„Mąż kpił ze mnie, że jestem jego utrzymanką. Nie ma pojęcia, że przez 15 lat podebrałam mu z konta 100 tysięcy”

zadowolona kobieta fot. Adobe Stock, (JLco) Julia Amaral
„Gdy zarobki Mariusza zaczęły coraz bardziej rosnąć, postanowiłam wykorzystać jego nieuwagę. Doszliśmy do poziomu, w którym tysiąc w jedną czy drugą stronę kompletnie nie robił różnicy w naszych wydatkach. Zaczęłam więc odkładać takie drobne kwoty na swoje oddzielne konto. Tak na wszelki wypadek”.
/ 07.10.2023 07:15
zadowolona kobieta fot. Adobe Stock, (JLco) Julia Amaral

Mama zawsze wpajała mi, że podstawą w życiu kobiety jest „dobrze się ustawić”. Miała oczywiście na myśli wyjście za mąż za zamożnego mężczyznę. Nie wyobrażałam sobie innego scenariusza, wierzyłam, że tak po prostu musi być. Nie wiedziałam tylko, że życie to nie bajka i zamożny mąż niekoniecznie musi być ideałem mężczyzny, a stosunkowo wygodna codzienność wcale nie musi być szczęśliwa.

Dobra partia

Mariusz był synem znajomych rodziców, pary lekarzy. Mama od zawsze sączyła mi do ucha, że będzie w przyszłości świetną partią i że powinnam się za niego brać. Oczywiście, sam kończył już studia medyczne i miał dołączyć jako lekarz do załogi prywatnej przychodni rodziców, a w przyszłości zupełnie ją przejąć. Nakręcona przez rodziców wmówiłam sobie, że to mój książę na białym koniu. Nie zwracałam uwagi na jakiekolwiek inne cechy. Nie dbałam o to, czy mamy wspólne zainteresowania, nie interesowały mnie jego poglądy. Ważne było tylko to, że zadba o mnie finansowo. 

Rodzice Mariusza również sugerowali mu, żeby zainteresował się mną. Byłam ładna, miła, skromna i znali moją rodzinę. Wystarczało im to do szczęścia. W taki oto sposób rozpoczął się nasz związek. Czy miłość – nie wiem, trudno mi powiedzieć. Wtedy na pewno myślałam, że to miłość, ale dziś wydaje mi się, że niewiele wiedziałam o tej prawdziwej. Nasza relacja rozwijała się bardzo szybko, bo za jej sterami właściwie przesiadywali głównie nasi rodzice. To oni podjęli decyzję, że już czas się zaręczyć i oni zaczęli organizować ślub. Nie miałam nic przeciwko – jak każda dwudziestoletnia dziewczyna wpadłam w ferwor wybierania kwiatów, sukni i planowania menu weselnego. 

Od razu stałam się bogata

Nie mogę powiedzieć, żeby mój dom był biedny, bo rodzice właściwie zapewniali mi prawie wszystko, czego potrzebowałam. Wakacje, ubrania, książki, kieszonkowe, nowe ubrania... Na pewno jednak nie mieliśmy takiej ilości kasy jak rodzina Mariusza. Przeskok odczułam tuż po ślubie. Nie dość, że otrzymaliśmy małą fortunę od gości weselnych, to jeszcze w prezencie od teściów (którzy i tak sfinansowali nam większość przyjęcia) dostaliśmy mieszkanie. Na starcie mieliśmy więc o wiele więcej niż większość par.

Nie musiałam pracować. Pensja Mariusza pokrywała wszystkie nasze potrzeby, a procent od przychodni rodziców pozwalał na luksusowe przyjemności takie jak egzotyczne wakacje, kosztowne, modne ubrania i torebki czy drogi samochód. Czułam, że mam życie, o którym zawsze marzyłam. Do czasu, gdy po raz pierwszy poważnie się nie pokłóciliśmy.

Byłam w finansowej pułapce

Od jednego do drugiego słowa zaczęliśmy na siebie wrzeszczeć, a w apogeum awantury Mariusz zagroził, że zablokuje mi wszystkie karty, jeśli nie zrobię tak, jak on chce. To wtedy uderzyła mnie świadomość, że finansowa zależność szybko może zamienić się w pułapkę.

Zdesperowana i kompletnie zaskoczona, zaczęłam prosić Mariusza, żeby tego nie robił, płakać, że przecież nie mam niczego własnego. Dziś wiem, że to był mój wielki błąd, bo okazałam mężowi swoją słabość i zależność od niego.

Kilka dni później mąż mnie przeprosił za swoje słowa, ale ja nie byłam w stanie o nich zapomnieć. Miałam też wrażenie, że od momentu, kiedy zobaczył, że odcięcie od pieniędzy jest w stanie natychmiast mnie złamać, stracił do mnie część szacunku. 

Dawał mi odczuć, że jestem gorsza

Mąż zaczął traktować mnie jak domownika gorszej kategorii. Skończyło się pytanie mnie o zdanie w ważnych kwestiach dotyczących naszego domu, życia czy inwestycji. Coraz częściej pozwalał sobie na nieprzyjemne żarty o finansach.

Gdy dyskutowaliśmy o wydatkach i zdarzyło mi się powiedzieć: „Mariusz, przemyślmy to, przecież chodzi o nasze pieniądze”, mąż przybierał kpiącą minę i odpowiadał mi: „Chyba moje”. Nigdy wcześniej tego nie robił.

Zdarzało mu się także przelewać pieniądze na nasze wspólne konto, z którego opłacałam wszystkie domowe wydatki. Gdy pierwszy raz zobaczyłam przy przelewie tytuł „dla utrzymanki”, wpadłam w szał. Mariusz oczywiście bronił się, że to tylko żart, ale mnie nie było do śmiechu.

Uważałam, że mamy bardzo jasny i zgodny podział ról. Ja zajmowałam się domem, dbałam o wszystkie sprawy związane z formalnościami, rachunkami, zakupami, a także urodzinami bliskich czy świętami. Do obowiązków Mariusza należała praca – zresztą, umówmy się, nie aż tak ciężka. Przecież pracował na garnuszku u rodziców, więc nie musiał budować swojej pozycji od początku, jak większość lekarzy. Zarabiał też znacznie więcej niż koledzy z branży w jego wieku. 

Potrzebowałam niezależności

Gdy zarobki Mariusza zaczęły coraz bardziej rosnąć, postanowiłam wykorzystać jego nieuwagę. Doszliśmy do poziomu, w którym tysiąc w jedną czy drugą stronę kompletnie nie robił różnicy w naszych wydatkach. Zaczęłam więc odkładać takie drobne kwoty na swoje oddzielne konto. Tak na wszelki wypadek. 

Po jakichś siedmiu latach małżeństwa okazało się, że miałam nosa. Pewna awantura między nami znowu doprowadziła nas do momentu, w którym mąż zagroził mi odcięciem pieniędzy. Tym razem jednak, ku jego zdziwieniu, odpowiedziałam butnie: 

– A odcinaj, proszę bardzo! Poradzę sobie!

Mariusz zaczął ze mnie kpić. Nie wierzył, że mówię na poważnie, ale ja na jego oczach przecięłam wspólną kartę płatniczą i wyszłam z pomieszczenia. Chyba był w szoku. Na dwie noce wyniosłam się do hotelu i nie odbierałam telefonów od męża. Był tak zbity z tropu moją reakcją, że bardzo szybko zmiękł. Gdy wróciłam do domu, czekał na mnie z wielkim bukietem kwiatów i nową kartą płatniczą. 

– Łucja, przepraszam. Nie powinienem był tego mówić. Jesteś moją żoną. Moim obowiązkiem jest cię utrzymywać i dbać o twój komfort. Przepraszam, wybacz mi – wyznał ze skruchą.

Wybaczyłam, ale nie zapomniałam

Na swoim prywatnym koncie nadal gromadziłam pieniądze na wszelki wypadek. Po tamtej awanturze mąż nieco spokorniał i nabrał do mnie szacunku, ale nadal zdarzały mu się niesmaczne żarty o „byciu utrzymanką” albo moim rzekomym „długu” wobec niego. Bardzo mnie to irytowało.

Co więcej, irytowało mnie, że takie żarty bez problemu przechodziły nawet w towarzystwie naszych rodziców. Zaśmiewali się z nich do łez. Było mi przykro, że nie przeszkadza im, w jakiej roli mnie postawili. Że zupełnie świadomie godzą się na odbieranie mi szacunku i niezależności w zamian za pieniądze. Uważają wręcz, że komentarze, którymi raczy mnie mąż są zupełnie normalne w małżeństwie.

Zawsze, gdy gościliśmy moich rodziców i teściów, wypytywali Mariusza o jego nowe sukcesy zawodowe, o ambicje, o nowe lokale, które zamierza otworzyć. Na mnie ledwo zwracali uwagę. Pytali mnie tylko o to, gdzie kupiłam te nowe serwetki, albo skąd zamówiłam ciasta na deser. Uważali mnie tylko za głupią gąskę, której największą ambicją jest rola kury domowej. Nie zwracali uwagi na moje zainteresowania ani zdanie na poważne tematy takie jak polityka czy finanse.  

Zadbałam o siebie

Na szczęście, umiem się zabezpieczyć. Dziś jestem już ze swoim mężem od piętnastu lat, a na koncie oszczędnościowym uzbierałam już ponad sto tysięcy. Mąż, taki mądry i obrotny, od lat nie zauważył, że ubyła mu taka fortuna, a podkreślę, że mowa tu wyłącznie o gotówce. W międzyczasie zadbałam także o to, żeby zapewnić sobie prawa do jednego z naszych mieszkań inwestycyjnych. 

Po co to robię? Bo liczę się z tym, że kiedyś może nadejść dzień, w którym mąż przesadzi i ostatecznie udowodni mi, że nie ma za grosz szacunku dla swojej „utrzymanki”. Wtedy nie będę czekać na jego przeprosiny ani manifestować swojej niezależności. Zwyczajnie spakuję swoje eleganckie walizki i się wyprowadzę. Teraz już wiem, że mam taką możliwość.

Przez lata, nawet gdy w naszym małżeństwie działo się źle, uważałam, że nie mam żadnej możliwości ucieczki. Przecież nie poradziłabym sobie bez pieniędzy Mariusza. Musiałam więc zadbać sama o siebie. Nie żałuję, że to zrobiłam. A dla każdej młodej kobiety mam jedną radę: warto żyć skromniej, ale bardziej niezależnie. Być panią swojego losu i nigdy nie dać się pozbawić szacunku.

Czytaj także: „Zostałam kochanką szwagra, bo musiałam. To handel wymienny. On daje mi kasę na spłatę długów, a ja jemu moje ciało”
„Cieszyłam się, że szwagier zginął i więcej nie oszuka mojej siostry. Udawał, że ją kocha, a przygruchał sobie kochankę”
„Po śmierci mamy ojciec chciał mieć mnie tylko dla siebie. Gdy mój chłopak zaginął, byłam pewna, że maczał w tym palce”

 

Redakcja poleca

REKLAMA