Siedziałam przy kuchennym stole, wpatrując się w stary obrus, na którym wyblakłe kwiaty zdawały się gasnąć razem z moim entuzjazmem. Na parapecie stygła filiżanka herbaty, ale zapomniałam o niej, zajęta myślami. Marek zawsze powtarzał, że życie to nie bajka. I miał rację – bajką tego nazwać nie można.
Od kilku lat walczyliśmy z problemami finansowymi, a każdy wydatek trzeba było analizować jak wielką inwestycję. Jednak najbardziej nie bolały pieniądze. Bolała ta cisza między nami, jego chłodne spojrzenia i westchnienia, które czułam nawet zza ściany.
Zbliżały się Andrzejki, jedyna od dawna okazja, by wyrwać się z domu. Marek dostał zaproszenie od swojego kolegi z pracy, a ja od razu pomyślałam, że chciałabym wyglądać inaczej niż zwykle. W szafie miałam tylko stare, wysłużone ubrania, z których każde przypominało o lepszych czasach.
Mąż nie chciał dać mi kasy
– Marek, musimy porozmawiać – powiedziałam, przerywając ciszę w salonie. Mąż, jak zwykle, siedział z pilotem w ręku, wpatrzony w telewizor. Zrobiłam krok w jego stronę, czując, jak serce bije mi mocniej.
– Zbliżają się Andrzejki. Może moglibyśmy przeznaczyć trochę pieniędzy na przygotowania?
Spojrzał na mnie przelotnie, z miną, jakbym właśnie zaproponowała wycieczkę na Malediwy.
– Co znowu? – westchnął ciężko.
– Chodzi mi o sukienkę. Nie mam nic odpowiedniego, a chciałabym wyglądać... no wiesz, elegancko. To raz na rok...
– Sukienka? Agnieszka, oszalałaś? Mamy teraz wydawać na takie bzdury? Przecież masz w szafie pełno ciuchów – rzucił, wracając wzrokiem do telewizora.
– Ale Marek... Tam będą twoi znajomi z pracy. Nie chcę wyglądać jak... szara myszka – próbowałam jeszcze, choć wiedziałam, że to nie przyniesie efektu.
– To twoja sprawa – przerwał mi chłodno. – Nie wydawaj pieniędzy na takie głupoty.
Zacisnęłam usta, czując, jak fala frustracji i złości wzbiera we mnie coraz bardziej. Jak to było możliwe, że każda rozmowa kończyła się w ten sposób? Po chwili wstałam, odwróciłam się i wróciłam do kuchni, gdzie sterta naczyń czekała na zmywanie.
Z każdą kroplą wody spływającą po moich rękach upewniałam się w jednym – nie mam zamiaru rezygnować. Skoro Marek uważał, że niczego nie potrzebuję, to znajdę sposób, by udowodnić, że mogę zrobić coś z niczego. Nie dla niego, nie dla jego kolegów z pracy. Dla siebie.
Poszłam na zakupy do lumpeksu
Następnego dnia, zaraz po pracy, weszłam do pierwszego lumpeksu na trasie. Zatrzymałam się w progu, czując ten znajomy zapach mieszanki proszku do prania i taniego materiału. Na wieszakach piętrzyły się setki ubrań, a ja poczułam lekki zawrót głowy. "Cierpliwość, Agnieszka" – powtarzałam sobie w myślach. Jeśli uda mi się znaleźć coś, co ma potencjał, wygram ten dzień.
Przesuwałam ubrania na wieszakach, słysząc cichy szelest materiałów. Ktoś obok mnie z entuzjazmem podnosił kolorową bluzkę, ktoś inny narzekał na brak rozmiaru. Po godzinie grzebania wśród sukienek moje ręce były zmęczone, ale wtedy, jakby na przekór wszystkiemu, dostrzegłam ją. Wisiała niemal ukryta, między nieciekawym, beżowym golfem a wielką marynarką. Granatowa, z lekkim połyskiem, długość przed kolano.
Złapałam ją od razu. Materiał wydawał się miękki, choć nieco wytarty, ale linia dekoltu była wspaniała, a wcięcie w talii mogło podkreślić sylwetkę. Kosztowała 30 złotych – mniej, niż się spodziewałam.
Byłam zadowolona
Wróciłam do domu z torbą w dłoni i poczuciem triumfu. Po kolacji, gdy Marek zaszył się w swoim fotelu, zabrałam się do pracy. Sukienka wymagała poprawek. Zestaw do szycia, który przyjaciółka Marta podarowała mi kilka lat temu, wreszcie znalazł swoje przeznaczenie. Skróciłam ją nieco, dodałam delikatne, srebrne guziki na ramionach, a brzegi podszyłam, by wyglądały schludniej.
Pracowałam nad nią do późna, ale efekt... Przez chwilę stałam przed lustrem, trzymając sukienkę na wieszaku. Była idealna. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Następnego dnia pokazałam ją Marcie.
– Agnieszka, przecież to cudo! – Marta aż klasnęła w dłonie. – Skąd ją wytrzasnęłaś?
– Lumpeks. Trzydzieści złotych – odparłam z dumą.
– I to cię odróżnia od innych, wiesz? Inna by usiadła i płakała, a ty... Agnieszka, jesteś niesamowita.
Uśmiechnęłam się, choć w głębi duszy wciąż martwiło mnie jedno – co powie Marek.
Mąż mnie wyśmiał
Wieczór Andrzejek zbliżał się wielkimi krokami. Marek krzątał się po mieszkaniu, szukając swojego ulubionego zegarka, a ja kończyłam poprawiać makijaż w sypialni. Włożyłam granatową sukienkę, którą przez ostatnie kilka dni przerabiałam z taką starannością. Materiał układał się idealnie, podkreślając talię, a guziki, które sama przyszyłam, dodawały elegancji.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i po raz pierwszy od dawna poczułam się naprawdę dobrze. Nie idealnie – bo przecież wciąż widziałam drobne mankamenty – ale zadowolenie w moich oczach było prawdziwe.
Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z sypialni. Marek stał w korytarzu, poprawiając kołnierzyk koszuli.
– I co myślisz? – zapytałam z lekkim uśmiechem, rozkładając ręce, żeby mógł zobaczyć całość.
Spojrzał na mnie z góry na dół, marszcząc brwi. W jego oczach nie zobaczyłam zachwytu.
– Co to ma być? – zapytał z pogardą. – Serio myślałaś, że w tej... szmacie dobrze wyglądasz?
Zamarłam.
– Marek, to... to tylko sukienka. Przerobiłam ją sama, żeby nie wydawać pieniędzy. Chciałam wyglądać ładnie.
Prychnął, zakładając zegarek.
– No właśnie, wygląda jak tania szmata. Nie mogłaś po prostu ubrać czegoś normalnego?
Słowa, które wypowiedział, uderzyły we mnie jak lodowata fala. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle. Zmusiłam się, by zachować spokój, choć czułam, jak łzy cisną się do oczu.
– W porządku – powiedziałam cicho, spuszczając wzrok. – Nie idę.
– Co? – rzucił, patrząc na mnie z irytacją. – Nie rób scen.
– Nie idę – powtórzyłam, a głos mi zadrżał. – Nie w tym. Nie z tobą.
Odwróciłam się i zamknęłam drzwi do sypialni, zostawiając go w milczeniu. Siedziałam na łóżku, słuchając, jak jego kroki cichną w korytarzu, a potem trzask drzwi oznajmił, że wyszedł sam. Wtedy już nie powstrzymywałam łez.
Coś we mnie pękło
Siedziałam w sypialni, otulona ciszą, którą przerywał tylko odgłos wiatru uderzającego w okna. Wpatrywałam się w sukienkę, która teraz wisiała na wieszaku, zupełnie jakbym chciała w niej znaleźć odpowiedź. Włożyłam w nią tyle pracy, tyle serca... A w jednej chwili Marek wszystko zniszczył swoimi słowami.
Nie chodziło tylko o sukienkę – to zrozumiałam już wcześniej. Chodziło o to, jak na mnie patrzył. Jak na kogoś, kto zawsze robi coś nie tak, kto nie spełnia jego wymagań. W głowie przewijały mi się inne chwile, w których czułam to samo. Jego westchnienia, gdy zapominałam kupić coś w sklepie. Szydercze uwagi, kiedy próbowałam wprowadzić nowe danie do naszego codziennego jadłospisu. Chłód, z jakim traktował moje marzenia, pasje, a nawet drobne pomysły, jak to, by poczuć się choć raz wyjątkowo.
Zacisnęłam dłonie na kocu, który trzymałam na kolanach. Przypominałam sobie, jak kiedyś wszystko wyglądało inaczej. Kiedy Marek patrzył na mnie z podziwem, a ja nie musiałam się domyślać, czy moje starania mają jakąkolwiek wartość. Co się zmieniło? Ja? Czy może on? „A może zawsze taki był, tylko tego nie widziałam?” – to pytanie przemknęło mi przez głowę, a wraz z nim fala goryczy.
Wyżaliłam się przyjaciółce
Wzięłam telefon i wykręciłam numer Marty.
– Hej, Aga, jak tam impreza? – zapytała od razu, pełna entuzjazmu.
– Nie poszłam – odpowiedziałam cicho.
– Co się stało? – Jej głos nagle stał się poważniejszy.
– Marek… – zaczęłam, ale nie dokończyłam. Czułam, że jeśli teraz powiem wszystko, łzy znów wezmą górę. – Po prostu nie miałam ochoty.
– Aga, przestań. Co zrobił tym razem? – zapytała Marta stanowczo.
– Powiedział, że wyglądam jak w szmacie. – Słowa w końcu wyrwały się z moich ust.
– O matko. Agnieszka, do jasnej cholery, ile jeszcze będziesz to znosić? – Marta westchnęła głośno. – Przepraszam, wiem, że to trudne, ale... nie zasługujesz na to.
Milczałam, a w mojej głowie narastała gonitwa myśli. Marta miała rację, ale co mogłam zrobić? Moje życie było utkane z kompromisów, wyrzeczeń i prób dostosowania się. Tylko czy to naprawdę była miłość? Spojrzałam na sukienkę jeszcze raz. Nie była idealna, ale była moja. A ja? Kim byłam w tym wszystkim?
Mąż nie czuł się winny
Następnego dnia Marek wrócił z pracy później niż zwykle. Wszedł do mieszkania, rzucił kurtkę na wieszak i przeszedł obok mnie, jakby mnie nie zauważył. Siedziałam w kuchni, bawiąc się filiżanką po porannej kawie. W głowie miałam chaos, ale wiedziałam jedno – muszę z nim porozmawiać. Nie mogłam już dłużej dusić tego w sobie.
– Marek – zaczęłam, gdy tylko usiadł na kanapie z gazetą.
– Co? – rzucił oschle, nawet nie podnosząc wzroku.
– Chcę porozmawiać.
Westchnął teatralnie, odłożył gazetę i spojrzał na mnie, jakbym znów chciała poprosić o coś „nieistotnego”.
– O co znowu chodzi? – zapytał, krzyżując ręce na piersi.
– O mnie – powiedziałam, czując, jak głos mi się łamie. – O to, jak mnie traktujesz.
Zobaczyłam cień irytacji na jego twarzy, ale kontynuowałam, zanim zdążył mi przerwać.
– Wczoraj, kiedy powiedziałeś, że wyglądam jak w szmacie... Czy zdajesz sobie sprawę, jak bardzo mnie zraniłeś?
– Przestań dramatyzować, Agnieszka. To tylko sukienka – mruknął, przewracając oczami.
– Nie, Marek, to nie tylko sukienka – powiedziałam stanowczo. – To wszystko. Te wszystkie lata, kiedy starałam się, żebyśmy jakoś sobie radzili. Te chwile, kiedy robiłam coś z niczego, żeby nasz dom wyglądał lepiej, żeby było nam lżej. I ty? Ty nigdy tego nie widziałeś.
Miałam dość
Patrzył na mnie z rosnącym zdziwieniem, jakbym mówiła w obcym języku.
– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – odpowiedział w końcu chłodno.
– Może trochę szacunku? – zapytałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Może żebyś choć raz docenił coś, co robię? Żebym nie czuła się niewidzialna?
Zapanowała cisza. Marek odwrócił wzrok, jakby moje słowa w końcu go dosięgnęły, ale nie chciał się do tego przyznać.
– Agnieszka, zawsze przesadzasz. Naprawdę sądzisz, że to wszystko jest moją winą? – rzucił w końcu, z wyraźną nutą obrony w głosie.
Pokręciłam głową.
– Nie wiem, Marek. Ale wiem, że ja tak dłużej nie chcę.
Wstałam i odeszłam, zostawiając go samego w salonie. W głowie kłębiły się pytania, na które nie znałam odpowiedzi. Czy to koniec? Czy Marek kiedykolwiek się zmieni? A może musiałam sama o siebie zawalczyć, jeśli chciałam odnaleźć w tym wszystkim jakąś nadzieję?
Siedziałam w kuchni jeszcze długo po tym, jak Marek poszedł spać. Wpatrywałam się w sukienkę na wieszaku, czując, jak wzbiera we mnie dziwny spokój. Nie musiałam już niczego udowadniać – ani jemu, ani sobie. Poszłam spać z myślą, że to on musi zdecydować – czy zrozumie, czy będzie chciał coś zmienić.
Agnieszka, 35 lat
Czytaj także: „Od 20 lat tęsknię za pierwszą miłością. Żałuję, że moje dzieci nie mają oczu tamtego chłopaka”
„Znalazłam na przystanku laptopa i biłam się z myślami. Boleśnie przekonałam się, że w Polsce uczciwość nie popłaca”
„Mój mąż był biednym mięczakiem, więc odeszłam do bogatego kochanka. Przejechałam się na swojej chciwości”