„Mąż jest całodobowym służącym swojego ojca. Tyran potrafi wyciągnąć go z urodzin własnych dzieci, żeby zrobić nam na złość”

Mój mąż wiecznie usługuje swojemu ojcu fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Mało to razy Marek wsiadał w samochód przed północą i jechał do ojca, bo tamten zapomniał kupić pieczywo? A sklep nocny ma 200 metrów od domu… Zawsze jest ważny powód: a to trzeba uruchomić nową pralkę, a to coś przykręcić, a to ustawić datę w telefonie… Mój teść nie jest ani niezaradny, ani schorowany. Po prostu musi mieć wszystkich pod butem”.
/ 18.11.2022 20:30
Mój mąż wiecznie usługuje swojemu ojcu fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

Było już późno, po 21, kiedy zadzwonił telefon. Akurat kończyłam myć podłogę w kuchni i widziałam, jak Marek patrzy na wyświetlacz, krzywi się i odbiera. Od razu wyszedł do dużego pokoju, a ja już wiedziałam, kto dzwoni. Mój teść… Odłożyłam mop i podeszłam do drzwi w dużym pokoju. Mój mąż stał tyłem do mnie i mówił cicho, ale i tak udało mi się co nieco usłyszeć.

Czego on znowu chce?

– Tato, rozumiem oczywiście, ale przecież wiesz, że muszę zawieźć Olę na zajęcia do szkoły muzycznej – powiedział i przez chwilę słuchał. – Tato, wiem, że to ważne dla ciebie, ale przecież tyle razy cię prosiłem, żebyś jakoś wcześniej… Mam swoje obowiązki… Tak wiem, wiem. Dobrze, załatwię to.

Rozłączył się i dopiero wtedy mnie zobaczył. Aż drgnął na mój widok. Nic nie mówiłam, patrzyłam tylko na niego. Nie wytrzymał.

– Tata prosił, żeby go jutro zawieźć do lekarza – powiedział. – Na szesnastą.

– Są taksówki – zauważyłam. – Zapłaciłby może 15 złotych. Mogę mu nawet dać te pieniądze.

– Oj, Ania, przecież wiesz, że nie o to chodzi – wzruszył ramionami Marek.

– Tak, wiem – wycedziłam. – Chodzi o to, żeby cię zaangażować. Żeby nadal mieć wpływ na twoje życie. Żebyś przypadkiem nie zaczął robić tego, na co masz ochotę. I żeby pokazać, kto tu rządzi. O to chodzi ojcu.

– Ania, nie przesadzaj – zaoponował, ale dość niepewnie.

Nic już na to nie odpowiedziałam, bo co tu mówić? Mój teść zawsze rządził w domu i to on decydował o wszystkim. Teściowa nie miała nigdy nic do powiedzenia – zawsze była potulna i jakby przygaszona. Zmarła kilkanaście lat temu, ledwie trzy lata po naszym ślubie. Myślę, że życie z tym tyranem po prostu ją przytłoczyło. Teść nigdy nie odpuszczał, chciał decydować nawet o tym, co mają robić jego dzieci w przyszłości. Jest ich troje – najstarszy, Zenek, zbuntował się. Zaraz po maturze wyjechał za granicę i już nie wrócił. Praktycznie nie utrzymuje kontaktu z rodziną, czasem do nas napisze, ale do ojca się nie odzywa.

Właściwie, to wcale mu się nie dziwię…

Podobno Zenek zawsze interesował się motoryzacją – teraz ma swój komis samochodowy i warsztat. Jednak ojciec chciał go widzieć na prawie. To dlatego Zenek uciekł. A znów Małgosia, starsza od mojego męża o dwa lata – marzyła o malarstwie. Kilka lat temu byłyśmy razem w muzeum, na wystawie. Nigdy nie zapomnę wyrazu jej twarzy, tego zachwytu, niemal łez w oczach.

– Kiedyś malowałam – powiedziała, kiedy zapytałam ją, czy aż tak lubi malarstwo. – Zawsze lubiłam rysować, chodziłam po kryjomu, w tajemnicy przed tatą, na lekcje rysunku. Mama mnie kryła… Miałam nadzieję, że dostanę się na Akademię Sztuk Pięknych – westchnęła.

– I co, nie udało się? – zapytałam ze współczuciem.

– Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Nigdy nie próbowałam. Tata chciał, żebym została nauczycielką.

– A ty? Przecież ważne jest to, czego ty chciałaś! – byłam w szoku.

– Żartujesz? – popatrzyła na mnie zdziwiona. – Mówisz, jakbyś naszego ojca nie znała. Zresztą może i nie znasz, nie mieszkałaś z nami. Nikt z nas nie miał prawa głosu. Jeden Zenek się zbuntował, ale ja nie miałam wystarczająco dużo odwagi.

– A twoje marzenia?

– One są nadal – Małgosia się nagle rozpromieniła. – Czasem coś maluję, rysuję. No i prowadzę plastykę z dzieciakami w szkole.

Właściwie nie powinno mnie to szokować

Przecież znam już tę historię z opowieści mojego męża. On dla odmiany od dziecka chciał być dziennikarzem, ale kochający tatuś wymyślił dla niego zawód księgowego.

– Upatrzył mnie sobie, że przejmę po nim firmę – mówił z goryczą. – Może gdyby Zenek się nie zbuntował, to tata by mi odpuścił. Ale jak ja robiłem maturę, to Zenek już siedział za granicą, mowy nie było, żebym studiował to swoje dziennikarstwo.

Marek jest dobrym księgowym, solidnym i rzetelnym, lecz kompletnie nie fascynuje go to, co robi. Ciągle go nosi, chciałby jeździć po świecie, poznawać ludzi, interesuje go polityka. W pracy się męczy – bo oczywiście pracuje w firmie ojca, którą kiedyś po nim przejmie. Nieraz, kiedy Marek wracał zmęczony z pracy, znudzony i wściekły, pytałam, czy nie chciałby rzucić tego wszystkiego.

– Jak? – pytał zły. – A firma ojca? A poza tym, z czego byśmy żyli?

Tylko że to wszystko odbijało się na naszym małżeństwie. Raz, że Marek całą frustrację z pracy odgrywał na mnie i na dzieciakach, a dwa, że mój teść ciągle wymyślał dla niego nowe zadania. A to stwierdzał nagle, że trzeba pojechać gdzieś do jakiegoś kontrahenta na drugi koniec Polski, a to jego trzeba gdzieś zawieźć. Przy tym kompletnie nie brał pod uwagę, że jego pomysły dezorganizują nam życie! Ile razy musiałam się zwalniać z roboty, żeby odebrać dzieci z przedszkola czy szkoły!

A ile razy jeździłam z nimi autobusem do lekarza czy na zajęcia, zimą, albo podczas deszczu, bo akurat mój teść miał jakieś zajęcia dla mojego męża. I jeszcze, żeby to było coś ważnego! Zazwyczaj można było to załatwić w innym terminie albo w inny sposób. Rozumiem, że mój teść nie ma prawa jazdy, ale przecież nie mieszkamy na wsi, są tramwaje, autobusy, a on jest zupełnie sprawny fizycznie. Ale nie – tatulek musi się kimś wyręczać i zazwyczaj jest to mój mąż…

Zazwyczaj dzwoni wieczorem, ale potrafi też w sobotę, o ósmej rano. Kilka miesięcy temu na przykład – było lato, zbieraliśmy się do znajomych na działkę. Dzieciaki się cieszyły, bo to miały być urodziny córki mojej koleżanki. W planie była zabawa w dmuchanym basenie, przejażdżka konna, strzelanie z łuku, a wieczorem ognisko i spanie w namiocie. Same atrakcje! Byliśmy już spakowani, właściwie wychodziliśmy, kiedy zadzwonił teść. Stwierdził, że trzeba z nim pojechać do Łodzi, bo są jakieś targi czy coś w tym rodzaju, i zażądał, żeby Marek był u niego najpóźniej za godzinę.

– Chyba żartujesz – nie wytrzymałam. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Mam powiedzieć dzieciakom, że z planów nici, bo dziadek ma fanaberie?

To nie są fanaberie – Marek niemrawo bronił ojca. – Te targi są ważne…

– Ja to wszystko rozumiem, ale chyba nie dowiedział się o nich parę minut temu? – nie odpuszczałam. – Założę się, że wiedział od tygodni, a w każdym razie od kilku dni. I od początku planował, żeby tam pojechać, spokojnie można to było zorganizować, jakoś ustawić. Ale twój ojciec ma po prostu wszystkich w nosie!

– Nie mów tak.

– A jak mam mówić? – widziałam, że Marek jest zły i zmęczony, ale byłam wściekła. – I nawet nie myśl o tym, żeby nas teraz zostawić. Mieliśmy jechać na działkę, obiecaliśmy dzieciom, jesteśmy umówieni i mowy nie ma, żebym z tego zrezygnowała.

Stanęło na tym, że Marek zawiózł nas, potem pojechał z ojcem do Łodzi i wrócił do nas wieczorem.

Zdążył na ognisko, ale byłam na niego zła

Dzieci też – wszyscy chłopcy strzelali z łuku z ojcami, a mój musiał z mamą… I tak jest cały czas. Mało to razy Marek wsiadał w samochód o dziesiątej wieczorem i jechał do ojca, bo tamten zapomniał kupić pieczywo? A sklep nocny ma 200 metrów od domu… Albo nie było męża przez całą sobotę, bo teść akurat w ten dzień postanowił kupić sobie buty i oczywiście, trzeba było z nim jeździć. Kiedyś Marek musiał wyjść z imienin mojej mamy, żeby pojechać do ojca i wymienić mu spłuczkę w toalecie. I bynajmniej nie dlatego, że przeciekała, kapało czy nie można jej było używać. Owszem, była uszkodzona, ale naprawdę nie było powodu, żeby ją reperować natychmiast!

Teraz też – Ola ma jutro przygotowania do występu w szkole muzycznej, trzeba ją zawieźć. Żeby zdążyła, będę musiała zwolnić się z pracy. I wieźć ją przez pół miasta. Dlaczego? Bo mój teść musi zaangażować swojego syna, aby ten zawiózł go do przychodni. Dodam, że w prostej linii ma tam na piechotę niecały kilometr. Autobusem dwa przystanki. No i są taksówki. A on idzie tam tylko po recepty…

Mam już tego naprawdę dość i dojrzewam do postawienia ultimatum Markowi – albo ja, albo teść. Bo to, czego ja chcę i potrzebuję, właściwie w ogóle się nie liczy. Marek widzi się z ojcem codziennie w pracy, a wieczorem dzwoni, żeby zapytać, czy wszystko w porządku. Zazwyczaj nie – więc jedzie do niego. Bo a to trzeba nastroić telewizor, a to uruchomić nową pralkę, a to coś przykręcić czy zakręcić, a to ustawić datę w telefonie… Mój teść nie jest ani niezaradny, ani ułomny, ani schorowany. Owszem, w tym roku skończy 70 lat – ale świetnie się trzyma i sam sobie radzi.

Po prostu nie odpuszcza – musi rządzić, musi cały czas udowadniać sobie, że ma wpływ na dzieci, że to on podejmuje decyzje. Rozumiem, że go nie zmienię, lecz chyba Marek jest wystarczająco dorosły i rozumny, żeby postawić na swoim? Pora, żeby zaczął własne życie! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA