej szalik, strofując ją przy tym niemiłosiernie, przez co dziecko rozkrzyczało się jeszcze bardziej. „Jak dobrze, że ja takie „atrakcje” mam już za sobą” – uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie, jakim ciężkim dzieckiem był mój młodszy syn.

– Widzi mama?! Tak jest od rana! – zwróciła się do Zośki. – Muszę jechać do klientki i nie mam jej z kim zostawić! Uspokój się, mówię! Przestań ryczeć, bo dostaniesz klapsa! – wydarła się na dziecko.

– Przestań, przestraszyłaś ją – upomniała córkę Zosia, przytulając małą. – Co, słoneczko? Zostaniesz z babcią? – pogłaskała dziewczynkę po ciemnych lokach, a ta niemal od razu się uspokoiła.

– No, to super! – ucieszyła się córka sąsiadki, pospiesznie wyjmując coś z torebki. – Tu mam jeszcze receptę! Sama nie zdążę do apteki, więc gdyby mama była tak uprzejma... – rzuciła na stół druczek, ale pieniędzy, oczywiście, już nie.

„Proszę, proszę – pomyślałam niechętnie. – Wielka pani prezes, a matka będzie za nią nawet w aptece płacić. Żeby jeszcze miała z czego! Przecież ta marna emerytura ledwo starcza Zosi na życie...”

– No to lecę! – córka sąsiadki obróciła się na pięcie i nie żegnając się ani z nami, ani z dzieckiem, wybiegła z mieszkania.

Zajęłyśmy się więc małą. Prawdę mówiąc, długo u Zosi nie zabawiłam, bo dzieciak był strasznie rozpuszczony i wyjątkowo marudny. Aż mnie głowa rozbolała od tych jej wrzasków. Wymagała praktycznie całkowitej uwagi. Już nawet mój synek był w dzieciństwie spokojniejszy...

Sama nie mam jeszcze wnuków. Ale mnie tam się do bycia babcią nie spieszy. Zwłaszcza jak widzę takie sceny... Swoje już w życiu zrobiłam, więc teraz odpoczywam. Mam swój świat, znajomych, pasje i odpukać  – sporo energii, więc nie narzekam. Nie to, co biedna Zosia...

Zrezygnowała z teatru w ostatniej chwili

Znamy się dopiero dwa lata, odkąd zmieniłam mieszkanie, jednak z tego, co zdążyłam zauważyć, córki sąsiadki traktują ją jak niewolnicę. To po prostu zwykłe egoistyczne zołzy. Obie zresztą świetnie ustawione. Jedna wyszła za dyrektora dużej firmy produkującej tekstylia, druga za lekarza, a matka biedę klepie! Sama wiele razy musiałam pożyczać Zosi pieniądze, bo bywało, że nie starczało jej do pierwszego. Nie dość że córki jej nie pomogą, to jeszcze na okrągło musi dzieciaki bawić, jakby ich nie było stać na opiekunki...

Następnego dnia wybierałyśmy się z Zosią do teatru – wygrałam bilety w esemesowym konkursie i bardzo się cieszyłam, że wyciągnę sąsiadkę ze sobą. Ale...

– Tak strasznie mi przykro, Bogusiu, nie dam rady z tobą pójść – zadzwoniła do mnie z samego rana, po czym oznajmiła, że druga córka lada moment podrzuci jej swojego siedmiolatka. – Biedaczek jest zaziębiony i nie może iść do przedszkola, a przecież Izunia musi się w pracy pojawić, podobno ma ważne spotkanie.

– Czyli znowu zostałaś wrobiona w całodzienną opiekę nad chorym dzieckiem? A kiedy smarkacz cię zarazi, córka nawet nie wpadnie, żeby wykupić ci leki! – przypomniałam jej, jak to wyglądało ostatnio.

– Ale co ja mam zrobić? Wiesz przecież, że innego wyjścia nie ma. Zresztą obiecałam już Izuni i lada moment ma przywieźć Kamilka – westchnęła Zosia. – Naprawdę bardzo żałuję, że tak wyszło. Cieszyłam się na to nasze wyjście...

– To trzeba było córce powiedzieć o swoich planach! – uniosłam się.

– Doczekasz się wnuków, to sama zobaczysz, jak bywa... No nic, jeszcze raz cię przepraszam i będę kończyć. Muszę jeszcze zrobić jakieś zakupy dla Kamilka.

Kilka dni później spotkałyśmy się przypadkiem w warzywniaku. Kupowałam maliny do słodkiej tarty, a Zosia wybierała pomidory. W pobliżu zaś biegały wnuki.

– Dwójkę na raz ci podrzuciły?! – oburzyłam się, bo to już była przesada.

– Tak jakoś wyszło – wzruszyła ramionami Zosia. – Dziewczynki są zajęte i...

Tymczasem Kamil chwycił oburącz sklepowy wózek, rozpędził się i, zanim zdążyłyśmy zareagować, wyjechał prosto w stoisko z konfiturami. Strącił z półki kilka wielkich słoików, które oczywiście zbiły się w drobny mak. Nieszczęsna Zosia nie miała wyjścia, musiała za nie zapłacić.

– Kochana, musisz się jakoś zbuntować! Jesteś po operacji, masz problem z biodrem i co? Robisz za darmową nianię! – powiedziałam jej, kiedy spotkałyśmy się u mnie na szybkiej kawie.

Najśmieszniejsze, że chwilę później, ktoś zadzwonił do moich drzwi. Otworzyłam i ku swojemu wielkiemu zdumieniu, zobaczyłam jedną z córek Zosi. Wyglądało na to, że nie ma przed nimi ucieczki. Znajdą matkę nawet w mysiej dziurze! 

Powinna wreszcie się im postawić

– Jest u pani mama? – warknęła, nawet nie racząc się ze mną przywitać.

– Dzień dobry – powiedziałam z przekąsem. – I nie, nie ma u mnie Zosi – skłamałam, zamykając bezczelnej pannicy drzwi przed samym nosem.

Sekundę później zadzwoniła jeszcze raz, przy okazji szarpiąc za klamkę! Co za dziewucha! W kogo ona się wdała, bo na pewno nie w moją poczciwą sąsiadkę.

– Jeśli zobaczy pani moją matkę, proszę jej przekazać, że popołudniu podrzucę jej Kamilka i byłoby fajnie, gdyby mógł zostać u niej na noc – usłyszałam.

– Bardzo mi przykro, ale zaraz wylatuję do Berlina, do siostry, więc raczej nie przekażę – skłamałam po raz kolejny.

– Jak to? Musi mi pani pomóc! Zostałam na lodzie, mama nie odbiera komórki, a ja...

– Przykro mi. Do widzenia – przerwałam jej, ponownie zamykając drzwi.

– Niepotrzebnie tak nakłamałaś – zmartwiła się Zosia. – Była widać w potrzebie.

– Kobieto! Czy ty w ogóle słyszysz, jak ona się do ludzi odnosi?! – zdenerwowałam się. – Olej smarkulę, niech sobie radzi sama! A my pojedźmy na zakupy.

– Daj spokój, pewnie nie ma wyjścia. Jej szefowa jest... – zaczęła, lecz przerwałam jej.

– Zofia, nie obchodzi mnie jej szefowa! Twoja córka nie okazuje ci za grosz szacunku i jeśli teraz tego nie zmienisz, będzie coraz gorzej! – wybuchłam.

– Pewnie masz rację, ale wiesz, jak to jest w rodzinie... – westchnęła sąsiadka.

– Nie, nie wiem! Ja moim dzieciom nigdy nie pozwoliłabym się tak traktować! – pokręciłam głową. – Słuchaj, a co z Wielkanocą? Znowu dałaś się wmanewrować i organizujesz wszystko u siebie?

Bardzo jej współczuje

– No tak, dziewczynki tak wolą – przyznała Zosia, spuszczając wzrok.

– Dziewczynki?! – oburzyłam się. – Twojej starszej córce za parę lat stuknie czterdziestka! Niech dorośnie, na miłość boską! Załatw je w tym roku tak samo, jak one ciebie! Niech sobie same urządzają święta. Mają duże domy, pieniądze...

– Nie mają czasu – wzruszyła ramionami Zosia. – Izunia nigdy nie lubiła świąt i gdyby to od niej zależało, pewnie podałaby na świąteczny stół pizzę...

– To niech poda, co ci zależy? – prychnęłam. – A ty siedź i daj się obskakiwać tak jak ja przez te wszystkie lata, odkąd dzieci dorosły. W tym roku robię tylko żurek. Obiecałam synowej, zresztą zawsze wychodził mi świetnie. Ale resztą zajmują się dziewczyny. Grunt, żeby wspólnie przygotowały święta – powiedziałam.

– Nie żartuj nawet. U nas byłaby to pewnie kompletna katastrofa – westchnęła Zosia, wstając. – Będę lecieć, kochana. Zadzwonię jednak do córki, niech przywozi tego Kamilka. I tak nie miałam na dzisiaj żadnych planów – westchnęła.

– Zosiu, proszę cię, zastanów się... – próbowałam jeszcze coś zdziałać. – Naprawdę masz ochotę na kolejne godziny z rozwrzeszczanym dzieckiem?

– Nic nie rozumiesz, Bogusiu, ale zobaczysz, jak tylko urodzi ci się pierwszy wnuk, będziesz wiedziała, dlaczego to robię – powiedziała Zosia, wychodząc.

Naprawdę nie mam pojęcia, jak ona sobie z tym wszystkim radzi. Na jej miejscu zmieniłabym chyba adres i nie dawała rodzinie znaku życia. Z drugiej strony, kto wie, może Zosia ma trochę racji i kiedy sama zostanę babcią, także kompletnie oszaleję na punkcie małych rozrabiaków, poświęcę im każdą wolną chwilę, nie zważając na zmęczenie. Czas pokaże.

Czytaj także:
„Wzięłam przystojnego sąsiada za podglądacza, a on okazał się bohaterem. Miłość mojego życia dosłownie spadła mi z… drzewa”
„Kiedy Andrzej mi się oświadczył, szalałam ze szczęścia. Cały romantyzm diabli wzięli, gdy jego rodzice zaczęli nam planować wesele"
„Przyjaciółka stała się roszczeniową >>madką<<. Wybrała mnie na matkę chrzestną, bo chciała mieć chodzący bankomat”

Redakcja poleca

REKLAMA