„Mąż ma w nosie, że sąsiad rozstawia wszystkich po kątach. Chowa głowę w piasek, bo boi się wiejskich plotkar”

Mój mąż obwiniał mnie o swój alkoholizm fot. Adobe Stock, Liubomir
„– Przypiąć go i będzie spokój! – Przecież to żywa istota, zwierzak, cierpieć będzie – oburzyłam się. – Bo też ludziom się w głowach przewraca – Marcin odstawił pusty talerz. – Jak świat światem, pies podwórka pilnował! A teraz jakieś wymysły… Ludziom się gorzej dzieje niż zwierzakom, do tego doszło?”.
/ 07.05.2023 14:30
Mój mąż obwiniał mnie o swój alkoholizm fot. Adobe Stock, Liubomir

Nie mogłam się doczekać, aż mój stary wróci. Latem go nie ma, bo pracuje w polu, zimą też się gdzieś włóczy… Ledwie usłyszałam, jak wchodzi do domu, rzuciłam się do drzwi.

– No gdzie ty się szwendasz, czekam i czekam, trzeba coś z nim zrobić, bo wreszcie jakieś nieszczęście się przytrafi, a ciebie nie ma! – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

Marcin zamarł w przedpokoju, z gumofilcem w dłoni.

– Z kim chcesz coś robić, jakie nieszczęście? – patrzył na mnie tępo.

– No jak z kim, z Felkiem – naskoczyłam na niego, niesłusznie zresztą, bo niby skąd miał wiedzieć, że chodzi o naszego psa.

Marcin odetchnął z ulgą

Odstawił zabłocone buty do sieni.

– Ty to potrafisz przestraszyć, kobieto, naprawdę. Myślałem, że coś się naprawdę stało, że o Tymka chodzi – wzruszył ramionami. – No, co ten kundel znowu zrobił?

Tymek, nasz syn, miał ostatnio kłopoty w szkole. Pobił się nawet kilka razy z kolegami, dość poważnie, nic więc dziwnego, że Marcin w pierwszej kolejności pomyślał o nim.

– Nie, z Tymkiem tym razem wszystko w porządku – uspokoiłam męża. – A Felek znowu przez ogrodzenie przeskoczył i po wsi latał. Wrócił cały uwalany w błocie, z rozdartym uchem, pogryzł się z jakimiś psami.

– To akurat nie dziwne, psy przecież tak mają – Marcin wszedł do kuchni i rozcierał zgrabiałe ręce. – Została jeszcze zupa z obiadu? Zjadłbym coś ciepłego, rozgrzał się.

– Ale nie o to idzie, czy to dziwne czy nie – złościłam się, stawiając garnek na gazie. – Tylko, że ludzie się skarżą.

Jacy ludzie? – Marcin wyraźnie myślami był gdzie indziej, czym jeszcze bardziej mnie wkurzył.

– Jak to jacy? No ze wsi – podniosłam głos. – Po podwórkach im lata, koty goni, z psami się gryzie. A sąsiadka narzekała ostatnio, że jakiś zwierzak jej kury zagryzł i wyraźnie dawała do zrozumienia, że to nasz Felek zrobił. Nie ona jedna zresztą. Jak u Janka kury zginęły, to jego żona mówiła, że Felka w okolicy widziała. A na jesieni, pamiętasz, co stary mleczarz po wsi rozpowiadał? Że niby nasz pies mu gęsi zagryzł!

– Może być – Marcin wzruszył ramionami. – U nas przecież też tylko patrzy, jakby do zagrody z kurami wskoczyć. Żarty jest…

– Ale idzie o to, że wreszcie ktoś mu jakąś krzywdę zrobi – zezłościłam się, że mój chłop jakiś taki wolno myślący. – Więc trzeba coś wymyślić. Nasze ogrodzenie to dla niego pestka, przeskakuje bez problemu. Może by nową siatkę zrobić, wyższą?

– Zwariowałaś? – Marcin o mało nie upuścił talerza, który mu właśnie podałam. – Ty wiesz, ile to kosztuje?! Przecież susza była, zbiory nie wyszły, oszczędzać musimy! Pewnie, nie mam na co kasy wydawać, tylko na nową siatkę, bo tę kundel przeskakuje! Od dawna powtarzam: uwiązać cholerę do budy i już.

– Jakie uwiązać, nie dam – zaperzyłam się. – Przecież to żywa istota, zwierzak, cierpieć będzie. Oglądałam ostatnio na Animal Planet, jak ci strażnicy od zwierząt uwalniali takie psy na łańcuchach uwiązane.

– Bo też ludziom się w głowach przewraca – Marcin odstawił pusty talerz i wyciągnął papierosy. – Jak świat światem, pies podwórka pilnował! A teraz jakieś animalsy, sralsy… Ludziom się gorzej dzieje niż zwierzakom, do tego doszło?

Mój mąż wszedł na swój ulubiony temat

Zawsze uważał, że za dużo fundacji zajmuje się psami i kotami, a za mało dziećmi i bezdomnymi. Trochę racji w tym było… Teraz jednak miałam realny problem z Felkiem i nie chciałam zmieniać tematu.

Dobrze, czekaj, trzeba się nad tym zastanowić – powiedziałam polubownie, licząc, że go udobrucham.

Dla wszystkiego wyciągnęłam jeszcze domową nalewkę z pędów sosnowych, na rozgrzewkę.

– Na łańcuch się nie zgadzam, nowego ogrodzenia nie postawimy. To może chociaż jakiś boks dla Felka? Albo drut byś przeciągnął nad siatką, żeby nie skakał? – podrzuciłam.

– Boks to też wydatek, siatkę trza by kupić, wylewkę zrobić – Marcin podrapał się po brodzie. – To już prędzej ten drut… Dobra, pomyślę coś. Daj no jakiegoś grzybka pod tę nalewkę.

Drążyłam temat, dolewając chłopu jak trzeba, i wreszcie stanęło na tym, że podwyższy ogrodzenie. Przypomniał sobie, że w szopie powinien być drut, z pola, jak krowy jeszcze mieliśmy. Marcin obiecał, że go znajdzie, i pokombinuje, jak go rozciągnąć. Ale dwa dni później Felek zniknął. Rano go nie było, co mnie jeszcze nie zaniepokoiło, bo nieraz się zdarzało, że po nocy nie wrócił, zwłaszcza jak jakaś suczka w okolicy cieczkę miała. Jednak kiedy do południa się nie pojawił, zaczęłam się martwić.

W końcu to nie lato, zimno jest

No i co by nie było, to na żarcie zawsze wracał! A teraz ani widu, ani słychu. Przyszło mi do głowy, że jakiś samochód go potrącił. W końcu przez naszą wieś idzie droga wojewódzka, niejeden jeździ tu szybciej, niż powinien. A że na prądzie gmina oszczędza, latarnie ledwie ćmią, to mógł taki wariat psa nie zauważyć… Uszykowałam obiad, opatuliłam się i poszłam do wsi. Może psina gdzieś w rowie leży i potrzebuje pomocy? Przeszłam wzdłuż i wszerz, zajrzałam do rowów, nawet kawałek w las poszłam, bo pomyślałam, że może ktoś go potrącił, w krzaki rzucił. Ale śladu po Felku nie było! Wróciłam zziębnięta i zmartwiona, licząc jeszcze na to, że w międzyczasie się pojawił. Niestety. Marcin, o dziwo, też się przejął, jednak on od razu nabrał podejrzeń, co stało się z Felkiem.

– Albo ktoś go wykończył, albo trafił na lepszego od siebie – zawyrokował.

– Jak wykończył, co ty mówisz? – spojrzałam na niego przerażona.

– Normalnie. Otruł albo z wiatrówki trafił – mąż wzruszył ramionami. – Niejeden przecież się odgrażał, że jak mu kury będą ginąć, to on z tym zrobi porządek. No i zrobił.

Ale co ty opowiadasz, Marcin, przecież tak nie można – wyjąkałam. – To żywe stworzenie przecież… Taki dobry pies.

– Anka, daj spokój, zwierzę, i tyle – Marcin patrzył na mnie z wyraźnym politowaniem. – Tu każdy gospodarza świnię zaszlachtować potrafi, to nad psem by się zastanawiał? A co trzeci, to jeszcze kłusuje. Nie wiesz?

– Ale to przestępstwo jest, policję trzeba wezwać! – zawołałam.

– A dowód jakiś masz? – Marcin pokręcił głową. – Ja policji wzywać nie będę, na wojnę ze wsią o głupiego kundla nie pójdę. Pewnie, że szkoda zwierzaka, pięć lat z nami był, ale sam się o sprawiedliwość prosił. Zresztą, nie wiadomo, jak było. Może się z jakimś większym psem pogryzł. Albo we wnyki się złapał.

– Jutro idziemy do lasu go szukać – zarządziłam zdecydowanie.

Marcin pluł sobie w brodę przez cały następny dzień, kiedy musiał ze mną latać w śnieżnej brei po krzakach.

Narzekał, że zwariowałam

Tłumaczył, że i tak nie wiemy, gdzie Felek poleciał, a całego lasu przecież nie przejdziemy, ale nie dawałam za wygraną. Dopiero, jak się zaczęło ściemniać, odpuściłam i dałam się namówić na powrót do domu.

– Przestań, Anka, nie znajdziemy go – mówił Marcin po drodze. – Może być wszędzie. A kto wie, może zawędrował za jakąś suką do innej wsi i znajdzie się po kilku dniach. Przecież wiesz, jak to z psami. Pamiętasz, jak dwa lata temu nam zginął? Z tydzień nie wracał!

– Ale to było lato – jęknęłam. – Teraz gdzie ma się podziać? Moim zdaniem, trzeba by ludzi we wsi przycisnąć, dopytać. Chodzisz na to piwo do gospody, pogadałbyś z jednym czy drugim, wyciągnął coś. Ja ci mówię, Felek niejednemu przeszkadzał, ludzie na pewno coś wiedzą.

– I co, myślisz, że się który przyzna, że go trutką poczęstował albo śrutem? – Marcin sceptycznie pokręcił głową. – Daj spokój, mówię ci, kobieto, ty wojny o kundla nie wywołuj.

Może i mój mąż miał rację, ale ja tak łatwo nie chciałam odpuścić. Następnego dnia do sąsiadki poleciałam niby tak, na ploty, ale chciałam podpatrzeć, co i jak, może by się wygadała. U mleczarza też byłam, ale nic nie wskórałam. To znaczy, owszem, coś udało mi się uzyskać – ludzką niechęć. Pół wsi miało mi za złe, że ich podejrzewam o zamordowanie psa. Nagle okazało się, że wszyscy o mnie plotkują i głupoty gadają.

– Mówiłem, nie idź za kundla na wojnę – złościł się Marcin, kiedy mu opowiadałam, że wieś krzywo na mnie patrzy. – Odpuść sobie.

Nie odpuszczę! Jestem pewna, że ktoś mojego psa ukrzywdził i już moja w tym głowa, żeby dowiedzieć się kto, i mu to udowodnić.  Przetłumaczyć mu się nic nie da, a żywe stworzenie! Kiedyś na pewno dojdę prawdy. 

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA