„Mąż ledwo zauważa niepełnosprawnego syna. Namawia mnie na drugie dziecko, bo może tym razem trafi nam się zdrowe”

mąż namawia żonę na drugie dziecko fot. Adobe Stock, VadimGuzhva
„Tak, chciałabym mieć zdrowe dziecko. Ba, marzę o nim! Wydaje mi się, że gdyby maluch urodził się zdrowy, Piotr poświęcałby mu więcej czasu niż Adasiowi. jednak tak być przecież nie musi. Sen z powiek spędza mi myśl, że kolejny maluch też urodzi się chory”.
/ 20.05.2022 14:15
mąż namawia żonę na drugie dziecko fot. Adobe Stock, VadimGuzhva

Miałam niespełna 25 lat, gdy zaszłam w ciążę. Byłam wtedy wesołą, zadowoloną z życia kobietą. Miałam dobrą pracę, kochającego, czułego męża, własne mieszkanie. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko jednego – dziecka. Kiedy więc zobaczyłam na teście ciążowym dwie kreski, aż popłakałam się ze szczęścia. Moje marzenie miało się spełnić!

Ciążę znosiłam znakomicie. Żadnych nudności, bólów kręgosłupa, opuchniętych nóg. Pracowałam do siódmego miesiąca! Przez cały ten czas zastanawiałam się, jakie będzie to moje pierwsze, wymarzone dziecko. Odpowiedź  była jedna: śliczne, mądre i oczywiście zdrowe. Do głowy mi nawet nie przyszło, że może urodzić się chore. Byliśmy z mężem młodzi i zdrowi, w naszych rodzinach nie było żadnych wad genetycznych, na USG lekarz nie dopatrzył się niczego niepokojącego, stosowałam się do wszystkich jego zaleceń. Cóż więc złego mogło się stać?

Cała opieka jest na mojej głowie

Urodziłam w terminie. Synka, Adasia. Gdy pojawił się na świecie, byłam taka szczęśliwa! Miałam nadzieję, że za sekundę będzie jak w filmie. Przytulę go, poczuję na sobie jego ciepło, oddech na twarzy. Ale lekarz nie położył mi go na piersi. Nagle wokół nas zrobił się ruch. Przybiegł inny lekarz, pielęgniarki. Synka gdzieś zabrano. Gdy na zmianę z mężem pytaliśmy, co się dzieje, słyszeliśmy tylko, że dziecko było niedotlenione i trafiło na oddział intensywnej terapii dla noworodków. Adaś przeżył, ale lekarze uprzedzili, że prawdopodobnie nie będzie się rozwijał tak jak zdrowe dzieci. Co dokładnie to oznaczało, nie potrafił powiedzieć.

Przez pierwsze dni byłam załamana. Na zmianę płakałam i przeklinałam zły los, potem zebrałam się w sobie. Miałam przecież synka, musiałam się nim zająć. Na początku myślałam, że Piotr mnie wesprze, ale szybko się wykręcił. Stwierdził, że ktoś musi zarobić na leczenie małego, bo przecież na świadczenia z NFZ nie ma co liczyć, i rzucił się w wir pracy.

Gdy byłam jeszcze w ciąży obiecywał, że nie będzie tylko niedzielnym ojcem. A teraz nie chciał się zajmować Adasiem nawet w weekendy. Czasem go wziął na ręce, czasem się dłużej nad nim zatrzymał, coś tam mu szepnął, i na tym koniec. Choć nigdy mi tego nie powiedział, czułam, że jest zawiedziony, że ma takie dziecko. To ja wstawałam do synka nocy, karmiłam go, przewijałam, kąpałam, wychodziłam z nim na spacery. To ja woziłam go po lekarzach, na rehabilitację, to ja ćwiczyłam z nim w domu. Wierzyłam, że to przyniesie efekty i synek dogoni rówieśników.

Ale mijały kolejne miesiące, rok, potem drugi, a Adaś był ciągle jak niemowlę. Nie chodził, nie mówił. Starałam się cieszyć każdym sukcesem, każdym maleńkim kroczkiem w rozwoju, który zrobił, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem. Zazdrościłam matkom, które wychodziły ze swoimi pociechami na plac zabaw, serce mi się ściskało, gdy widziałam, jak maluchy biegną do nich, krzycząc mama. Ja nigdy tego nie doświadczyłam. Ba, zaczęło do mnie docierać, że pewnie nigdy nie doświadczę.

Może gdyby lekarze mieli dla mnie jakiekolwiek dobre wiadomości… Lecz kolejni specjaliści, do których docierałam, tylko rozkładali ręce. Mówili, że trzeba walczyć dalej, że jakaś nadzieja na małą poprawę jest, że zawsze może się zdarzyć cud. Czułam się zawiedziona, oszukana. Przecież tak się starałam, tyle poświęciłam, a tu prawie żadnych efektów i tylko mała nadzieja. A cud? W cuda nie wierzyłam i nie wierzę.

Nie wiem, jak dałabym radę

Miesiąc temu synek skończył trzy lata. Piotr wspomniał wtedy, że powinniśmy mieć drugie dziecko. Zaskoczyło mnie to. 

– Zwariowałeś? – krzyknęłam, gdy odzyskałam mowę. – Nie ma mowy. Już teraz mam wrażenie, że doba jest za krótka. Nie dam rady wziąć na siebie więcej obowiązków! 

– Może jednak? Kocham Adasia, ale chciałbym mieć zdrowe dziecko. A ty nie? Tak szczerze? – pytał Piotr.

W pierwszym momencie chciałam krzyknąć nie, i że synek mi wystarcza, ale głos mi uwiązł w gardle. Przed oczami stanęły mi te uśmiechnięte matki prowadzące swoje maluchy na plac zabaw. I zazdrość, którą czułam, gdy na nie patrzyłam.

– Co? Też bym chciała… Pewnie… A właściwie to nie wiem. Potrzebuję czasu do namysłu – wykrztusiłam.

– W takim razie pomyśl. I daj znać, co postanowiłaś – odparł.

Pytałam o zdanie lekarza, on nie widzi przeszkód…

No i od tamtej pory siedzę i myślę. Tak, chciałabym mieć zdrowe dziecko. Ba, marzę o nim! Chciałabym patrzeć, jak się rozwija, zaczyna raczkować, stawiać pierwsze kroczki, mówić… Zaprowadzić je kiedyś do szkoły, do komunii, tańczyć na jego ślubie… Słowem nacieszyć się takim zwyczajnym macierzyństwem, doświadczyć tego wszystkiego, czego nie doświadczyłam i raczej nie doświadczę z Adasiem.

Ale bardzo się boję. I to nie tylko tego, że nie podołam nowym obowiązkom. Przez te cztery lata przywykłam do kieratu, nauczyłam się rozciągać dobę. Poza tym wydaje mi się, że gdyby maluch urodził się zdrowy, Piotr poświęcałby mu więcej czasu. No i jest jeszcze moja mama. Właśnie przeszła na emeryturę i obiecała, że pomoże mi w opiece nad Adasiem. Teoretycznie więc nie powinnam się wahać.

Jednak sen z powiek spędza mi myśl, że kolejny maluch też urodzi się chory. Powiedziałam o swoich obawach lekarzowi. Stwierdził, że to mało prawdopodobne, że kondycja synka jest spowodowana nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, które raczej się nie powtórzą. A jak się powtórzą? Nie dam rady zajmować się kolejnym, niepełnosprawnym dzieckiem. Kocham synka i nigdy go nie opuszczę, ale drugie takie dziecko to za dużo. Nie wytrzymam tego fizycznie, a przede wszystkim psychicznie.

Co robić? Zaryzykować? A jeśli tak, to jak pozbyć się tego lęku, obaw?

Czytaj także:
„Mąż został na weekend z półtoraroczną córką. Dzwonił do mnie 50 razy dziennie i pytał o wszystko. Tatuś roku...”
„Mój mąż zmarł 5 lat temu. Pocieszenie znalazłam w ramionach mężczyzny, którego kochałam w młodości. Wtedy nam nie wyszło”
„Po śmierci męża szukałam oparcie w ramionach innego mężczyzny. Synowie odstraszali wszystkich kandydatów”

Redakcja poleca

REKLAMA