„Mąż miał nieposzlakowaną opinię w pracy. Byłam w szoku, kiedy otrzymałam telefon, że aresztowali go za przemyt”

Dostałam telefon, że mój mąż został aresztowany fot. Adobe Stock, Nomad_Soul
„Patrząc na to, jak niektórzy opływają w dostatki, zaczęłam sama mężowi wiercić dziurę w brzuchu, że mógłby się zdecydować na przemyt. W domu nam się nie przelewało. Kilka takich kursów bardzo wzmocniłoby nasz domowy budżet”.
/ 03.06.2022 16:15
Dostałam telefon, że mój mąż został aresztowany fot. Adobe Stock, Nomad_Soul

Mało brakowało, a nie odebrałabym tamtego telefonu. Wyświetlił mi się bowiem jakiś nieznany numer. Nie miałam czasu na pogaduszki z akwizytorem, który prawdopodobnie się pod nim krył. A jednak intuicja podpowiedziała mi, że to może być coś ważnego. W końcu jeśli ktoś dzwoni do ludzi o siódmej rano, zazwyczaj ma ważny powód. Odebrałam. I co? To był mój mąż!

Ale nim zdążyłam się ucieszyć, że się odezwał, i zdziwić, dlaczego dzwoni tak wcześnie, w dodatku z nieznanego numeru, Jarek rzucił:

– Nie mam czasu na tłumaczenia. Jestem we Francji, zostałem aresztowany. Weź długopis i notuj.

Sama nie wiem, jak mi się udało zrobić notatki, bo ręce tak mi się trzęsły, że ledwo mogłam w nich utrzymać pióro.

Jarek w więzieniu? Za co?!

Mój mąż jest najuczciwszym człowiekiem, jakiego znam! Jest wręcz naiwny w swojej uczciwości... Pamiętam, jak kiedyś znalazł na ulicy dwieście złotych i wywiesił ogłoszenie. Zadzwoniło do nas tylu ludzi, że musielibyśmy obrobić bank, żeby każdemu oddać, co jego. Ileż wtedy padło pod naszym adresem nieprzyjemnych słów! Jareczkowi nawet do głowy nie przyszło, że po pieniądze może się zgłosić ktoś, kto niczego nie zgubił. Taki właśnie jest...

Od dwudziestu lat pracował w firmie transportowej, w której bardzo go cenili. Był ich najlepszym i najbardziej zaufanym kierowcą. Dlatego szef bardzo często dawał Jarkowi naprawdę korzystne finansowo zlecenia. Do takich należały między innymi przeprowadzki, bo przy nich można było dodatkowo zarobić za załadunek i rozładunek mebli. Firma, w której pracował Jarek, specjalizowała się w przeprowadzkach po całej Europie. Miała specjalnie przystosowane samochody z miękko wyściełanymi ściankami, aby meble nie obijały się podczas transportu, i pasami do ich przypinania.

Ostatnio dostał zlecenie na przewóz rzeczy z Francji

Był zadowolony, bo to oznaczało dobry zarobek.

– Na pewno złapię dodatkowo parę groszy, przydadzą się. Przecież mamy zamiar zrobić remont – cieszył się.

No i pojechał. I wylądował we francuskim więzieniu – nie wiadomo dlaczego… Zrozpaczona zadzwoniłam do firmy męża. Natychmiast połączono mnie z samym szefem. Widocznie już całe biuro huczało o tym, co się stało.

– Pani Dorotko, przykro mi, ale chyba nie możemy powiedzieć dużo więcej ponad to, co pani już wie – westchnął szef. – Francuska policja poinformowała nas tylko, że chodzi o przemyt…

Przemyt?! Mąż nigdy się nie bawił w takie rzeczy! Nawet w latach 90., kiedy mnóstwo ludzi w to wchodziło, bo były z tego dobre pieniądze. Oj, niektórzy to się w tamtych czasach dorobili na szmuglowaniu papierosów i wódki! Jakie fortuny na tym powyrastały! Głowa mała! Wystarczyło mieć przekupionego celnika, żeby przejechać przez granicę bez kontroli, z towarem wartym tyle co całkiem niezły samochód. Albo i dwa.

Jarek dostawał wtedy różne propozycje

Przychodzili do niego tacy, co go namawiali, aby zaczął dla nich jeździć.

Przyznam, że patrząc na to, jak niektórzy opływają w dostatki, zaczęłam sama mężowi wiercić dziurę w brzuchu, że mógłby się zdecydować raz czy drugi na taką akcję. W domu nam się nie przelewało, byliśmy oboje z niezamożnych rodzin, na dorobku. Kilka takich kursów bardzo wzmocniłoby nasz domowy budżet.

– Mieszkanie większe nawet o jeden pokój już by nas urządzało! – dowodziłam Jarkowi, ale on tylko kręcił głową.

– Kochanie, nie można sobie przeszmuglować towaru raz czy drugi, a potem skończyć – tłumaczył mi. – Kiedy już wchodzisz w ten interes, to na dobre! Dostajesz kontakty, nazwisko celnika, który przymknie oko na samochód, i już znasz kanał przerzutowy. Myślisz, że ci ludzie, którzy organizują ten proceder, chcą ciągle zmieniać kierowców? Mają kilku zaufanych, bo wtedy są bezpieczni.

A mój mąż takim zaufanym kierowcą nie zamierzał nigdy zostać. Twierdził, że to niebezpieczne, nie tylko ze względu na możliwość wpadki. Świat przemytników rządzi się ponoć własnym zasadami i on nie chciał mieć z nim nic wspólnego.

Po latach mogę powiedzieć, że dobrze zrobił

Bo z tych, o których wiem, że wtedy szmuglowali, to już kilku nie żyje. A umierali w bardzo dziwnych okolicznościach. Jeden z nich bywał u nas często na obiadach. Został wyeliminowany przez kogoś, kto bał się, że kiedyś chlapnie. Jarek zawsze działał uczciwie. I może nie zarabiał jakichś wielkich kokosów, ale z czasem było nas już stać na całkiem wygodnie życie.

Mieliśmy mieszkanie i nowy samochód. A ostatnio kupiliśmy działkę na przedmieściach. Czego więcej trzeba? A tutaj takie zaskoczenie… Podejrzenie o szmugiel! Nie mogłam w to uwierzyć.

– Mój Jarek na pewno niczego nie przemycał! – oznajmiłam szefowi mojego męża, gdy tylko przyjechałam do jego firmy, chcąc być w centrum wydarzeń.

– Pani Dorotko, my wiemy, że nie. Ale teraz trzeba to będzie udowodnić Francuzom – odparł pan Zygmunt, starając się zachować spokój. – Jarka aresztowali, samochód zatrzymali. Sam nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi!

Następne godziny były dla mnie koszmarem. Trzeba przyznać, że szef Jarka naprawdę starał się mu pomóc. Znalazł kancelarię prawną we Francji, która obiecała zająć się sprawą. Wymogli na policji przeniesienie męża w lepsze miejsce, bo dotąd był trzymany w tymczasowym areszcie na granicy, nawet bez porządnego prysznica i toalety. No i wynajęli tłumacza, bo mój mąż nie mówi po francusku, a z kolei tam nie znają angielskiego.

Udało nam się także zdobyć telefon do wysoko postawionej urzędniczki służb celnych, która miała nam powiedzieć coś więcej na temat tego, co niby „przemycał” mój mąż.

Babka okazała się jednak niezwykle niesympatyczna

Poinformowała nas tylko, że nazajutrz sprawą zajmie się prokurator i on zadecyduje, co dalej. Tamta noc była chyba najdłuższą w moim życiu. Jeszcze nigdy nie denerwowałam się tak bardzo. Praktycznie nie zmrużyłam oka. Przewracałam się tylko z boku na bok i obsesyjnie myślałam o tym, co się dzieje w tej chwili z moim mężem. I modliłam się żarliwie, aby go nie skazali za czyn, którego nie popełnił.

Było oczywiste, że prawdziwy przemytnik, którym był prawdopodobnie właściciel przewożonych rzeczy, nigdy w życiu nie przyzna się do przestępstwa. Zapewne wyprze się wszystkiego i zwali winę na kierowcę. Powie, że to kierowca doładował auto, biorąc nielegalne zlecenia, albo wręcz usiłując przerzuć przez granicę coś, co należało do niego. Tak strasznie się bałam, że uwierzą temu facetowi...

Następnego dnia wzięłam urlop, bo w tak złym stanie psychicznym nie byłam zdolna pójść do pracy. Czekałam na telefon z firmy Jarka. Jego szef obiecał, że zadzwoni, jak tylko się czegoś dowie. Chodziłam po mieszkaniu w tę i z powrotem, wszystko leciało mi z rąk. Próbowałam się czymś zająć, czymkolwiek, lecz nie potrafiłam skupić się nawet na tak prostej czynności jak sprzątanie.

Wprost szalałam z niepokoju

Skończyło się na tym, że usiadłam i gapiłam się tępo w ścianę.

Na szczęście, dzieciaki wcześnie rano pojechały do szkoły, nie musiałam się więc przed nikim tłumaczyć. Do tej pory jakimś cudem udało mi się przed nimi ukryć, że stało się coś złego. Wreszcie późnym popołudniem telefon zadzwonił, a historia, którą usłyszałam, zwaliła minie z nóg. Otóż okazało się, że ten idiota, który wynajął ciężarówkę mojego Jarka do przeprowadzki, pośród swoich mebli przemycał… pół tony tytoniu! Tak! Pół tony na dwie tony bagażu, które jest w stanie przewieźć taka ciężarówka. I jeszcze się głupio tłumaczył celnikom, że on tylko chciał sobie z dala od ojczyzny „trochę popalić”… Jasne! Tytoń za naprawdę gruby szmal!

„No to już oni mu dadzą ›popalić‹!” – pomyślałam z mściwą satysfakcją.

– Nie mógł się nie przyznać – powiedział mi szef Jarka. – Tytoń był schowany w skrzyniach między rzeczami. Gdyby Jarek chciał to wszystko doładować sam, nie wyrobiłby się czasowo. Bo między godziną wyjazdu z towarem z miejsca załadunku, wykazaną na zleceniu, a godziną dotarcia do portu było tylko tyle czasu, ile go potrzeba na przejechanie całej trasy.

Jak to się stało, że Jarka z tym tytoniem złapali? Przecież nie ma już granic i kontroli między państwami w Europie – nie mogłam zrozumieć.

– To prawda, nie ma kontroli, kiedy się płynie z Francji do Anglii promem – przyznał pan Zygmunt. – Ale my ostatnio nie pływamy, tylko ładujemy ciężarówkę na pociąg i przewozimy ją przez tunel. A wtedy, ze względu na bezpieczeństwo, niektóre samochody są sprawdzane. I, niestety, padło akurat na nasz...

Tym oto sposobem Jarek spędził dwa długie dni we francuskim więzieniu, a ja najadłam się strachu.

Wszystko dlatego, że jakiś palant okazał się nieuczciwy!

Kiedy prokurator wyjaśnił, kto jest właścicielem tytoniu, mojego Jarka zwolniono. Jednak to jeszcze nie koniec całej sprawy. Odstawiono go bowiem na pociąg do Polski jedynie z dowodem osobistym i 30 euro w kieszeni. We francuskim areszcie zostały wszystkie jego rzeczy osobiste, komórka i laptop. A także samochód należący do firmy!

Bardzo prawdopodobne, że firma i mój Jarek nigdy tego nie odzyskają. A jeśli nawet, nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Kancelaria prawna, wynajęta przez szefa mojego męża, walczy co prawda o oddanie tych rzeczy, ale francuska policja uważa je za dowody rzeczowe. Naprawdę nie rozumiem, co do przemytu tytoniu ma bielizna mojego męża albo jego laptop! Dla firmy natomiast ważny jest przede wszystkim samochód. Bez niego nie zarabia ani szef Jarka, ani on sam, bo zwyczajnie nie ma czym jeździć.

Jeśli na dłużej wylądujemy na samej gołej pensji, bez służbowych diet, nie będzie dobrze z naszym rodzinnym budżetem. Tak naprawdę radziliśmy sobie nieźle głownie ze względu na nie. Staram się jednak być dobrej myśli. Nasz znajomy prawnik podpowiedział nam ostatnio, że Jarek powinien wystąpić z powództwa cywilnego przeciwko temu podłemu przemytnikowi.

– Aresztowanie, podejrzenia, dwa dni w więzieniu, utrata części wynagrodzenia i zatrzymanie rzeczy osobistych to nie przelewki! – wyliczył. – A przecież to zatrzymanie naruszyło także nieposzlakowanej dotąd reputację Jarka...

Moim zdaniem Jarek może się starać o ładnych kilka tysięcy euro! Myślę, że skorzystamy z jego rady. W końcu ten przemytnik naraził mojego ukochanego na bardzo poważne konsekwencje. I powinien mu za to zapłacić! Chociaż i tak tego, co oboje z mężem przeszliśmy, nikt nie będzie nam w stanie w żaden sposób wynagrodzić.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA