„Mąż miał przeczucie, że nie poradzę sobie z jego śmiercią. I miał dla mnie gotowy plan działania na życie bez niego”

płacząca kobieta fot. Adobe Stock, pikselstock
„Do żywych przywrócił mnie on sam, mój zmarły mąż. Jak to zrobił? W ostatnich chwilach wykazał się taką samą przezornością, jaka cechowała go przez całe nasze życie. Napisał do mnie list, który oddał najstarszej córce. Miała mi go wręczyć, w razie gdyby uznała, że nie radzę sobie z jego śmiercią, że nie potrafię żyć dalej”.
/ 09.09.2023 08:43
płacząca kobieta fot. Adobe Stock, pikselstock

Mąż zachorował pół roku po ślubie najmłodszej córki. To był rak. Diagnoza spadła na nas jak grom z jasnego nieba, a potem sprawy toczyły się tak szybko i tak dramatycznie, że nawet nie było okazji się pożegnać. 

Stanęłam w miejscu

Najpierw walczyliśmy o jego życie, więc wszelkie myśli o pożegnaniu odsuwaliśmy od siebie, ile sił w sercu. A potem – kiedy już było pewne, że nie da się go uratować – zabrał mi go ból. Żegnałam się z nim, gdy spał, w tych jedynych chwilach odpoczynku od męki. Żegnałam, ale nie pożegnałam. Mijały miesiące od pogrzebu, a ja nie potrafiłam iść do przodu. Zresztą nie wiedziałam, dokąd miałabym iść. I po co, skoro nie ma go już przy mnie?

Do żywych przywrócił mnie on sam, mój zmarły mąż. Jak to zrobił? W ostatnich chwilach wykazał się taką samą przezornością, jaka cechowała go przez całe nasze życie. Napisał do mnie list, który oddał najstarszej córce. Miała mi go wręczyć, w razie gdyby uznała, że nie radzę sobie z jego śmiercią, że nie potrafię żyć dalej. I taka konieczność nastała.

– Dlaczego nie dałaś mi go od razu?! – byłam wzruszona, a jednocześnie zła, że Ewa przez dobrych kilka miesięcy trzymała ten list u siebie i nawet słowa o nim nie pisnęła.

– Bo tato powiedział, że jeśli się pozbierasz, jeśli będziesz w miarę dobrej formie, to mam ci go w ogóle nie pokazywać – wyjaśniła.

– Dlaczego? – nie rozumiałam.

Bo cię znał. I wiedział, że jeśli będziesz sobie radziła, to taki list może tylko rozdrapać ranę. Ale skoro nie zrobiłaś ani jednego kroku do przodu, to jest szansa, że ci pomoże. A już na pewno nie zaszkodzi…

– To są jego słowa?

– Tak. Jak zwykle wszystko przewidział – uśmiechnęła się do mnie przez łzy, a ja przestałam się złościć i ją wyściskałam.

Wiedział, że będę cierpieć

Wypłakałyśmy się obie i poszła, a ja zostałam sama z wiadomością od ukochanego. Długo nie mogłam otworzyć koperty. Siedziałam z nią w fotelu i ściskałam ją w dłoniach. Jednocześnie bałam się swojej reakcji na jego słowa. Bałam się, że pęknie mi serce. Kiedy się w końcu zdecydowałam, drżały mi ręce. Otworzyłam ją i przeczytałam.

To była instrukcja życia po jego śmierci, ale też pożegnanie, na które nie znaleźliśmy czasu – tej części nie mogę przytoczyć, jest zbyt intymna. Zbyszek byłby na mnie zły. Fragment o tym, jak mam się zachowywać, co mam robić, kiedy zostanę sama, świadczy o charakterze najwspanialszego mężczyzny, jaki chodził po tym świecie. Te jego instrukcje, te zalecenia brzmiały żartobliwie i optymistycznie. Były takie, jak on sam za życia.

„Tereniu, domyślam się, jak ci teraz trudno, bo przecież rzadko kiedy zdarza się taki wspaniały mąż jak ja i pewnie niełatwo jest go stracić. Dlatego musisz się bardzo starać, bo pewnie patrzę na ciebie z góry i serce mi pęka, że nie możesz się pozbierać. Wszyscy moi przodkowie ciągną mnie na którąś z chmurek, żeby zagrać w brydża i łyknąć tutejszego koniaku, a ja muszę odmawiać, bo przez ciebie w ogóle nie jestem w nastroju. Dlatego mam propozycję. Wiem, że brzmi to głupio, ale musisz odnaleźć jakąkolwiek dobrą stronę tego, że zostałaś sama. Jakąś korzyść i jej się trzymać.

Chciałbym podpowiedzieć ci, co takiego ja uznałbym za pocieszenie, gdybyś to ty pierwsza przeniosła się na tę drugą stronę. Byłaby to niezależność. Nie sprzątałbym, nie prał, nie mył naczyń, nie słał łóżek i wreszcie przepuszczał wszystkie pieniądze na książki i płyty. Może i ty zrób tak samo. Nie mam na myśli życia w kawalerskim bałaganie. Mówię o niezależności tak w ogóle. Ciesz się nią. Masz po mnie przyzwoitą emeryturę. Rób wszystko to, na co kiedyś nie miałaś czasu. Poleć balonem, idź na kurs gotowania, sklejaj modele, skocz ze spadochronem. Cokolwiek. Od dziś, od tego momentu czekasz na spotkanie ze mną po drugiej stronie. Zrób więc wszystko, żeby ten czas zleciał ci jak najszybciej. A przy czym czas leci błyskawicą, to przecież pamiętasz. Zawsze to tłumaczyliśmy dzieciom”.

Wcieliłam jego plan w życie

– Przy zabawie, przy zabawie, mój kochany… – szepnęłam do siebie wzruszona, kiedy skończyłam. Miał rację. Jak zwykle zresztą.

Czytałam ten list kilkadziesiąt razy. Do trzeciej w nocy. A potem padłam, zasnęłam i obudziłam się z mocnym postanowieniem, że skorzystam z rad Zbyszka. I zaczęłam się bawić.

Oczywiście, nie chodziło o żadne szaleństwa, bo nie miałam na nie odwagi. Zawsze byłam dość skromna. Ale kurs kulinarny, o którym wspomniał mąż, był czymś, o czym zawsze marzyłam. Dlatego się na niego zapisałam. Tak jak do grupy seniorów, która spotykała się regularnie i zajmowała przeróżnymi rzeczami: od pogaduszek przy kawie, po potańcówki, wyjścia do kina, wycieczki za miasto czy do muzeum. W ten sposób zbudowałam sobie swój mały świat niezależności i zabawy. Półtora roku po śmierci męża byłam już zupełnie inną kobietą. Nie przypominałam tej, która nie robiła nic poza opłakiwaniem straty.

Nowy mężczyzna 

Czasem miałam wyrzuty sumienia, że może za dobrze się bawię, że może przesadzam. Ale wtedy sięgałam po list napisany przez Zbyszka i znajdowałam usprawiedliwienie w jego słowach. No i cały czas myślałam o tych wesołych chwilach jak o oczekiwaniu. Na spotkanie z nim, z moim  kochanym Zbyszkiem.

Wszystko skomplikowało się dopiero, kiedy – jakoś tak przypadkiem, bezwiednie, nie wiadomo skąd – pojawił się w moim życiu pewien mężczyzna. Poznałam go na kursie kulinarnym. Zaczęło się od tego, że zaciął się w rękę, krojąc marchew na stanowisku obok, i musiałam mu pomóc. Najpierw uporać się z krwawieniem, a potem popracować nad jego techniką krojenia. A potem niepostrzeżenie zbliżyliśmy się do siebie.

Kiedy pierwszy, drugi, a nawet trzeci raz zaprosił mnie na kawę, przez głowę mi nawet nie przeszło, że on szuka we mnie kogoś więcej niż koleżanki. Pewnie dlatego, że od śmierci męża ani raz nie pomyślałam, że mogłabym jeszcze kogoś poznać. Dopiero po którymś spotkaniu zauważyłam, że jakoś tak dziwne przygaduje, że  jego żarty bywają zbyt frywolne. No i wtedy to do mnie dotarło.

Jak zareagowałam? Muszę przyznać, że pewnego rodzaju zaciekawieniem. Przecież nikt poza moim mężem nigdy mnie nie podrywał. A to był naprawdę interesujący i nawet przystojny mężczyzna. No i zachowywał się jak dżentelmen. Nawet o tym, że mnie kocha, że chciałby ze mną być, poinformował mnie z elegancją i niezachwianym spokojem.

Jeszcze po tym jego wyznaniu spotykałam się z nim stosunkowo długo. Chyba ze dwa miesiące. Ale nic się między nami nie wydarzyło. On próbował się do mnie zbliżyć, jednak bardzo subtelnie, więc nie sprawiało mi żadnego kłopotu zręczne odrzucanie jego amorów. Lubiłam go i nie chciałam go urazić. Ba, nawet mnie pociągał, ale jakoś nie mogłam się przełamać, strasznie się wstydziłam. Nie tylko jego, nie tylko tego pierwszego pocałunku czy czegoś odważniejszego.

Bałam się tych uczuć

Wstydziłam się ludzi, wstydziłam się Boga, wstydziłam się w końcu męża, że gdzieś tam z góry on przypatruje się temu ze złością. Jerzy coraz bardziej naciskał, starał się, a ja trzymałam go w niepewności. Wahałam się nie tylko z powodu wstydu. Nie byłam też pewna swoich uczuć. Kusiło mnie to, że może w końcu od tak długiego czasu nie byłabym sama. Że byłoby się do kogo odezwać wieczorem, koło kogo obudzić. Ale jednocześnie… No właśnie, cały czas miałam w głowie to „ale”.

– Mamo, co ty znów taka markotna się zrobiłaś? – najstarsza córka Ewa przyglądała mi się zatroskana.

– Nie, nie… Tak ci się tylko wydaje – próbowałam ją zbyć.

– Nie udawaj, proszę, bo się martwię. Powiedz mi wprost, o co chodzi? Znów tęsknisz za tatą?

– Nie, nie. To znaczy tęsknię – westchnęłam. – Ale nie tak… wiesz, chorobliwie. To co innego…

– Mów, co takiego, bo naprawdę się denerwuję.

– Ale nie ma czym. To nic takiego. I trochę wstydliwa sprawa…

– Przecież jesteśmy rodziną, mamo!

Zbyszek kazał mi kochać

Wszystko jej opowiedziałam. Przyznałam, że kogoś poznałam i że on mnie mocno nakłania, żebyśmy byli razem. Wyjaśniłam jej – z największym wstydem – że do niczego jeszcze nie doszło, a ja nie dość że się boję, to jeszcze do tego wstydzę. A tak między Bogiem a prawdą, to sama nie wiem, czy tego chcę. Czy po tacie potrafię jeszcze kogoś pokochać? A ona tak słuchała, słuchała i uśmiechała się coraz bardziej.

– Z czego się tak cieszysz? – zapytałam w końcu.

– No bo nie mogę uwierzyć, że on był aż tak zapobiegliwy…

– Co masz na myśli?

– Poczekaj, coś ci przyniosę, to zrozumiesz – poszła do sypialni, pogrzebała trochę w jednej z szafek i przyniosła… list. Tak, kolejną wiadomość od mojego męża. – Powiedział, żebym ci go dała, gdyby pojawiła się taka sytuacja.

– A ty go znowu przetrzymywałaś? Ech, ty! – zaśmiałam się. Tym razem nie byłam na nią zła. Wiedziałam, że zrobiła to na życzenie ojca.

List otworzyłam w domu. Możecie uwierzyć lub nie, ale to była wiadomość właśnie na taką chwilę. Jakby wiedział, jakby dokładnie przewidział, jak się to wszystko potoczy. Nie mogłam wyjść z podziwu, że kiedy odchodził w takim smutku i cierpieniu, znalazł czas i siłę, żeby pisać do mnie takie rzeczy.

„Jak widzisz, wiedziałem, że w końcu, prędzej czy później, pojawi się ktoś, komu twoje wdzięki nie będę obojętne. Chciałem, żebyś wiedziała, że się nie złoszczę. Że rozumiem… Znajdź sobie kogoś i bądź z nim szczęśliwa. Ja nie będę zazdrosny. Zresztą tu, na górze, nie ma czegoś takiego jak zazdrość. Tu są tylko miłość i zrozumienie. Mówię ci, straszna nuda. Ale to zobaczysz, jak już sama tu wpadniesz. Do zobaczenia. PS Nic się nie bój, więcej listów nie zostawiłem”.
Tak jak poprzednio, i tym razem długo nad jego słowami płakałam. Znów nie spałam przez pół nocy. I podobnie jak wtedy rano obudziłam się z decyzją. Dobrą i radosną.

Jeszcze tego samego dnia spotkałam się z Jerzym i powiedziałam mu, że między nami nic więcej nie będzie. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Ten list uświadomił mi, że nigdy nie znajdę nikogo takiego jak mój mąż. A skoro tak, to nie ma co plątać się w mało znaczące przygody. Nie skręciłam więc na boczny tor. I pędzę dalej przez życie sama. Ale jest mi lekko, ponieważ mam niczym niezmąconą pewność, że zmierzam tam, gdzie jest on. Prosto do niego.

Czytaj także: „Mój chłopak to dwulicowy drań. Udawał miłość, a ja miałam być tylko przykrywką dla uczuć do kogoś innego”
„Od lat tułamy się po Polsce z powodu pracy męża. Mam dość życia na walizkach z małym dzieckiem”
„Dla męża byłam tylko inkubatorem. Obsesyjnie wyliczał mi dni płodne, a ja zataiłam przed nim, że nie mogę mieć dzieci”

Redakcja poleca

REKLAMA