„Mąż jest moją najlepszą >>przyjaciółką<<. To jemu się zwierzam i z nim chodzę na zakupy. Ale czy to zdrowy układ?"

Przyjaźń w małżeństwie fot. Adobe Stock, fizkes
Na filmach i serialach dziewczyny zawsze mają najlepsze przyjaciółki. Ja nie miałam, chociaż bardzo mi tego brakowało. W rolę mojej przyjaciółki musiał wejść mąż.
/ 02.07.2021 16:35
Przyjaźń w małżeństwie fot. Adobe Stock, fizkes

Wydawało mi się, że przyjaciółki to osoby, które po prostu się znajduje z automatu, ale szybko przekonałam się, że to wcale nie takie łatwe. Widywałam też przyjaciółki wokół siebie – dziewczyny, które umawiały się na wspólne zakupy albo babskie wieczory, które miały swój prywatny świat pełen wspomnień i komentarzy zrozumiałych tylko dla nich.

I zawsze chciałam tego samego.

Tyle że jakoś nie miałam szczęścia do koleżanek

W podstawówce siedziałam obok największego łobuza, bo nauczyciele uznali, że w ten sposób ten się może czegoś nauczy i będzie mniej przeszkadzał. Potem poszłam do technikum i miałam w klasie tylko trzy dziewczyny. Dwie siedziały razem i były nierozłączne, a mnie traktowały jak piąte koło u wozu.

Na studiach nawet nie próbowałam się już z nikim zaprzyjaźniać. Znowu była przewaga chłopaków. A jednego z nich poznałam bliżej już na pierwszym roku i byłam z nim przez całe studia. Rzucił mnie tydzień po obronie.

Zawód też miałam męski, dobrnęłam więc do trzydziestki, nie znając smaku wielogodzinnych pogaduszek przez telefon, nie mając pojęcia, co się robi podczas babskich wieczorów i będąc zdana całkowicie na siebie, kiedy musiałam kupić sobie suknię i torebkę na ślub kuzynki.

W końcu poszłam na imprezę w klasycznej małej czarnej. Torebkę miałam za to brokatową i ozdobną, bo tak doradziła mi sprzedawczyni w sklepie z galanterią. Nie podobała mi się i przez całe wesele trzymałam ją pod stołem. O dziwo, na tym weselu poznałam Mariusza, mojego przyszłego męża.

– Czemu trzymasz torebkę na ziemi? – zapytał, zerkając pod moje krzesło. – To ponoć przynosi pecha w finansach.

– Kto tak powiedział? – roześmiałam się.

Był moim zupełnym przeciwieństwem

Ja mam umysł ścisły, pracuję w branży związanej z elektroniką, mój świat to podzespoły, mikroprocesory i zagadnienia inżynierii akustycznej. Mariusz za to jest artystą. Pracuje w firmie krawieckiej i marzy mu się kariera projektanta mody. Kiedy mi to powiedział, wkopałam swoją kiczowatą torebkę jeszcze głębiej pod stół. Mimo różnic, dogadywaliśmy się świetnie.

Przez osiem miesięcy nawet się nie pocałowaliśmy, byliśmy świetnymi kumplami. Chodziliśmy na koncerty, oglądaliśmy razem seriale, ja skonfigurowałam jego komputer i naprawiłam drukarkę, on zaprojektował i uszył dla mnie idealną sukienkę. Czasem udało mu się wyciągnąć mnie do galerii.

Łaziliśmy po sklepach, on oglądał i dotykał setek ubrań, ja się nudziłam… Ale i tak lubiłam spędzać z nim czas. Kiedy więc po raz pierwszy mnie pocałował, poczułam, jakbym wreszcie po długiej podróży znalazła się w domu. Dwa lata później się pobraliśmy, a potem urodziłam trójkę dzieci, jedno po drugim.

Tęsknota za najbliższą przyjaciółką nachodziła mnie jeszcze wielokrotnie

Nie miałam z kim konsultować wyboru sukni ślubnej ani szczegółów wesela, bo moja macocha raczej nie wchodziła w grę. Kiedy urodziłam pierwszą córkę, nie miałam komu się zwierzyć, że strasznie się boję opieki nad maleństwem, a kiedy drugą – że czuję się gruba i paskudna po ciążach. Przy synku z kolei byłam przerażona, że nie mam pojęcia o wychowaniu chłopców.

Oczywiście rozmawiałam z Mariuszem, ale to nie to samo. Marzyłam o tym, by wyrwać się na całą noc, pić wino w szlafroku i oglądać komedie romantyczne. Chciałam plotkować, narzekać na męża i dzieci, żartować ze wspólnych znajomych i robić wszystkie te „babskie” rzeczy, których nigdy nie robiłam.

Mariusz wiedział o moim marzeniu i bardzo starał się mi pomóc. Zapraszał do nas kumpli z ich żonami albo dziewczynami i trzymał kciuki, żebym się z którąś z nich zakolegowała.

Pierwsza próbę podjęłam z Majką. Była narzeczoną kolegi Mariusza i dobrze mi się z nią rozmawiało. Tyle że Maja nie przepadała za dziećmi, a ja wtedy byłam w ciąży z drugim.

– Dzisiaj przez cały dzień martwiłam się, że ciąża zatrzyma mi laktację – zwierzyłam się wieczorem Mariuszowi – ale przecież nie mogłam jej o tym powiedzieć.

– Myślisz, że naprawdę ci zatrzyma? – mąż aż uniósł się na łokciach w łóżku. – Może to stres?

Ostatecznie rozmawialiśmy o tym do północy i następnego dnia mogłam spokojnie skupić się na tym, co interesowało Majkę, czyli rasowych psach i wyborze nowej kanapy. Niestety, kiedy urodziłam drugą córkę, moja „prawie” przyjaciółka zupełnie zniknęła z mojego życia.

Nieudane próby szukania koleżanek

Potem, kiedy Wandzia miała pół roku, Mariusz poznał mnie z kolejnym kolegą i jego żoną, którzy mieli dzieci w tym samym wieku, co nasze. Wreszcie miałam z kim rozmawiać o karmieniu, pierwszych kroczkach, lekcjach pływania dla niemowląt i najlepszych chusteczkach do pupy. Ale Beata za to nie rozumiała, dlaczego lubię czytać książki i co jest interesującego w filmach dokumentalnych o zwierzętach, które z Mariuszem uwielbialiśmy.

– No i dobrze – skwitował.– Przynajmniej nie będziesz pożyczała jej naszych książek. A właśnie, skończyłaś już „Pachnidło”? Chcę to przeczytać.

– Kończę – odpowiedziałam. – Powiem ci, że ta książka jedzie po mózgu…

– Czekaj, nie mów! – zamachał rękoma. – Jak przeczytam, to pogadamy.

I faktycznie, spędziliśmy na dzieleniu się wrażeniami po lekturze tej niezwykłej powieści całe popołudnie na placu zabaw.

Próbowałam także zakolegować się z Kariną, ale miała irytujący nawyk mówienia mi „uśmiechnij się” czy „daj spokój, weź się w garść”, kiedy byłam smutna albo zła. Denerwowało mnie to, bo odnosiłam wrażenie, że ona nie rozumie moich uczuć.

A czemu jesteś zła? – pytał Mariusz, kiedy mu opowiadałam o „pozytywnym nastawieniu” w wydaniu Kariny. – Coś się stało? Opowiesz mi?

Opowiadałam mu więc i żaliłam się, że dalej nie mam przyjaciółki.

Kiedy jednak poznałam w przedszkolu Magdę, byłam pewna, że to jest to

Magda miała córkę w wieku mojej najstarszej, lubiła czytać i nie unikała rozmów o emocjach. Szybko zaczęłam jej się zwierzać, opowiadałam o tym, jak nigdy nie znałam mojej mamy, jak macocha mnie wiecznie krytykowała, jak czasami czuję się zupełnie zagubiona w swoim życiu.

Magda zadawała wnikliwe pytania, doradzała mi, rozmawiała ze mną godzinami przez telefon, kiedy czułam potrzebę zwierzeń. Ale kiedy raz przyszła do przedszkola z czerwonymi, spuchniętymi oczami, a ja zapytałam, co się stało, odpowiedziała, że nic.

– Możesz mi powiedzieć – uśmiechnęłam się ciepło. – Jeśli chcesz pogadać, to ja w każdej chwili…

– Dziękuję, radzę sobie – ucięła. – Powiedz lepiej, jak tam wizyta u ojca? Twoja macocha znowu była złośliwa?

Wtedy zrozumiałam, że może i ona mnie wysłuchuje, ale to nie oznacza, że się przyjaźnimy. Nie chciała się przede mną otworzyć. Słuchała mnie niczym psychoterapeutka, ale nie zamierzała dopuścić mnie do swojego życia.

Jeszcze przez jakiś czas starałam się przebić przez ten jej mur o nazwie „nic mi nie jest”, bo widziałam, że coś ją strasznie gryzie, ale w końcu się poddałam.

– Może nie była gotowa na prawdziwą przyjaźń – ocenił Mariusz. – Ale przykro mi, że cię odrzuciła. Na pewno byłabyś dla niej cudownym wsparciem. Dla mnie jesteś. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym nie mógł ci o wszystkim opowiedzieć… Pewnie dawno bym już oszalał.

I nagle coś do mnie dotarło! Za każdym razem, kiedy miałam problem, kiedy targały mną emocje albo kiedy zwyczajnie chciałam się podzielić jakimiś przeżyciami… szłam z tym do Mariusza.

To on dzielił ze mną smutki i lęki, jego zawsze interesowało, co przeżywam i co o czymś myślę. Mało tego! To jemu za każdym razem zwierzałam się ze swoich zawiedzionych nadziei, kiedy okazywało się, że moja kolejna „przyjaciółka” jednak nią nie jest.

– Wiesz co? – czułam, że doznałam olśnienia. – Ja nie muszę mieć przyjaciółki. Ty nią jesteś.

– Co? Jestem twoją najlepszą przyjaciółką? – roześmiał się.

– Tak. Mogę ci wszystko powiedzieć, zawsze mnie wysłuchujesz i pocieszasz. Wiem o tobie wszystko, nic przede mną nie ukrywasz – wyliczałam. – Gadamy na każdy temat i nie czuję, że muszę się starać, żebyś mnie lubił. Przecież to jest właśnie przyjaźń.

I właśnie w ten sposób uwolniłam się od presji, że muszę mieć przyjaciółkę. Bo mam już przyjaciela. Mojego męża. A to układ najlepszy z możliwych. Moja mama twierdzi, że to nie jest zdrowy układ i że mąż nie może zastępować koleżanek - nie potrafiła mi jednak wyjaśnić dlaczego, więc... nieszczególnie się tym przejęłam.

Czytaj także: 
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”

Redakcja poleca

REKLAMA