„Mąż miał więcej kochanek niż las kasztanów. Pomyśleć, że dla takiego zdrajcy porzuciłam prawdziwą miłość”

zdradzana żona fot. iStock, aquaArts studio
„Wprawdzie nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, bo dawne wody już odpłynęły, ale myśmy przez te kilkadziesiąt lat przewędrowali życiowo taki szmat drogi, że zatrzymaliśmy się nad zupełnie inną rzeką”.
/ 25.10.2023 10:30
zdradzana żona fot. iStock, aquaArts studio

Wcale nie miałam ochoty jechać na to spotkanie z okazji pięćdziesięciolecia matury, ale synowie mnie namówili. Kto by pomyślał, że to tak odmieni moje życie…

Zzamyślenia wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Wstałam z niechęcią, bo nie miałam teraz ochoty na wizyty. To na pewno nie był Marek ani Paweł. Młodszy syn pojechał na dwa dni w delegację, a starszy miał dyżur na lotnisku. Zaśmiałam się krótko w duchu na to „młodszy i starszy”. Jeden właśnie przekroczył pięćdziesiątkę, a drugi jej dobiegał. Lecz skoro nie oni, to kto może mnie niepokoić wieczorem? Byle to nie był żaden akwizytor, bo nie chciało mi się nawet takiego ostro odprawić. Otworzyłam drzwi.

– Szczęść Boże – rozległ się głos.

– Szczęść Boże, księże Marcinie – odparłam. – Nie spodziewałam się proboszcza. Dzisiaj jest przecież spotkanie grupy wsparcia.

– Przesunąłem mityng na jutro – wyjaśnił. – Uznałem, że dzisiaj nie powinnaś siedzieć sama. Założę się, że kłębi się w tobie mnóstwo myśli, wrażeń i wątpliwości. Nadzieja miesza się ze strachem, próbujesz się modlić, ale nie bardzo to wychodzi…

Pokiwałam głową.

– Jakby ksiądz we mnie siedział – odparłam. – Wszystko się zgadza.

Przeszliśmy do pokoju. Telewizor brzęczał cicho, nie miałam pojęcia, na którym jest programie i co właśnie leci. Włączyłam go tylko po to, żeby nie siedzieć w zupełnej ciszy.

– Kawy? – spytałam, spojrzałam na zegar w kącie i zreflektowałam się: – A może raczej herbaty?

– Zrób kawy – zaśmiał się proboszcz. – Prędko spać nie pójdziemy.

Ucieszyłam się, ale zaraz spadły na mnie wyrzuty sumienia.

– Na pewno ma ksiądz jeszcze sporo obowiązków – powiedziałam.

– Wszystko może zaczekać – odparł. – Są rzeczy ważne i ważniejsze. A dzisiaj najważniejszy jest jeden z uczynków miłosiernych co do duszy. Ten, który mówi, aby strapionych pocieszać.

Nie protestowałam

Proboszcz miał rację, nie chciałam być dzisiaj sama, chociaż tak wszystko się poukładało, że w tę trudną noc nie miałam się do kogo odezwać. Wprawdzie Marek zadzwonił i pytał, jak się czuję, co z Mateuszem, ale rozmowa telefoniczna nie jest tym samym co kontakt z żywym człowiekiem. Paweł z kolei podczas dyżuru nie miał możliwości kontaktować się w sprawach prywatnych.

Wiedziałam, że obaj synowie się o mnie martwią, życzą Mateuszowi jak najlepiej, kibicują mu ze szczerego serca, ale właśnie dzisiaj brakowało mi ich obecności jak chyba nigdy dotąd. Wniosłam kawę i ciasto. Upiekłam dzisiaj drożdżowe, nie mogąc sobie znaleźć miejsca.

– Widzę, że postanowiłaś nakłonić mnie do grzechu – ksiądz ze śmiechem poklepał się po wydatnym brzuchu. – Ale dzisiaj chyba Bóg wybaczy mi tę odrobinę rozpusty. Chociaż gdyby Stefania się dowiedziała, miałbym się z pyszna.

Stefania to gospodyni proboszcza, pilnująca jego diety jak Cerber wrót podziemi. A on zazwyczaj nie próbował jej oszukiwać, obchodzić nakazów i zakazów, tyle że miał wielką słabość do ciast, a zwłaszcza drożdżowych z kruszonką.
Siedzieliśmy przez chwilę, racząc się kawą i ciastem.

– Znamy się już parę lat – zagaił proboszcz.

– To prawda.

– Właśnie. I jakoś nigdy się nie zgadało, jak to się zdarzyło, że zeszliście się z Mateuszem. Tyle wiem, że z mężem rozwiodłaś się bardzo dawno, że masz świetnych synów, ale to właściwie wszystko.

– Chce ksiądz usłyszeć historię życia siedemdziesięcioletniej kobiety? – spytałam z nieco wymuszonym uśmiechem.

– Mamy czas. To będzie długa noc, bo wątpię, żebyś prędko zasnęła.

– A ksiądz na pewno nie musi wracać na plebanię? Stefania nie będzie zła?

– Ani zła, ani zgorszona – odparł. – I ja, i ty jesteśmy już w wieku, który wyklucza nieprzyzwoitość.

Od początku mnie zdradzał

Moje małżeństwo było jedną wielką pomyłką. Urodziłam się i mieszkałam w mieście garnizonowym, w którym spotkać żołnierza było nierzadko łatwiej niż cywila. Zresztą mój ojciec też był oficerem. Chyba dlatego byłam wręcz skazana na małżeństwo z wojskowym.

Podobali mi się mężczyźni w mundurach, chociaż wiedziałam, że dola żony żołnierza bywa różna. Wprawdzie tata był porządnym człowiekiem, ale też miał swoje słabości, mama nieraz przez niego płakała. Dopiero po latach dowiedziałam się, że chodziło o jego liczne zdrady, ale dla dziecka było to nieczytelne.

Mariusza poznałam na jednym z balów w jednostce. Studiowałam już wtedy, a mój przyszły mąż był wówczas podchorążym, starszym ode mnie o ładnych parę lat, co mi trochę imponowało. Zapraszał mnie do tańca tak często, że mama zaczęła się lekko irytować, za to ojciec przyglądał się nam z zadowoleniem.

– Spotkamy się jeszcze? – zapytał Mariusz, kiedy nadszedł czas się rozstać.

– Zobaczymy – odpowiedziałam ostrożnie i nieco kokieteryjnie, chociaż wszystko we mnie krzyczało „tak, tak!”.

Rano nadeszły wyrzuty sumienia

Przecież we Wrocławiu czekał na mnie chłopak. Jak mogłam się tak zatracić, zapomnieć o nim? Spojrzałam na księdza.

– Serce nie sługa – westchnęłam.

– Rzuciłam chłopaka. Student w rozciągniętym swetrze, z głową pełną jakichś dziwnych idei przestał mi się wydawać tak atrakcyjny jak dotąd.

Proboszcz pokiwał głową.

Tak, serce nie sługa. Dlatego Kościół zaleca odpowiednio długi okres narzeczeństwa. W porywach uczuć bardzo łatwo popełnić błąd.

– I tak właśnie było ze mną. Skończyłam znajomość z chłopakiem i rzuciłam się na główkę ze skały prosto w objęcia młodego oficera. Wie ksiądz, jak to było w latach siedemdziesiątych. Wojskowi mieli naprawdę niezłe życie.

– To prawda. Zresztą w armii nigdy nie jest źle – odparł. – Odkąd przyszło nowe po osiemdziesiątym dziewiątym, kapelani wojskowi też nie mogą narzekać na warunki.

– Nie inaczej – zgodziłam się. – Myślałam, że rysuje się przede mną świetlana przyszłość. Skończyłam studia, w trakcie przyszedł na świat pierwszy syn, niedługo po magisterium drugi…

– A co z tym chłopcem, z którym byłaś przedtem związana? – zainteresował się ksiądz.

– Jakoś to przeżył. Obyło się bez wielkich awantur, bo to był mądry człowiek, a poza tym ja studiowałam ekonomię na uniwersytecie, a on fizykę na politechnice, więc nie spotykaliśmy się zbyt często. A potem, po skończeniu studiów, nie widzieliśmy się przez kilkadziesiąt lat. W tym czasie moje życie uległo daleko idącym zmianom…

U rodziców też nie było spokojnie

O tym, że mąż zdradza mnie na prawo i lewo, dowiedziałam się dopiero po pięciu latach, chociaż podobno robił to od początku, a nawet zanim się jeszcze pobraliśmy. Ślub był oczywiście tylko cywilny, żeby nie psuć mu kariery w wojsku.

– Dobrze ci, to siedź cicho – burknął tylko, kiedy mu oświadczyłam, że o tym wiem. – Jest takie przysłowie, że przy jednej dziurze każdy kot zdechnie.

Nigdy do nikogo nie czułam takiego obrzydzenia jak do niego po tych słowach. Płakałam potem kilka dni, aż podjęłam decyzję.

– Rozwód?! – uniósł się, kiedy mu ją oznajmiłam. – Nie będzie żadnego rozwodu!

Groził, że użyje wszystkich swoich wpływów, zapomniał jednak, że mój ojciec był wówczas pułkownikiem i miał więcej do powiedzenia od jakiegoś tam kapitana. Wyprowadziłam się z chłopcami do rodziców i zaczęło się jałowe życie. W domu rodzinnym też nie było tak spokojnie i różowo. Rodzice często się kłócili, chłopcy tego słuchali, ja próbowałam jakoś mediować, ale często obrywałam od obu stron. Ksiądz westchnął ciężko.

– Niełatwe miałaś życie – zauważył.

– Niełatwe – zgodziłam się. – Na szczęście ojciec pomyślał o wykupieniu mieszkania służbowego, kiedy pojawiła się taka możliwość, więc po jego śmierci nie wróciło do agencji mienia wojskowego. Tylko synowie nie mieli żadnego porządnego startu w życiu. Mariusz płacił minimalne alimenty, w dodatku mama podupadła na zdrowiu… Nieraz pragnęłam, żeby to się szybko skończyło.

– Ale coś się zmieniło – uśmiechnął się ksiądz.

– Tak. I to zupełnym przypadkiem – powiedziałam. – Adam, z którym przyjaźniliśmy się jeszcze w ogólniaku i utrzymywaliśmy kontakt przez całe życie, postanowił zorganizować imprezę z okazji pięćdziesięciolecia zdania
matury.

Z początku wcale nie miałam ochoty jechać do Wrocławia na te obchody, chociaż od mojego miasta to ledwie trzydzieści parę kilometrów. Czułam się ciągle zmęczona i osowiała. Ale synowie mnie namówili. Im też się życie nie poukładało, starszy w ogóle się nie ożenił, młodszy tak samo jak ja był po rozwodzie.

– Jedź, spotkasz dawnych znajomych – namawiali mnie. – Czasem trzeba wyjść z domu.

I wreszcie dałam się namówić

Adam wynajął na imprezę sympatyczny lokal w oddalonej od centrum dzielnicy. Gdy weszłam na salę bankietową, zobaczyłam o wiele więcej osób, niż liczyła moja klasa. Pewnie, że niektórzy przybyli z drugimi połówkami, ale aż takiego zgromadzenia się nie spodziewałam.

– Zaprosiłem jeszcze paru znajomych spoza naszej szkoły – wyjaśnił Adam.

– Baśka, nic się nie zmieniłaś! – rozległ się nagle z boku znajomy głos. Owszem, głębszy i niższy niż kiedyś, ale nie mogłabym go pomylić z żadnym
innym. Coś we mnie drgnęło, spojrzałam na mężczyznę.

– Mateusz?! – zdumiałam się. – Ty tutaj?

– A wyobraź sobie. Pracujemy z Adaśkiem na tym samym wydziale, więc mnie tu ściągnął. Powiedział, że będzie interesująco. I już jest…

Zamilkłam na chwilę, a ksiądz przyglądał mi się uważnie, układając sobie coś w głowie.

– Powiedz, kochana, jak miał na imię ten chłopiec, którego rzuciłaś dla swojego wojaka?

Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko.

– Przecież ksiądz już wie, że Mateusz.

– Domyśliłem się, ale chciałem to usłyszeć.

Tak się między nami zaczęło na nowo. Wprawdzie nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, bo dawne wody już odpłynęły, ale myśmy przez te kilkadziesiąt lat przewędrowali życiowo taki szmat drogi, że zatrzymaliśmy się nad zupełnie inną rzeką.

– Pięknie powiedziane – mruknął proboszcz. – Muszę to zapamiętać. A sądząc z tego, że jesteście razem, miłość wróciła.

Poczułam ściskanie w sercu. Jesteśmy razem… Dzisiejsza noc i jutrzejsze poranne godziny miały zdecydować, ile to nasze „razem” potrwa. Lekarze dawali mu dwadzieścia procent szans.

– Nie wiem, proszę księdza, czy miłość wróciła, bo to dla mnie całkiem nowe uczucie. Wtedy byłam młoda i wydawało mi się, że śmierć nie istnieje, a teraz wręcz przeciwnie. Młody człowiek trwoni dni bez trosko, nie myśląc o przyszłości, lecz kiedy nadejdzie perspektywa śmierci, ceni się każdą godzinę. Oczywiście, o ile ma się z kim ją cenić i dla kogo.

Proboszcz pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Coś mi się zdaje, Basiu, że to nie ja powinienem wygłaszać niedzielne kazania.

Powiedział, że jest ciężko chory

Mateusz zawsze był człowiekiem na wskroś uczciwym, takim go zapamiętałam. Po imprezie u Adama zaczęliśmy się spotykać, często jeździłam do jego mieszkania we Wrocławiu. Nigdy się nie ożenił, chociaż – jak twierdził – parę razy było blisko.

– Najpierw zbyt mocno pochłonęła mnie kariera naukowa – mówił – a potem zrobiło się za późno na takie rzeczy. Tak przynajmniej to sobie tłumaczę. A naprawdę… Nie spotkałem odpowiedniej kobiety. Chyba tylko z tobą byłem gotów się związać.

Zabolało. Poczułam się winna, chociaż on nie miał tego na myśli. Jak już jednak zaznaczyłam, był uczciwy. Dlatego pewnego dnia posadził mnie przed sobą, nalał nam po lampce wina.

– Jestem chory – oznajmił Mateusz. – Bardzo chory…

Przełknęłam ślinę.

– Domyślałam się – szepnęłam. – Trudno czasem nie zauważyć, że coś ci dolega. Co to jest?

– Nowotwór – westchnął. – Bardzo zaawansowany. Wiesz, jakiś czas przed tym, jak się spotkaliśmy, przestałem z tym walczyć. To znaczy, biorę leki cały czas, ale przestało mi zależeć. Nie bardzo miałem dla kogo żyć. Przestałem nawet uczęszczać na grupę wsparcia, którą zorganizował proboszcz naszej parafii. On sam jest rakowcem. Nie chcę cię ze sobą wiązać, Basiu, skoro niedługo mogę umrzeć.

Czy on naprawdę sądził, że zechcę go opuścić tylko dlatego, że jest chory?

– Będziemy walczyć! – powiedziałam z mocą. – Zrobimy wszystko, żeby zwyciężyć.

Uśmiechnął się słabo, ale nie protestował. A we mnie wstąpiła – paradoksalnie – wielka energia. Nie po to znalazłam na starość tę późną miłość, żeby z niej łatwo zrezygnować. Od tamtej pory wzięłam ukochanego do galopu. Nowe badania, nowe leki, spotkania w salce parafialnej. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, ilu ludzi dookoła cierpi na różne formy nowotworów, dopóki nie zobaczy ich w grupie. A przecież to była tylko ta część, która chciała uczęszczać na takie mityngi wzajemnego wsparcia.

Proboszcz wygrał z rakiem kilkanaście lat wcześniej i zaangażował się w pomoc cierpiącym na nowotwory. Zorganizował wspomnianą grupę wsparcia, na której chorzy otrzymywali słowa otuchy, mogli się spotkać z lekarzami i psychoterapeutami. Było to nietypowe działanie, ale w pewnej mierze na pewno skuteczne.

Jeszcze udzieli nam ślubu…

Proboszcz zasnął jakoś po północy. Osunął się w fotelu i lekko pochrapywał. Przykryłam go ostrożnie kocem. Niech śpi. Powinien wstać przed szóstą, żeby zdążyć na poranną mszę. Usiadłam i zadumałam się nad tym, co będzie, jeśli się okaże, że operacja się nie powiodła. Wyniki badań miały być dopiero na rano, a Mateusz zabronił mi przychodzić do szpitala, zanim sam się z nimi nie zapozna. Protestowałam, lecz się uparł.

– Powiem ci, w którą to poszło stronę, dopiero wtedy, kiedy sam się z tym zapoznam. Proszę, Basieńko, zrób to dla mnie. Jeśli będzie źle, nie chcę się przy tobie rozkleić.

– Jeszcze udzielę wam ślubu – powiedział nagle proboszcz pełnym głosem. Patrzył na mnie z uśmiechem. – Miałem bardzo dobry sen. No co? On kawaler, ty nigdy nie wzięłaś ślubu kościelnego, dla nas jesteś panienką, więc nie widzę tutaj żadnych przeszkód. A teraz się pomodlimy.

Telefon wyrwał mnie z głębokiej drzemki. Zerknęłam na zegar. Dochodziła dziewiąta rano. Kiedy ostatni raz patrzyłam na wskazówki, było tuż po siódmej. Ksiądz już poszedł do swoich obowiązków, zapowiedział, że wpadnie koło dziesiątej, jeśli oczywiście nic mu nie wyskoczy. Odetchnęłam głęboko i odebrałam połączenie.

– Cześć, Basieńko – rozległ się zmęczony głos Mateusza. – Już wszystko wiem.

Czekałam z bijącym sercem, co powie.

– Łapiduchy twierdzą, że jeszcze trochę pożyję – usłyszałam i chwilę trwało, zanim dotarło do mnie znaczenie tych  słów. – W każdym razie będę żył do samej śmierci.

– Jezu – wydusiłam z siebie. – Chwała Bogu… Zaraz przyjadę!

Zbierałam się do wyjścia, a w głowie huczały mi słowa księdza „Jeszcze udzielę wam ślubu”.

Czytaj także:
„Jakiś obcy facet odwiedzał grób mamy, zapalał znicz i znikał. Te wizyty na cmentarzu znaczyły więcej, niż myślałem”
„Własnymi rękoma dorobiłem się fortuny. Na starość chciałem żyć jak pączek w maśle, a gotuję się we własnym sosie”
„Narzeczony chciał położyć łapę na majątku moich rodziców. Niby mnie kochał, ale wściekł się, gdy zażądałam intercyzy”

Redakcja poleca

REKLAMA