„Mąż kłamał, że jest chory, by traktować mnie jak służącą i doić ze mnie kasę. Łajdak myślał, że się nie zorientuję”

rozczarowana kobieta fot. Getty Images, Yulia-Images
„– Co? Nie możesz mnie tu zostawić... Przecież jestem chory. Co będzie, jeśli mi się pogorszy? – usiłował przekonać mnie do zmiany decyzji. – Też jestem wykończona. Też mogę zemdleć. Zasługuję na wypoczynek – odpowiedziałam”.
/ 28.03.2024 13:15
rozczarowana kobieta fot. Getty Images, Yulia-Images

Wojtek i ja byliśmy szczęśliwym małżeństwem przez prawie trzydzieści lat. Wychowaliśmy troje dzieci, które teraz mają swoje rodziny i mieszkają w innych miastach. Zostaliśmy sami w naszym niewielkim mieszkaniu na trzecim piętrze.

Zaledwie rok temu nasze życie płynęło jeszcze spokojnie i leniwie. Wojtek, będąc już na emeryturze, przejął większość domowych obowiązków, takich jak robienie zakupów czy gotowanie obiadów. To pozwalało mi odpocząć po powrocie z pracy. Mogłam poczytać lub po prostu poleżeć na kanapie. Po południu często wychodziliśmy na spacery lub graliśmy w brydża u znajomych. Odwiedzaliśmy też nasze dzieci i wnuki.

Wszystko nagle się zmieniło

Wojtek poczuł się naprawdę fatalnie. Poszedł do warzywniaka i nie był już w stanie samodzielnie wrócić.

– Pani Kasiu, to wyglądało naprawdę przerażająco! Rozmawialiśmy sobie, a nagle pan Wojtek złapał się za klatkę piersiową. Zbladł, nie mógł złapać oddechu... Na początku nie wiedziałam, jak zareagować! – opowiadała mi później ekspedientka.

Mimo to przytomnie wezwała pogotowie, a mąż został przewieziony do szpitala. Badania wykazały, że był to stan przedzawałowy. Spędził kilka dni na oddziale kardiologicznym, a następnie lekarze uznali, że zagrożenie minęło.

Pani musi troszczyć się o swego męża. Teraz nie powinien się przemęczać ani stresować. Proszę także pilnować, aby regularnie przyjmował leki. Wtedy wszystko powinno być w porządku – usłyszałam, gdy wypuszczano go ze szpitala.

Te słowa naprawdę mnie poruszyły. Nie byłam bowiem taką optymistką jak lekarze.

"Mówimy o sercu, z którym nie ma żartów, a Wojtek nie jest już młody" – myślałam.

Troszczyłam się aż za bardzo

Od tamtej chwili wzięłam na siebie wszystkie obowiązki. Pracowałam na etacie, robiłam zakupy, sprzątałam, gotowałam, prałam. Żeby go nie męczyć, podawałam mu jedzenie do łóżka, przywoziłam prasę i książki. Nawet telewizor przeniosłam do sypialni, aby mógł w spokoju i komforcie oglądać swoje ulubione dyscypliny sportowe.

– Naprawdę, jesteś wspaniała. Nie zasługuję na tak cudowną żonę – mówił.

A potem prosił, żebym zrobiła coś jeszcze dla niego. Nie protestowałam. Potrzebował opieki, więc zajmowałam się nim jak małym dzieckiem. Myślałam, że to normalne, przecież groził mu  zawał.

Nawet nie zauważyłam, że pewnego dnia mój mąż nie tyle był zależny od mojej opieki, ile po prostu do niej przywykł. I zaczął jej ode mnie wymagać. Pierwsza próbowała mi to uświadomić nasza córka, Ewa. Kilka miesięcy temu wzięła wolne i odwiedziła nas na dwa tygodnie.

Córka zrobiła awanturę

Było mi niezmiernie miło z tego powodu, bo ze zmęczenia ledwo trzymałam się na nogach. Po kilku dniach jej pobytu, po powrocie z pracy, zobaczyłam, że jest bardzo zdenerwowana. Okazało się, że doszło do kłótni między nią a tatą. Oznajmiła mu, że marudzi i mnie wykorzystuje. Gdy dowiedziałam się o tym, prawie siłą zaciągnęłam córkę do kuchni i zrobiłam jej awanturę.

– Jak mogłaś to zrobić! Wiesz przecież, że ojciec nie powinien się stresować! – krzyknęłam na nią.

– Mamo, proszę cię. Przejrzyj na oczy! Tata cię wykorzystuje! Być może ma problemy z sercem, ale to nie daje mu prawa, aby traktować cię jak służącą. Jeśli to potrwa dłużej, to wykończysz się od nadmiaru pracy! – przekonywała.

Nie zwracałam na nią uwagi.

– Tata jest słaby, wymaga troski. Jeśli nie jesteś w stanie tego pojąć, wracaj do domu! – przerwałam.

Uparcie trwałam przy swoim zdaniu, mimo że podświadomie uważałam, że córka ma trochę racji.

Lekarz dał nam zielone światło

Kilka tygodni temu lekarz był zadowolony z wyników badań mojego męża.

– Jest twardy i w doskonałej kondycji. Spotkamy się na kontroli, ale dopiero za pół roku – oznajmił.

I podkreślił, że Wojtek może już wrócić do normalnego trybu życia.

Zobacz, już jesteś w pełni zdrowy! – ucieszyłam się, kiedy opuszczaliśmy gabinet lekarski.

Ale on był niezadowolony

– Nie gadaj głupot. Powiedział tak, żeby się mnie pozbyć! Chyba lepiej wiem, jak się naprawdę czuje. Wystarczy lekki wysiłek i od razu brakuje mi powietrza – narzekał z wyrazem bólu na twarzy.

Wierzyłam mu. W końcu najlepiej wiedział, jak się czuje. Mijały jednak tygodnie, a mąż nieustannie skarżył się na bóle serca i spędzał większość czasu, leżąc w łóżku, a ja stałam się jego opiekunką, pielęgniarką i kucharką. Zaakceptowałam swoją sytuację. Obawiałam się o stan zdrowia Wojtka. Nie chciałam mu zrobić krzywdy. Kiedy kładłam się do łóżka wieczorem, modliłam się, aby Bóg dał mi więcej siły. Z trudem radziłam sobie z wszystkimi obowiązkami. I prawdopodobnie ta sytuacja utrzymywałaby się dotąd, gdyby nie pewien przypadek.

Zrobił ze mnie idiotkę

Kilka tygodni temu wyszłam wcześniej z pracy. Potrzebowałam załatwić kilka spraw w urzędach. W drodze powrotnej do domu zrobiłam spore zakupy. Obciążona jak osioł zbliżałam się do naszego bloku, gdy nagle usłyszałam głos mojego męża zza rogu. Zerknęłam. Stał tam, rozmawiając ze znajomymi. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.

– No dobrze, czas wracać i położyć się do łóżka. Żona zaraz przyjdzie. A przecież jestem na skraju śmierci – żartował.

Koledzy patrzyli na niego z podziwem.

– Ech, ty potrafisz się urządzić. Pozazdrościć! A nasze baby cały czas tylko wymyślają dla nas coś do roboty! – kręcili głowami.

– No, cóż, trzeba umieć sobie radzić w życiu, moi drodzy! Bycie na emeryturze ma swoje plusy! – zaśmiał się głośno.

Byłam wściekła

"Czyli tak to wygląda? Daję z siebie wszystko. Ciężko pracuję na jego zachcianki i nie żałuję na nie pieniędzy, martwię się o niego, a on zwyczajnie udaje? I bezczelnie mną manipuluje?" – pomyślałam.

W pierwszych chwili miałam ochotę go udusić. Ale potem zmieniłam zdanie. Wyłoniłam się z zaułka i stanęłam obok mojego męża.

– O, kochanie, widzę, że już czujesz się lepiej. To cudownie. Pomóż mi zanieść do domu te ciężkie zakupy – rzekłam łagodnym tonem.

Prawie zemdlał na mój widok. Stał bez ruchu, ze szparką zamiast ust, gapiąc się na mnie. Następnie szybko pożegnał się ze swoimi kumplami, wziął torby i poszedł za mną. Kiedy przekroczyliśmy próg mieszkania, dyszał, jak stara lokomotywa.

– Musiałem na chwilę wyjść na świeże powietrze. I patrz, od razu poczułem się źle – opadł na krzesło.

Spojrzałam na niego z politowaniem.

– Koniec z tym! Nawet jeśli teraz źle się poczujesz, nie dam się nabrać – oznajmiłam spokojnie. Następnie zadzwoniłam do biura, poinformowałam, że biorę tydzień wolnego i spakowałam torbę. – Wyjeżdżam do Ewy – oznajmiłam mężowi, stojąc w drzwiach.

– Co? Nie możesz mnie tu zostawić... Przecież jestem chory. Co będzie, jeśli mi się pogorszy? – usiłował przekonać mnie do zmiany decyzji.

Postawiłam na swoim.

– Też jestem wykończona. Też mogę zemdleć. Zasługuję na wypoczynek – odpowiedziałam.

Przeprosił mnie

Po siedmiu dniach wróciłam do domu. Mieszkanie błyszczało jak nigdy. Mąż przygotował na mój powrót kolację. Przyznał, że popełnił błąd i prosił o przebaczenie. Mówił, że kiedy ja o niego dbałam, czuł się jak król. I że było mu tak dobrze, iż nie potrafił z tego zrezygnować. To może być pewne usprawiedliwienie, ale...

Nie mam zamiaru tak łatwo mu odpuścić. Teraz to ja odpoczywam po powrocie z pracy, a on biega wokół mnie. Ten stan zaczyna mnie już nieco nużyć, bo nie cierpię bezczynności, ale kilka dni jeszcze wytrzymam.

Czytaj także: „Chcąc zemścić się na byłym mężu, wymyśliłam romans z teściem. Teraz siedzę i patrzę, jak trucizna niszczy ich rodzinę
„Znajome mają mnie za wyrodną matkę, bo ubieram dzieci w lumpeksach. Ich muszą mieć wszystko nowe, z drogimi metkami”
„Na 25. rocznicę postanowiliśmy zrobić sobie prezent. Nie chcieliśmy się ze sobą już męczyć, więc zaplanowaliśmy rozwód”

Redakcja poleca

REKLAMA