„Mąż krytykował wszystko, co robię, więc dałam mu do wiwatu. Zwiałam za granicę i zostawiłam go na pastwę losu i parówek”

szczęśliwa kobieta fot. iStock, Peathegee Inc
„Jak to mówią – nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Podjęłam dobrą decyzję i dopiero teraz w pełni zdałam sobie z tego sprawę. Jedyne, czego żałowałam, to tego, że zdecydowałam się na ten krok tak późno”.
/ 12.11.2023 12:29
szczęśliwa kobieta fot. iStock, Peathegee Inc

– Wrócę koło piątej dopiero, no to mamusia odgrzeje Kubusiowi i Ani obiad… Byłabym zapomniała! Ojciec wczoraj dzwonił. Pytał, co u mamy…

Moja synowa tajemniczo zawiesiła głos, ale ja machnęłam tylko ręką. Jak to mówią – nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Podjęłam dobrą decyzję i dopiero teraz w pełni zdałam sobie z tego sprawę. Jedyne, czego żałowałam, to że zdecydowałam się na ten krok tak późno.

Wcześnie wyszłam za mąż

Kiedyś sprawa była prosta. Była ciąża, musiał być ślub. Nikogo nie obchodziło, że nie kochałam Zbyszka szaloną miłością. Prawie go nie znałam, jeśli mam być szczera, poza tymi kilkoma randkami, które skończyły się tak, jak się skończyły. Na początku było jeszcze między nami normalnie. Mąż pracował w kopalni, przynosił niezłe pieniądze. Niczego nam nie brakowało. Przyszły na świat dzieci. Wydawało mi się, że wiedziemy zwyczajne życie, jak setki innych małżeństw.

Były radości, były problemy. Do głowy by mi nie przyszło, że można cokolwiek zmienić! A jednak Bóg najwyraźniej miał dla nas inny plan. Zaczęły się redukcje, zwalniali kolegów Zbyszka. Potem przyszła kolej i na niego. Na początku nie narzekałam. Dostał niezłą odprawę, wierzyłam, że otworzy jakąś działalność, coś się w naszym życiu zmieni na lepsze. Chciałam, żeby był panem biznesmenem, żeby skończyła się niebezpieczna praca na zmiany…

Niestety, Zbyszek wcale się do szukania nowego zajęcia nie rwał. Po dwóch nieudanych próbach rozkręcenia jakiegoś interesu doszedł do wniosku, że do niczego się nie nadaje i – został na bezrobociu. Dla mnie oznaczało to prawdziwą udrękę. Mój mąż bez zajęcia po prostu zdziwaczał.

Zaczął widzieć problemy tam, gdzie ich nie ma, a wszystkie swoje frustracje i żale do całego świata wylewał – na kogóż by innego – oczywiście na mnie! Nigdy mnie specjalnie nie szanował, jednak od czasu zwolnienia z kopalni jego uwagi i przytyki stały się po prostu nie do zniesienia.

Uwielbiał poniżać mnie przy innych

Pewnego razu na przykład przyszli do nas na kolację sąsiedzi. Wiedziałam, że sąsiadka jest na diecie, więc nie chcąc jej stawiać w głupiej sytuacji, zrezygnowałam z przygotowywania ciężkich dań kuchni śląskiej. Zamiast tego zrobiłam sałatkę z łososiem. Kiedy ją wnosiłam, Zbyszek spojrzał na półmisek krytycznie i burknął:

– Okej, kolację dla królika już przygotowałaś. A kiedy podasz coś dla nas?

Usiłowałam mu tłumaczyć, że czas, żebyśmy przeszli na zdrowszą kuchnię, ale Zbyszek tylko wybuchnął tubalnym śmiechem i wyszedł z domu, mówiąc coś o tym, że „idzie się normalnie najeść”. Zachował się po prostu jak cham! A to jeszcze nic. Kiedyś byliśmy u jego mamy i siostra Zbyszka chciała podarować mi bluzeczkę. Kupiła ją dla siebie, ale po ciąży przytyła i w nic się nie mieściła. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że jestem drobnej postury, dlatego w tym prezencie nie było nic dziwnego. Tym razem jednak Zbyszek spojrzał na bluzkę ironicznie, wyszczerzył się w dziwnym uśmiechu i warknął:

– Dobrze, siostruniu, że choć u ciebie z barem mlecznym nie ma problemu… Bo Olka, to szkoda mówić. Z przodu deska, z tyłu deska, w sam raz będzie na niej leżała ta bluzka jak dla siksy!

Tego już było dla mnie za wiele. Wstałam od stołu zapłakana. Zawsze miałam kompleksy z powodu niewielkiego biustu. Zbyszek świetnie o tym wiedział i wykorzystał ten mój słaby punkt, żeby mnie upokorzyć przy rodzinie! Myślicie, że ta sytuacja czegoś nauczyła mojego męża? Skąd! Jego zachowanie stawało się z każdym dniem coraz gorsze.

Krytykował mój wygląd, wyśmiewał fakt, że nie interesuję się polityką (bo on teraz, jak miał więcej czasu, całe dnie spędzał przed telewizorem, wykrzykując obelgi pod adresem polityków, którzy mieli inne niż on poglądy), ba, zaczął przy mnie oglądać zdjęcia z półnagimi babami i komentować ich walory!

Czułam się jak zero

Co gorsza, kiedy nie reagowałam na zaczepki Zbyszka w domu, on tym chętniej poniżał mnie przy ludziach. Mówił moim koleżankom, żebym się od nich uczyła pieczenia ciast, bo w kuchni nie jestem orłem, prosił siostrę o poradę… dla mnie, w kwestii tego, jak przytyć „tu i ówdzie”, jednym słowem, miał mnie za nic!

Początkowo próbowałam sobie tłumaczyć skandaliczne zachowanie męża szokiem, jaki wywołała u niego utrata pracy. Potem wszystko zwalałam na kryzys wieku średniego. Usprawiedliwiałam go przed ludźmi. Kiedy ktoś zwracał mi uwagę na sposób, w jaki Zbyszek się do mnie zwraca, mówiłam o nim z troską i współczuciem, choć w środku aż się we mnie wszystko gotowało.

Najbardziej całą sytuacją denerwowały się nasze dzieci. Oboje wyprowadzili się już z domu, ale nawet podczas rozmów telefonicznych łatwo mogli się zorientować, co się u nas dzieje.
Zawsze trzymali moją stronę.

– Mamo, czemu ty po prostu nie zostawisz ojca? – powiedziała mi nawet pewnego dnia starsza córka, Małgosia. – Przecież my patrzeć nie możemy na to, jak on cię psychicznie niszczy.

– Małgosiu, przecież ja nie mogę tego zrobić! – obruszyłam się wtedy. – Ślubowałam waszemu ojcu przed ołtarzem i przysięgi dotrzymam! Zresztą – dodałam jeszcze – gdzie niby pójdę? Szkół nie mam, oszczędności też nie. Jestem starą kobietą. Mój czas już minął. Co innego ty i Bartek. Korzystajcie z życia, póki możecie.

Wiedziałam, o czym mówię. Zarówno Małgosia, jak i mój młodszy syn, Bartek, a także jego żona, od dawna myśleli o wyjeździe za granicę. Szczególnie Bartka gryzł ten temat.
Jest lekarzem, skończył arcytrudne studia – byłam z niego taka dumna! – a w naszym lokalnym szpitalu oferowali mu marne grosze! Widziałam, jak dzień po dniu w moim synu narasta frustracja – i nie miałam pojęcia, jak mu pomóc.

Z jednej strony, wiadomo, jak każda matka chciałam widzieć syna przy sobie. Z drugiej – wszyscy spośród jego kolegów, którzy wyjechali, ułożyli sobie na obczyźnie wygodne życie, gdy tymczasem Bartek gonił z dyżuru na dyżur. Prawie nie widywał żony i synka, a Agnieszka była w drugiej ciąży. Tak bardzo chciałam im ulżyć.

Dlatego nie byłam specjalnie zdziwiona, gdy kilka miesięcy po tej rozmowie Bartek oznajmił mi, że on i Agnieszka jednak zdecydowali się przeprowadzić do Irlandii.

– Wiesz, mamo, dostanę tam kilka razy większą pensję niż tu, wynajmiemy dom, będziemy żyli spokojniej – tłumaczył. – Martwię się tylko, jak ty tu sobie z ojcem poradzisz. Przecież ten człowiek cię zamęczy. Tak rozmawialiśmy z Agnieszką… – zawiesił na chwilę głos – …może byś pojechała z nami? No, wiesz, dopilnowałabyś Kubusia i Ani, Aga mogłaby też poszukać pracy…

– Synku! – aż parsknęłam śmiechem na taką propozycję. – Przecież znasz to powiedzenie: „Nie przesadza się starych drzew”. Co ja bym tam robiła? Nie znam języka, nikogo tam nie znam. Zgubiłabym się na pierwszej ulicy. Tu jest cały mój świat: sąsiedzi, działka, no i ojciec. Może on i ma swoje dziwactwa, ale przecież ktoś go musi dojrzeć na stare lata. Więc – dziękuję za propozycję, ale nie.

Bartek westchnął i coś powiedział o tym, że jakby co, oni na mnie czekają z otwartymi ramionami. Tylko że ja tak naprawdę wcale nie przestałam myśleć o propozycji syna. Tym bardziej że wraz z upływem czasu coraz bardziej oczywistym stawało się dla mnie, że Bartkowi i Agnieszce powodzi się w Irlandii świetnie. Znaleźli niewielki, ale zupełnie wystarczający na ich potrzeby dom nad morzem, ba, nawet polski kościół znajdował się w okolicy. Przesyłali zdjęcia i – nieustannie zachęcali mnie do przyjazdu.

Tymczasem w domu, ze Zbyszkiem, zamiast lepiej, to było coraz gorzej. Teraz chodził i opowiadał, że nie ma już syna, bo się „wynarodowił”.

– Wychowałem takiego wyrzutka społeczeństwa! – usłyszałam pewnego razu, jak skarżył się sąsiadowi. – Państwo polskie zapłaciło gówniarzowi za studia, a on zamiast leczyć Polaków, to pojechał w świat, za chlebem. Nie chcę go znać!

Zwariować można!

– A czego ty byś chciał? – nie mogłam wytrzymać, żeby nie wtrącić się do rozmowy. – Przecież on tutaj, żeby utrzymać swoją rodzinę, musiał dorabiać w pogotowiu! Nie było go całymi dniami, nie widział rodziny. Uważasz, że to jest życie? Co z ciebie za ojciec, że zamiast popierać wybór syna, to jeszcze go przy obcych obgadujesz!

– Siedź cicho, kobieto! – wrzasnął na mnie Zbyszek. – Lepiej nam powiedz, co tam nowego słychać w tych serialach, bo na tym to się na pewno znasz – zarechotał tubalnie, a kolega mu zawtórował; aż się zagotowałam!

Nie miałam pojęcia, o co chodzi temu człowiekowi, bo nie oglądałam namiętnie żadnych seriali, jeśli już ktoś w naszym domu był fanem telewizji, to on, ale nie chciało mi się z nim dyskutować. Zaczęło do mnie docierać, że tak naprawdę niewiele mnie łączy z mężem.

„Owszem, może i jestem już starszą kobietą – pomyślałam sobie wówczas. – Ale czy to naprawdę znaczy, że nic dobrego mnie już w życiu nie czeka? Przecież w tym małżeństwie będzie tylko gorzej! Zbyszek już teraz ciągle narzeka: a to, że koszula nierówno uprasowana, a to w pokoju za zimno, bo otworzyłam okno, a to za gorąco – bo odkręciłam grzejnik.

Zwariować można! A będzie tylko gorzej, bo przecież na starość takie szajby ludziom jeszcze bardziej odbijają. Żeby ten człowiek mnie chociaż przy obcych szanował, ale nie, na to nie mam co liczyć. Co było ostatnio? Jak ten cham mógł powiedzieć przy sąsiadce, że kupiłam szampon przeciwłupieżowy, bo jestem stara baba i się sypię! Czy naprawdę do końca życia chcę znosić tę ciągłą krytykę i upokorzenia?! Za co?!”.

Już wolę zginąć w katastrofie!

Podobne myśli prześladowały mnie przez cały dzień, dlatego gdy Bartek zadzwonił wieczorem, napomknęłam mu nieśmiało:

– Syneczku, a gdybym tak spróbowała i przyjechała do was na jakiś czas? Oczywiście nie chcę się narzucać i jeśli będę kłopotem, to…

– Ależ skąd! – wyraźnie ucieszył się Bartek. – Jakim kłopotem! Z nieba nam mama spada! Agnieszka właśnie dostała bardzo interesującą propozycję pracy. Miała zrezygnować, no bo jeśli ona pójdzie do pracy, kto zajmie się dziećmi, ale w tej sytuacji… To co, szukam mamie samolotu! Naprawdę bardzo się cieszymy!

Entuzjazm syna dodał mi odwagi. A ta ostatnia miała mi się bardzo, bardzo przydać. Zbyszek robił bowiem wszystko, żeby zatrzymać mnie w domu. Najpierw usiłował swoją zwykłą bronią – kpinami i szyderstwem – wybić mi z głowy pomysł wyjazdu do Irlandii.

– Wiesz, ile samolotów rozbija się w powietrzu? – zaczynał na przykład ni z tego, ni z owego. – Kobieto, przecież ty nawet nie wiesz, co trzeba zrobić w razie katastrofy samolotu! Tego nie uczą na durnych kursach układania badyli!

Było to nawiązanie do mojego dawnego marzenia, żeby skończyć kurs florystyczny, na który oczywiście nie poszłam – bo Zbyszek tak skutecznie wyśmiał ten pomysł, że się nie ośmieliłam.

– Nie wiem, ale się dowiem – sama się zdziwiłam, skąd znalazłam odwagę, żeby przeciwstawić się mężowi. – Ty też nie zawsze tak wszystko od razu wiedziałeś, może nie? A jeśli chcesz wiedzieć, to wolałabym zginąć w samolocie niż dalej tu z tobą tkwić!

Mina Zbyszka: bezcenna

Ta i podobne rozmowy utwierdziły mnie w przekonaniu, że dobrze robię. I tak pół roku temu, spakowana w jedną niewielką walizkę, dołączyłam do mojego syna i jego rodziny w Irlandii. Teraz, z perspektywy czasu, mogę powiedzieć, że była to wspaniała decyzja. Dopiero tutaj, z dala od wiecznie narzekającego Zbyszka, od jego ponurej gęby, wiem, że żyję!

Czuję się potrzebna, bo przez większość dnia zajmuję się wnukami. Wieczorami uczę się angielskiego. Należę do lokalnego kościoła katolickiego, angażuję się w akcje wolontariatu. Ba, ostatnio nawet zapisałam się na kurs tańca! To też jedno z moich rozlicznych marzeń, przed których spełnieniem powstrzymywały mnie szyderstwa męża!

Ze Zbyszkiem jestem w separacji. Wiem, że on dalej nie pogodził się z moim wyborem, ale ja go nie zmienię. Co tu dużo mówić, po prostu po raz pierwszy w życiu jestem naprawdę szczęśliwa. I zrozumiałam jeszcze jedno. To nieprawda, że „nie przesadza się starych drzew”. Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć żyć naprawdę. Nawet jeśli w tym celu trzeba „przesadzić drzewo” – tak jak w moim przypadku – o kilka tysięcy kilometrów!

Czytaj także:
„Sąsiedzi udawali, że nic nie słyszą, ale ja nie zamierzałem być obojętny na krzywdę dziecka za ścianą. Musiałem mu pomóc”
„W orszaku żałobnym mojej matki wydała się tajemnica. Za życia zapomniała mi powiedzieć, że moim ojcem jest wujek”
„Nie zabrałem żony na męski wypad, bo nie wozi się drewna do lasu. Wściekła się i teraz nie mam, do czego wracać”

Redakcja poleca

REKLAMA