„Mąż jest prezesem firmy, a ja kasjerką w dyskoncie. Po ślubie oznajmił, że nie da mi grosza, bo muszę być niezależna”

kobieta w sklepie fot. Getty Images, Caia Image
„Doszło do tego, że zakupy spożywcze robimy oddzielnie. Ja kupuję parówki, tanie jogurty czy mięso mielone z wyprzedaży. Mąż podzielił półki w lodówce i na swojej ustawia jakieś drogie wędliny i sery, owoce morza. Ile tak można?”.
/ 14.09.2024 21:15
kobieta w sklepie fot. Getty Images, Caia Image

Wszyscy myślą, że wychodząc za mąż za bogatego faceta, złapałam pana Boga za nogi i niczego mi nie brakuje. Ci wszyscy bardzo się mylą, bo nie zdają sobie sprawy, jakie podejście do finansów ma mój mąż. Z mojej niewielkiej pensji muszę dokładać się do jego luksusowego życia.

Pracuję jako kasjerka w dyskoncie

Bartka poznałam przypadkiem. Akurat miałam wolny majowy weekend i wybrałam się z przyjaciółką na wycieczkę rowerową za miasto.

– Nieco się poruszamy, pooddychamy świeżym powietrzem, złapiemy pierwsze wiosenne promienie słońca. Już mam dość siedzenia w tych murach, ciągłego słuchania klaksonów samochodów i wdychania spalin – widać było, że Alicja potrzebuje chwili wytchnienia i naprawdę jest zdeterminowana, aby chociaż na chwilę opuścić miasto.

Przyznam szczerze, że nie miałam najmniejszej ochoty na ten wypad. To był mój pierwszy wolny weekend od ponad miesiąca. Do tego doskonale wiedziałam, że przed majówką kolejki w naszym sklepie będą zawijać się daleko za regały, a pracy będzie co niemiara.

Tak, byłam kasjerką w dyskoncie, która uwija się jak w ukropie, kasując wózki klientom, a przy tym starając się rozpakować kolejne palety z napojami, kiełbasą na grilla czy nabiałem. Wystarczyło, żeby sklepy miały być zamknięte przez jeden dzień, aby ludzie dostawali istnej histerii i w panice wywozili tony zakupów, robiąc zapasy niczym na wojnę.

Przed majówką miało być jeszcze gorzej. W końcu gdzieś trzeba zaopatrzyć się w tę kiełbasę, karkówkę, piwo i inne pyszności na grilla. No cóż, ja od dobrych kilku lat nie lubiłam takich okazji. Później musiałam niemal przez cały dzień dochodzić do siebie, bo bolące nogi i ręce dawały o sobie znać. Ale tym razem nie chciałam zawieść swojej przyjaciółki. Z Alą znałyśmy się jeszcze z czasów technikum ogrodniczego, które obie kończyłyśmy. 

Nie mogłam pochwalić się karierą

Mojej koleżance udało się jednak skończyć studia i załapać się do firmy projektującej ogrody. Ja nie miałam tyle szczęścia. O wyjeździe na studia nie było mowy. Wychowywała nas sama matka, bo ojciec dawno odszedł w siną dal, nie interesując się mną i siostrą. Pensja sekretarki w miejscowym liceum nie pozwalała na szaleństwa, a alimenty wpływały na nasze konto bardzo nieregularnie.

W efekcie tuż po technikum musiałam załapać się do jakiejś pracy i pomóc mamie mającej na utrzymaniu jeszcze moją młodszą siostrę. Zatrudniłam się w nowo wybudowanym supermarkecie. To miała być opcja tylko na chwilę, żeby odłożyć nieco grosza. Pensje w handlu w kolejnych latach poszły jednak w górę, a ja utknęłam za swoją kasą na sześć lat.

To ciężkie zajęcie, bo jednak ktoś musi rozładować dostawy, ułożyć towar i zadbać o sprawdzanie terminów. Klienci też są różni, ale nie narzekałam. Mam całkiem fajne koleżanki w pracy, z którymi wzajemnie wspiera my się w ciężkich chwilach.

Dotrzymałam obietnicy i wybrałam się z Alicją na tę jej wycieczkę rowerową. Miałyśmy przejechać kilkanaście kilometrów, a potem zrobić sobie babski wieczór na wiejskiej działce należącej do jej ciotki. Takie z ogniskiem, pieczeniem kiełbasek na patyku i butelką ulubionego wina.

– Żadnych facetów – moja przyjaciółka akurat rozstała się ze swoim chłopakiem i była negatywnie nastawiona do wszystkich przedstawicieli płci męskiej. – Kobiety same doskonale sobie dadzą radę. Facet w domu, to tylko problemy. Ciągły bałagan, konieczność gotowania obiadków i walki o pilota do telewizora, bo wiecznie zaczyna się jakiś superważny mecz – koleżanka wyraźnie była w bojowym nastroju.

Bartek pomógł mi, gdy złapałam gumę

Akurat też z nikim się nie spotykałam, ale nie będę kłamać, że po cichu marzyłam już o stałym związku i silnym męskim ramieniu, na którym można się wesprzeć. I los wysłuchał moich nieśmiałych próśb, bo właśnie podczas tej naszej wycieczki poznałam Bartka. Jak to się stało? Tuż po wyjeździe za miasto złapałam gumę. Pech chciał, że zupełnie nie wiedziałam, co robić w takiej sytuacji. Wracać pieszo, prowadząc ze sobą rower?

Bartek przyszedł nam z pomocą. Zobaczył dwie przerażone dziewczyny majstrujące przy kole na ścieżce rowerowej położonej tuż przy drodze. Zatrzymał się, podwiózł nas do domku ciotki Haliny i wprosił się na nasze wieczorne ognisko. Okazało się, że akurat jechał do swojego letniego domku, który położony był w tej samej miejscowości.

– Po cały tygodniu pracy nie miałem ochoty na żadne imprezy. Zwyczajnie chciałem odpocząć w otoczeniu przyrody, pospacerować, wybrać się na ryby. Jutro ma dołączyć do mnie brat – ujął mnie swoją bezpośredniością.

Na tym ognisku we trójkę bawiliśmy się świetnie, a później już się jakoś między nami potoczyło. Od początku wiedziałam, że Bartek pochodzi z zupełnie innego świata niż ja. Widziałam przecież jego elegancki samochód, markowe ubrania i buty, własny domek letniskowy i luksusowy apartament na jednym z najdroższych osiedli w naszym mieście.

Na początku myślałam jednak, że pochodzi z bogatej rodziny i to wszystko zawdzięcza pomocy rodziców. Okazało się jednak, że nie. Mojego chłopaka, podobnie jak mnie, wychowywała samotna matka i u nich w domu również się nie przelewało.

– Wiesz, było ciężko. W szkole nigdy nie miałem tego, co koledzy. O wyjściach do klubów, weekendowych wyjazdach czy samochodzie na osiemnastkę mogłem tylko pomarzyć – opowiadał mi. – Ale zawziąłem się, że muszę kiedyś się wybić z tej biedy i zarobić przyzwoite pieniądze. I częściowo udało mi się. Jednak jeszcze długa droga przede mną.

Naprawdę dobrze zarabiał

Bartek był programistą i załapał się do dużej korporacji zajmującej się outsourcingiem IT. Zarabiał naprawdę nieźle, do tego po godzinach projektował jakieś aplikacje. Jednak to nie jego pieniądze mnie urzekły, ale ambicja i to, że potrafił dążyć do celu. Myślałam, że moja praca w dyskoncie będzie dla niego problemem, ale okazało się, że nie.

– Cenię niezależne kobiety, które starają się same dbać o swoją przyszłość – powtarzał mi. – Nie znoszę tych pustych lal, którym w głowie jedynie kosmetyki, bieganie po sklepach i siłownia, żeby złapać bogatego faceta.

Gdy mój chłopak mi się oświadczył, niemal skakałam pod sufit. Wtedy byłam zakochana do szaleństwa i naprawdę szczęśliwa. W czasach narzeczeńskich zupełnie nie zwróciłam uwagi na to, że partner wcale nie kwapi się, żeby płacić za kino, rachunek w restauracji czy wyjazd na weekend. Zawsze twierdził, że ceni nowoczesne kobiety i równo dzielił nasze wydatki na połowę.

A ja byłam ambitna i chciałam uchodzić za niezależną, dlatego chętnie płaciłam swoją część. Nawet wtedy, gdy później musiałam przez cały miesiąc oszczędzać, bo za dużo wydałam na drogie drinki czy kolację w modnym lokalu, do którego wcześniej nawet bym nie weszła. Myślałam, że sytuacja zmieni się po ślubie. W końcu w małżeństwie wszystko jest wspólne, prawda? Jednak srogo się rozczarowałam.

Wszystko dzieliliśmy na pół

Już za wesele płaciliśmy po połowie, co dla mnie i mojej rodziny było ogromnym obciążeniem. Ale wtedy jeszcze nie protestowałam. Po prostu zaplanowaliśmy skromniejsze przyjęcie w gronie najbliższych, bo na więcej zwyczajnie nie było mnie stać.

Kolejnym kubłem zimnej wody wylanym na moją głowę była przeprowadzka do męża. Ledwie zdążyłam rozpakować swoje rzeczy, gdy przydreptał za mną do sypialni, gdzie kończyłam układanie bielizny w szufladach i wręczył mi jakąś kartkę zadrukowaną drobniutką czcionką.

– Co to takiego? Nasz małżeński kontrakt? – zaczęłam się śmiać, bo nie miałam pojęcia, co on w ogóle ode mnie chce.

– To podział naszych miesięcznych wydatków. Teraz będziemy mieszkać wspólnie, dlatego musimy od razu ustalić, jak dzielimy się kosztami – powiedział z poważną miną, a ja dosłownie osłupiałam.

– Słucham? – zdołałam wydusić z siebie jedynie to jedno słowo, ale mąż zdawał się w ogóle nie zauważać mojego zaskoczenia.

– Wypisałem w tabelkach, kto za co płaci. Ratę kredytu za mieszkanie nadal będę spłacał samodzielnie, bo i tak apartament prawnie jest moją własnością. Ale musisz dorzucać się do czynszu, płacić za prąd, śmieci, wodę, kupować środki czystości. Tutaj wszystko dokładnie rozpisałem, żeby nie było niejasności – czułam się jakbym słuchała jakiegoś księgowego, a nie mojego Bartka.

Okazało się jednak, że mąż wcale nie żartuje. Nawet dopisał mnie do kosztów utrzymania samochodu, twierdząc, że przecież często mnie podwozi.

– Ale ja do pracy jeżdżę autobusem i kupuję bilet miesięczny – w końcu nie wytrzymałam tych jego absurdalnych wyliczeń i zaczęłam protestować.

– Tak, do pracy jeździsz komunikacją miejską. Dlatego nie liczę ci całości, ale jedynie drobny procent. W końcu kilka razy byliśmy u twojej matki, robiliśmy jej też te zakupy w markecie i aptece – no słowo daję, że te jego absurdalne wypominki już mnie całkiem dobiły.

Nie stać mnie na taki układ

Wtedy jednak jawnie nie zaprotestowałam i Bartek uznał, że zgadzam się na taki podział naszego domowego budżetu. Ale czy to nie jest jakiś absurd? Mąż jest prezesem firmy i zarabia kilkakrotnie więcej ode mnie. A ja ze swojej pensji kasjerki muszę pokrywać połowę czynszu i wszystkich rachunków. Tylko, że zwyczajnie nie stać mnie na taki układ. Samodzielnie obniżyłabym po prostu standard życia, a tutaj muszę płacić połowę wysokich kwot podawanych przez Bartka.

Doszło do tego, że zakupy spożywcze robimy sobie oddzielnie. Ja kupuję parówki, tanie jogurty czy mięso mielone z wyprzedaży w naszym markecie. Mąż podzielił półki w lodówce i na swojej ustawia jakieś drogie wędliny i sery, owoce morza czy inne produkty z delikatesów. Ile tak można? On twierdzi, że kobieta powinna być niezależna, dlatego nie chce dorzucić do moich wydatków ani grosza.

Już nie wyrabiam, a koleżanki z pracy podśmiewują się, gdy poluję na kolejną promocję. Zresztą, one w ogóle nie rozumieją, dlaczego, mając bogatego męża, w ogóle nadal pracuję w tym sklepie. I co ja mam dalej robić? Owszem, chcę być niezależna, ale dalsze życie w ten sposób nie wchodzi w grę.

Bo co będzie, gdy zajdę w ciążę i urodzę dziecko? Wtedy nie będę miała swojej pensji. Czy Bartek dorzuci się do kosztów mojego utrzymania? Szczerze w to wątpię. Jesteśmy zaledwie rok po ślubie, a ja już poważnie myślę o rozwodzie. Jednak pieniądze naprawdę dzielą, a nie łączą.

Ewelina, 28 lat

Czytaj także:
„Syn wracał ze szkoły i zamykał się w pokoju. Gdy odkryłem, co go dręczy, czułem, że zawiodłem jako ojciec”
„Żona przyprawiła mi rogi z moim wspólnikiem. Za jednym razem zostałem wyrzucony z życia i z interesu”
„Spotykam się z kobietami w wieku córki, bo nie mogę się opamiętać. Te młode ciała wodzą mnie na pokuszenie”

Redakcja poleca

REKLAMA