Kiedyś obiecałam sobie, że nigdy nie będę konsultowała małżeństw należących do rodziny, bo to proszenie się o kłopoty. Ale życie ma swoje prawa, nie dotrzymałam słowa. Beata przyszła do mnie, kiedy poczuła, że jest u kresu wytrzymałości.
– Nikomu nie jestem potrzebna – powiedziała cicho, wpatrując się w stół.
Nie tknęła szarlotki, którą przed nią postawiłam, a to znaczyło, że sytuacja jest poważna.
Na miarę Beatki, oczywiście
Postrzegałam ją jako niezbyt skomplikowaną istotę, której do szczęścia wystarcza zadbane ognisko domowe i odprasowani w kant członkowie rodziny. Miała wtedy poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
– Powiedz, co się stało, od razu się lepiej poczujesz – rzuciłam lekko, nakładając sobie solidną porcję ciasta.
– Krystian ma mnie za nic, dzieci nie chcą, żebym się do nich wtrącała – Beata wyglądała na autentycznie załamaną. – Wszystko jest nie tak, przechlapałam życie.
– Nie całe, masz dopiero 45 lat, z resztą możesz zrobić, co zechcesz – to miał być żart, ale Beatka zareagowała, jakbym ją spoliczkowała.
– Ty też tak uważasz?! To koniec! – oznajmiła z prawdziwym smutkiem.
Szarlotka stanęła mi w gardle, nagle dotarło do mnie, że to nie żarty, ale prawdziwy dramat. Słowo honoru, nie sądziłam, że Beata tak późno zobaczy, w jakiej sytuacji się znalazła. Myślałam, że chociaż częściowo się orientuje, tylko nie zwraca uwagi na swoje położenie. Mąż, Krystian, nie szanował jej i wcale tego nie ukrywał, a dzieci gdy podrosły, poszły w jego ślady. Choć, trzeba przyznać, nie do końca. Kochały mamę, ale uważały, że na niczym się nie zna, i w gronie rodzinnym prędko gasiły jej wypowiedzi. Wołały „oj, mama, daj spokój”, co stanowiło dla Beaty czytelny sygnał, że znów nie trafiła w sedno sprawy. Mówiła wtedy samokrytycznie „bo ja się na tym nie znam, ale tak czuję”. Nie wzmacniało to jej autorytetu ani u dorastających dzieci, ani u męża. Okazywali jej to, co nie przeszkadzało Beacie całkowicie podporządkować życia ich potrzebom.
Była doskonałą panią domu, bliscy kwitli pod jej pełną miłości opieką. Delikatnie wypytałam Beatę, do jakich doszła wniosków, i usłyszałam samą prawdę, tę, której wcześniej nie widziała.
– Bez reszty poświęciłam się rodzinie, a oni uważają, że to normalne, i rozliczają mnie z każdego niedociągnięcia. Nie wyprasowałam na czas koszul? A co miałam lepszego do roboty? Przecież nie pracuję, siedzę w domu.
– Jakbym już to gdzieś słyszała – pokiwałam głową.
Mówiły to kobiety na terapii, ale Beata zrozumiała opacznie moją wypowiedź.
– Wiem, że Krystian potrafi być obcesowy, ale puszczałam to mimo uszu, bo w gruncie rzeczy to dobry człowiek – pośpieszyła z obroną męża. – Poza tym żyłam dla dzieci. One mnie potrzebowały.
– A teraz dorosły i mamusia nie jest im niezbędna? – rzuciłam z sarkazmem. – Beata, przecież to było do przewidzenia! Dzieci odchodzą, mąż zostaje, a my mamy w garści tylko to, co same wypracowałyśmy.
– Dobrze, ale ja nie miałam kiedy pomyśleć o sobie, rodzina mnie potrzebowała – oburzyła się Beata.
Poświęciła całe życie rodzinie i co z tego ma?
– Tak wybrałaś i nic w tym złego, jednak teraz jest czas, by pomyśleć, co dalej. Rozejrzyj się, wyjdź z domu, odkurz dyplom, odśwież umiejętności, zacznij szukać.
– Czego? – wzrok Beatki wyrażał doskonałe niezrozumienie.
– Sensu życia, pracy, wolontariatu, czegoś, co cię zainteresuje i pchnie na nowe tory – wyliczyłam jednym tchem.
– Mówisz, jakbyś była kołczem. Nie znoszę tej mowy-trawy, jest nieżyciowa. Nie mogę wszystkiego rzucić – wydęła usta Beata.
– Asertywność – zagrzmiałam – Wiesz, co to jest? Potrenuj, idź na terapię. Tylko nie do mnie, nie jestem specjalistką w tej dziedzinie – zastrzegłam.
– Asertywność nie ugotuje za mnie obiadu dla rodziny!
– To gotuj i nie pytaj mnie o radę. Rób, co chcesz – wkurzyłam się i dołożyłam sobie na pocieszenie szarlotki.
Myślałam, że moje gadanie trafiło w próżnię, ale kilka miesięcy później los zetknął mnie na rodzinnej imprezie z Krystianem i Beatą. Moje stosunki z kuzynką od ostatniej rozmowy trwały w zawieszeniu, usiadłam więc daleko od nich. Nastawiłam uszu, kiedy Krystian niespodziewanie zaczął opowiadać o żonie, jakby jej z nami nie było.
– Beata wciąż siedzi w internecie, na stronach namawiających do rozwoju osobistego – mówił z lekceważeniem. – Czy to nie śmieszne? Dziewczyny, które prowadzą te profile, są od niej o połowę młodsze, ale Becia nie zwraca uwagi na różnicę wieku. Czyta, komentuje, biega na wykłady, które te panny polecają, raz wzięła nawet udział w webinarze.
– W czym? – spytała ciocia Katarzyna, sponsorka imprezy i solenizantka.
– W internetowym wykładzie, po którym zawsze jest dyskusja, uczestnicy mogą wymienić myśli i opinie – wyjaśnił niecierpliwie Krystian.
– O, to ciekawe – ożywiła się Katarzyna. – Gdzie można się zapisać?
– A nie jest ciocia przypadkiem za stara na takie internetowe wygłupy? – nie wytrzymał Krystian.
Podparłam wygodnie brodę i czekałam.
Ciocia Kasia miała swoje lata oraz sporo siwych włosów, ale nie była tak potulna jak Beata.
– Nie jestem i nie tobie to oceniać. Nie masz klasy, Krystianku, od początku to wiedziałam, tylko Beata uparła się na ciebie. Co ona w tobie zobaczyła?
Gwar rozmów zagłuszył wymianę ciosów, po której Krystian położył ciasno uszy po sobie. Ciocia Katarzyna była majętną, w dodatku bezdzietną wdową, nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał się z nią skłócić. Nie znalazłam okazji, by prywatnie porozmawiać z Beatą i dowiedzieć się, co planuje, a po imieninach Katarzyny wypadło mi to z głowy. Beata się nie odzywała, nie prosiła o radę, co oznaczało, że nie ma alarmu, jakoś sobie radzi. Znacznie później usłyszałam, że znalazła pracę na pół etatu i myśli o założeniu konta w mediach społecznościowych. Powiedział mi to Krystian w burzliwej rozmowie telefonicznej, podczas której oskarżył mnie o zbuntowanie mu żony.
– Niech pracuje, skoro tak jej na tym zależy, ale to nie znaczy, że może nas zaniedbywać! – grzmiał do telefonu. – Każdy ma jakieś obowiązki, ona też. Do tej pory doskonale to rozumiała, a teraz całkiem jej odbiło. Dom zapuszczony, wszędzie leżą jakieś ciuchy, aż się nie chce z roboty wracać. Jedzenie zamawiamy na wynos, w kółko pizza, kebab albo jakieś kluchy.
– Beata przestała wam gotować? – zdumiałam się, bo to było do niej niepodobne.
– Zostawia nam w garnku jakieś proste do odgrzania potrawy i każe nam je jeść przez trzy dni – pożalił się Krystian. – Dzieciaki nie chcą, ja też nie, wolimy żarcie na wynos. Beata udaje, że tego nie widzi, w ogóle nie dba o nas! Do jasnej cholery, ona musi się otrząsnąć, wrócić do rodziny. To ty pokręciłaś jej w głowie, kazałaś poszukiwać samej siebie. Napraw, co zepsułaś!
– Nie można zepsutej żony oddać do warsztatu – uśmiechnęłam się pod nosem. – Spójrz na to inaczej: to ta sama kobieta, z którą się ożeniłeś, ale po tuningu, podrasowana. Chyba lepiej tworzyć stadło z fajną kobietą o wielu zainteresowaniach, niż z osobą mówiącą wyłącznie o utrzymaniu porządku w domu?
Nie przekonałam go
– Trzymasz jej stronę, nie dogadam się z tobą – zdenerwował się. – Myślałem, że z nią porozmawiasz, przemówisz jej do rozsądku, ale jak nie, to nie. Wiedziałem, że nie można na ciebie liczyć.
Obraził się na mnie, dokładnie tak jak wiele miesięcy temu jego żona. Każde miało mi za złe co innego, ale efekt był podobny. Nikogo nie uszczęśliwiłam. Poczułam coś na kształt skruchy, niepotrzebnie wtrącałam się w ich małżeństwo. Dlatego pełna najlepszej woli zatelefonowałam do Beaty.
– Porozmawiamy? – spytałam.
– Teraz nie znajdę czasu, może później? – odstawiła mnie grzecznie. – Chyba że to coś ważnego?
– Krystian obarcza mnie winą za to, że się zmieniłaś, chciałabym usłyszeć, czy dobrze się czujesz w nowej skórze. Uspokój mnie, że skorzystałaś na moich radach.
– W życiu nie byłam tak rozemocjonowana – odparła Beata. – Jak się uda, otworzę nowy rozdział, to będę nowa ja! Na razie, o szczegółach pogadamy innym razem.
– Oby ci się udało – powiedziałam do głuchej już komórki.
Beata rozłączyła się i pobiegła zdobywać świat. Jednak nie zapomniała o obietnicy, miesiąc później niespodziewanie mnie odwiedziła.
– Cześć, Wandzia! Pamiętaj, niczego nie żałuję – oznajmiła, rzucając na krzesło torbę. – Nie było łatwo ich przyuczyć do nowych porządków, z dziećmi poszło szybciej, a Krystian… Przestał szaleć, wygląda na zadowolonego. Rzadko bywa w domu, podejrzewam, że znalazł sobie kobietę, która go adoptowała i się nim opiekuje.
– Tak lekko mówisz o podejrzeniach?
Beata wzruszyła ramionami.
– Teraz nie mam do tego głowy, rozkręcam sklep internetowy. Wchodzę na nowy grunt, więc nie mogę się rozpraszać. Później się tym zajmę.
Obiecałam sobie, że nie przyłożę ręki do śledztwa przeciwko Krystianowi. Na pewno nie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”