„Mąż kolejne święta spędzi w szpitalu. Kiedyś kochałam jego powołanie, teraz jestem wściekła, bo karpia muszę jeść sama”

samotne święta fot. Getty Images, Gpointstudio
„Marcin pracował w szpitalu na oddziale ratunkowym. Wielokrotnie musiał opuszczać rodzinne zjazdy, imprezy z przyjaciółmi, a nawet wracać z wakacji, bo czuł się potrzebny w pracy. On po prostu miał tak wielkie poczucie misji”.
/ 19.12.2023 21:23
samotne święta fot. Getty Images, Gpointstudio

Za oknem sypał śnieg, choinka błyszczała kolorowymi światełkami, a w kuchni unosił się zapach pieczonego ciasta. Prawdziwie bajkowy obrazek, a jednak nic z tego mnie nie cieszyło. Byłam zła, rozgoryczona i zwyczajnie przybita.

Kolejne samotne święta

Kolejne, chociaż tak naprawdę żadne święta, nie powinny takie być. Przecież byłam mężatką! Miałam dom, męża, a wigilię z reguły spędzałam sama przerzucając kanały w telewizji i sącząc wino na kanapie. Czułam się wtedy jak najbardziej żałosna osoba na świecie, chociaż przecież nie miałam prawa narzekać. Nie byłam głodna, nie było mi zimno, miałam gdzie mieszkać... Czułam się winna, gdy tak biadoliłam nad swoim losem, a jednak ciężko mi było doświadczyć szczęścia. Bo i z czego tu się cieszyć?

W pierwszą wigilię po naszym ślubie odrzuciłam zaproszenie rodziców i zadeklarowałam, że od tego czasu będziemy spędzać z Marcinem święta we dwoje.

– Mam już własną rodzinę, własny dom. Dosyć trzymania się maminej spódnicy, czas budować własne tradycje – oświadczyłam dumnie.

Matka śmiertelnie się obraziła, a cała ta sytuacja położyła się długim cieniem na naszych relacjach. Wtedy po raz pierwszy Marcin zostawił mnie samą prawie na całe święta, bo dyżurował w szpitalu. Poczułam się jak idiotka. „W domu pełno gości, gwar, żarty i stos prezentów, a ja siedzę sama w pięknie przystrojonym mieszkaniu i samotnie jem karpia”, użalałam się nad sobą. Duma nie pozwoliła mi jednak pojechać do rodziców.

Przez wszystkie następne lata ukrywałam przed nimi, że tak naprawdę jeszcze żadnych świąt nie spędziłam z mężem. Było mi zwyczajnie głupio. Matka zresztą poczuła się tak urażona moim odrzuconym raz zaproszeniem, że już więcej go nie ponowiła. Oczywiście, wiedziałam, że dom rodzinny tak naprawdę stoi przede mną otworem. Musiałabym jednak przyznać się do błędu. Albo matka musiałaby ponowić swoje raz odrzucone zaproszenie. A wiedziałam, że obydwie jesteśmy na to zbyt dumne.

Mąż był chorobliwie ambitny

To nie tak, że nasze małżeństwo było nieszczęśliwe... Naprawdę kochałam Marcina. W pewnym momencie jednak to, co kiedyś mnie w nim zachwycało, zaczęło być dla mnie problematyczne. Nie dało się budować rodziny z kimś, kogo wiecznie nie ma. Kiedy poznaliśmy się na studiach medycznych, podziwiałam w mężu pasję pomagania ludziom. Była dumna, że mój wybranek poświęca swoje życie na rzecz innych. Wspólnie marzyliśmy o misjach humanitarnych, podróżach do miejsc, gdzie pomoc była najbardziej potrzebna. Takie młodzieńcze bajki, z których ja z czasem się wyleczyłam, ale nie Marcin.

Specjalnie wybrałam pracę w osiedlowej prywatnej przychodni, gdzie spędzałam zaledwie 20 godzin tygodniowo i przez większość czasu przepisywałam przeziębionym dzieciom syropy na kaszel.

– Anka, marnujesz się w tej robocie... Masz przecież taki potencjał! – słyszałam od koleżanek z branży.

– Ale mam też męża i chciałabym mieć rodzinę. Ta praca nie jest dla mnie priorytetem – odpowiadałam.

Mąż jednak nie podzielał moich priorytetów. Marcin pracował w szpitalu na oddziale ratunkowym. Wielokrotnie musiał opuszczać rodzinne zjazdy, imprezy z przyjaciółmi, a nawet wracać z naszych wakacji, bo czuł się potrzebny w pracy. To, czy faktycznie był w niej potrzebny, było dla mnie kwestią dyskusyjną. On po prostu miał tak wielkie poczucie misji. Wielokrotnie się o to kłóciliśmy.

– Całego świata sam nie uratujesz! Masz żonę, masz obowiązki – wyrzucałam mu.

– Przecież dobrze wiedziałaś, za kogo wychodzisz! Wiedziałaś, co chcę w życiu robić. Dlaczego teraz jesteś zaskoczona? – odpowiadał.

Nie potrafiliśmy dojść do porozumienia

W święta porzucałam wszelkie próby dogadania się z Marcinem. Byłam tak przybita perspektywą kolejnej żałosnej wigilii na kanapie, że zwyczajnie odpuszczałam i po prostu czekałam, aż ten „magiczny, rodzinny czas” przeminie.

Odbierałam od krewnych telefony z życzeniami i wysyłane pocztowo podarunki. Oglądałam w telewizji irytujące reklamy, w których wszyscy się ściskali i szczerzyli jak głupi do sera. W wigilijny poranek mąż nawet się ze mną nie przywitał, nawet nie życzył mi wesołych świąt. Wyszedł jeszcze zanim zdążyłam wstać i miał wrócić dopiero dobę później. A przez cały pierwszy dzień świąt jak zwykle miał w planach odsypianie dyżuru...

Usiadłam przy oknie, spoglądając na zimowy krajobraz. Czułam się samotna i zaniedbana. Marzyłam o zwykłym życiu, w którym to ja byłabym dla męża najważniejsza. Nie jakieś misje, poczucie obowiązku, chęć zbawiania świata, ambicje... „Ale czy mam prawo robić mu wyrzuty? Przecież kiedyś kochałam to jego powołanie. Skąd mogłam wiedzieć, że to powołanie stanie się pętlą na szyi naszego związku?”, myślałam smutno.

Narastał we mnie gniew, ale równocześnie odczuwałam żal i tęsknotę. Zrozumiałam, że musimy razem znaleźć rozwiązanie, zanim dystans między nami stanie się zbyt wielki. „Chciałam budować własne tradycje! Święta miały być przecież czasem miłości i jedności, a nie rozłąki i żalu”, pomyślałam. Wiedziałam, że konieczna będzie otwartość, szczera rozmowa i wspólne wysiłki, aby pomóc Marcinowi odnaleźć równowagę między powołaniem a rodziną. Nic się nie zmieni, jeśli Marcin nie będzie czuł potrzeby zmian.

Jeszcze naprawimy to małżeństwo

W tym momencie usłyszałam dźwięk dzwonka telefonu. Znana melodyjka z „Titanica” sygnalizowała, że dzwoni Marcin. Odebrałam nieco zaskoczona. Mąż bardzo rzadko dzwonił podczas dyżurów.

– Cześć. Coś się stało? – zapytałam z lekkim niepokojem.

– Aniu, ja... przepraszam. Przepraszam, że nie ma mnie w domu – wydukał Marcin.

„Rany boskie! Co on wygaduje? Nagle mu się odmieniło? Musiało się stać coś strasznego!”, pomyślałam w panice.

– Marcin, wszystko w porządku? Coś ci się stało?

– Nie, nie... Wszystko jest okej. Po prostu... Zmarł mi właśnie pacjent. Rozmawiałem z nim przez ostatnie kilka godzin. Nie miał wokół siebie nikogo. Żadnych bliskich. Córka spędzała święta za granicą, a on nie chciał, żeby wydawała kasę na bilety. To dopadło go nagle... Nie miał pojęcia, że te zeszłoroczne święta były ostatnimi, które spędzą wspólnie... – opowiadał nieskładnie mąż.

– Przykro mi.

– Nie, to mnie jest przykro. Przykro mi, że pozwoliłem moim ambicjom zająć tak ważne miejsce w naszym życiu. To ty jesteś najważniejsza. To ciebie mam tylko jedną. Przepraszam za to, że wciąż byłem zajęty, przytłoczony pracą i pozostawiałem cię z uczuciem, że nie jesteś dla mnie priorytetem... – ciągnął mąż, a ja czułam, jak w sercu rozlewa mi się przyjemne uczucie ciepła.

– Kochanie, spokojnie. Porozmawiamy w domu. Nie przejmuj się – uspokajałam go.

– Wszystko ci wynagrodzę, obiecuję. Te wszystkie samotne urodziny, święta, wakacje. Obiecuję, że bardziej będę dbał o naszą relację. Wiem, że słowa same w sobie niewiele znaczą, ale mam nadzieję, że moje czyny pokażą ci, że w końcu zrozumiałem, jakim złym mężem byłem przez te lata... – głos męża zaczął się załamywać.

Był naprawdę poruszony.

– Marcin, kochanie, to wszystko już nieważne... Teraz będzie tylko lepiej. Ja cię przecież kocham, wszystko ci wybaczę – wyszeptałam, czując jak i mnie samej napływają do oczu łzy.

– Kocham cię, Ania. Wrócę jutro rano i do końca roku nie biorę już żadnego dyżuru. Resztę świąt, Sylwestra i Nowy Rok spędzimy we dwójkę. Tak, jak zawsze chciałaś.

Słowa Marcina były dla mnie jak lekarstwo. Porzuciłam natychmiast negatywne myślenie i poczucie krzywdy. Choć resztę wigilii, jak zwykle, spędziłam sama, nie czułam się już samotna. Znowu byłam dla kogoś ważna, znowu byłam kochana. A święta, po raz pierwszy od lat, naprawdę stały się czasem szczęścia i miłości.

Czytaj także:
„Mąż porzucił mnie dla innej i dobrze się bawi. Mnie zamiast alimentów zostawił poczucie krzywdy i beznadziei”
„Mój mąż znalazł dziecko na śmietniku. Adoptowaliśmy chłopca, ale zadbam o to, by nigdy nie dowiedział się prawdy”
„Chłopak z liceum porzucił mnie w ciąży i zapadł się pod ziemię. Byłam naiwna, bo cały czas wierzyłam, że do mnie wróci”

Redakcja poleca

REKLAMA