„Mąż i przyjaciółka byli w jakiejś zmowie. Postawili mnie pod ścianą i wymagają, że się dla nich poświęcę. Po moim trupie!”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, peopleimages.com
„Żeby człowiek we własnym mężu nie mógł mieć wsparcia! Jego zdaniem powinnam się poświęcić albo przyznać, że nie zamierzam nigdy opiekować się zwierzętami Moniki, wtedy będzie mogła poszukać kogoś innego, zamiast się łudzić, że można na mnie liczyć. Naprawdę?”.
/ 02.01.2023 12:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, peopleimages.com

Nic nie poradzę, ja po prostu nie znoszę tych sierściuchów. Brzydzi mnie ich zapach, nie lubię ich dotykać. Monika tego nie rozumie. Nie wiem, czy to samotność, czy na stare lata mojej przyjaciółce zwyczajnie odbiło.

Latka lecą i czasem trudno pojąć, kiedy wszystko tak się zmieniło. Kiedy szykowna pani od francuskiego, którą przyzwyczaiłam się oglądać w lustrze, zmieniła się w matronę odzianą w barwy ochronne zamiast zwiewnych szali, kiedy jej mąż stracił bujną blond grzywę, a zyskał brzuszek wskazujący na jakiś piąty miesiąc ciąży? Kiedy przestali jeździć na narty, wybierając zamiast tego leżenie na kanapie, za szczyt ekstrawagancji i ryzyka uważając wypad do sanatorium nad morzem?

– Starość się wybitnie panu Bogu nie udała – jęknęłam znad przyszywanego w bólach guzika.

– Jako ateista muszę się zgodzić z wnioskiem, podejrzewam więc, że Bóg nie ma z tym nic wspólnego – mruknął Antek, usiłując trafić końcem lutownicy w połączone druciki. – Szlag by to trafił, robią teraz cholernie cienkie przewody!

– Może to światłowody – podsunęłam, ale nawet się nie uśmiechnął.

Jakoś w tym samym czasie co resztkę włosów Antek stracił także poczucie humoru. A taki był z niego zabawny gość! No nic, ważne, że w ogóle jeszcze żyje, większość moich koleżanek to już wdowy.

– Á propos wdów – powiedział i zdałam sobie sprawę, że ostatnie zdanie pomyślałam na głos.

Pozostawało mieć tylko nadzieję, że nie dodałam nic o mojej głównej trosce, czyli tym, że w czerni będę wyglądać jak własna prababka.

– Dzwoniła Monika, kiedy się kąpałaś – oznajmił mąż.

Machnęłam ręką, że przyjęłam do wiadomości, i znów pochyliłam się nad bluzką. Czy ja naprawdę muszę przyszywać ten guzik? Ileż można chodzić w tym samym łachu… Nawet emerytowana nauczycielka powinna w miarę aktualizować swoją garderobę, chyba już nikt nie nosi koronkowych kołnierzyków!

Ciekawe, po co Monika dzwoniła? Kurczę, powinnam ją odwiedzić, nie widziałyśmy się od urodzin Antka w styczniu. Jak na przyjaciółki nie mamy ostatnio zbyt ożywionych kontaktów… I pomyśleć, że kiedyś trudno nam było jeden dzień wytrzymać bez plotek!

– A wiesz – Antek wyłączył lutownicę z kontaktu i gapił się z nienawiścią na wciąż luźne przewody. – Te słuchawki dostałem jeszcze od Sylwka, chyba na imieniny. Szkoda, że już go nie ma. Mruk był straszny, ale przynajmniej miałem z kim na ryby pojechać. I nad wodą nie gadał…

– Czasem miałam wrażenie, że lubisz go bardziej niż jego żona – uśmiechnęłam się. – Parę w brydżu też tworzyliście lepszą.

– Kopę lat, co nie? – zamyślił się.

Z Sylwkiem jakieś dwadzieścia pięć, z Moniką od czasów wspólnej ławki w liceum. Potem studia i stancja, następnie powrót do miasteczka i praca w tej samej szkole, nawet dzieci urodziłyśmy w tym samym roku. Czterdzieści pięć wspólnych lat jak w pysk strzelił! No więc, czemu nie sięgnę po telefon i nie zadzwonię jak człowiek, by dowiedzieć się, o co chodzi Monice?

Też coś, rozbrajająco kobieca!

Westchnęłam i wzięłam komórkę, a potem znalazłam numer Moniki. Było jednak zajęte, więc odetchnęłam – pewnie przyjaciółka jak zwykle urządzała sobie konferencję z córką, która mieszkała w Gdańsku. Odkąd tamtej wiosny zmarł Sylwek, jakoś nie mogłyśmy odnaleźć dawnej bliskości.

Latem i jesienią nie było to jakoś odczuwalne, chodziłyśmy razem do parku albo nad rzekę, trochę nawet przymierzałyśmy się do regularnych treningów nordic walking, ale potem pogoda się zepsuła na amen i w zasadzie od czasów mojego zapalenia oskrzeli już nigdzie razem nie wyszłyśmy. Ze dwa razy mnie odwiedziła, ale miałam wrażenie, że nie czuje się u nas za dobrze… Chociaż może niepotrzebnie zasugerowałam się uwagą Antka, że może jej być przykro patrzeć, jak my dwoje wciąż mamy jeszcze siebie.

– Gdybyś chciała odwiedzić Monikę, mogę cię zawsze podrzucić – powiedział teraz i kolejny raz zdziwiłam się, jak sprawnie działa komunikacja w długoletnim małżeństwie.

Wystarczy pomyśleć i hop, już jest odpowiedź! Aż strach coś kombinować na boku… Inna rzecz, że kto by chciał uciąć sobie romansik ze starą babą? Żebym chociaż była bogata albo wpływowa! Antek przyglądał mi się podejrzliwie i postanowiłam zmienić tor myśli.

– Myślisz, że Monika nadal ma te swoje koty? – zapytałam.

– Pewnie tak – wzruszył ramionami. – Przecież powiedziała, że na psa jest już za stara, a sama mieszkać nie będzie. Chyba że poszła w ptaszki – zaśmiał się. – Trzeba przyznać, że czasami bywa rozbrajająco kobieca z tą potrzebą opiekowania się.

A ja to niby co, jestem męska, bo nie przepadam za sierściuchami, które srają po kątach i strzykają na płaszcz wiszący na wieszaku? Właśnie to mi się przydarzyło ostatnio, gdy byłam u przyjaciółki, i odechciało mi się wizyt. Pralnia chemiczna nie jest tania, że już nie wspomnę o tym, że i tak wciąż czuję ten smrodek i wychodząc w kożuszku, mam wrażenie, że nie ja jedna. Ulubione zimowe wdzianko wisi od trzech miesięcy na balkonie…

Doczekam do wiosny, kiedy będziemy mogły spotkać się w plenerze, pomyślałam, i żeby uspokoić sumienie, sięgnęłam znów po telefon. Tym razem Monika odebrała od razu, a Antek widząc, że rozmowa zanosi się na dłużej, wykorzystał okazję, by zmyć się do salonu.

Pogadałyśmy trochę, co słychać, potem przyszedł czas na obowiązkowy w tym wieku raport o zdrowiu i relację z ostatniego tournée po przychodniach specjalistycznych. Dobrze było ją słyszeć i wiedzieć, że nieźle sobie radzi – może za szybko zrezygnowałam z bieżących kontaktów?

– To jak, zgodziłabyś się, Joasiu? – dotarło do mnie znienacka. – Mogę na ciebie liczyć?

Zaraz, zaraz, ale o czym ona mówi?

Najwyżej dwie minuty temu opowiadała, że jej córka urodziła właśnie dziecko, swoją drogą, trzeba mieć końskie zdrowie, żeby się zdecydować po czterdziestce na kolejnego, trzeciego już potomka…

– Przepraszam cię, Monia, mam jakieś kłopoty z zasięgiem – skłamałam. – Ostatnie słowa, które usłyszałam, to że masz nowego wnuka.

– Bo mam – potwierdziła. – I właśnie chciałabym jechać do Gdańska na chrzciny. Pytałam, czy zajęłabyś się moimi kotami przez jakiś tydzień.

Aż mi dreszcz przebiegł po plecach, jakby ktoś przestąpił mój grób. Ja kotami?! Przez tydzień? A ile tych kotów właściwie teraz jest?

– Tylko trzy – wyjaśniła Monika. – Jednego właśnie udało mi się wepchnąć Nowackiej. Musiałabyś przyjść raz dziennie, sypnąć im żarcia, zmienić wodę i oporządzić kuwetę.

Wystarczyło mi siły i samozaparcia tylko na to, by spytać, jaki konkretnie termin wchodzi w grę, bo Antek ciągnie mnie na jakieś wesele do swojej rodziny, a potem obiecałam oddzwonić z odpowiedzią. Dopiero gdy się rozłączyłam, zobaczyłam, że mąż stoi obok i patrzy na mnie z dziwnym uśmieszkiem.

– Koty? – zapytał tylko.

No, koty, koty... Ja nie wiem, co to jest, że niektórym starszym paniom odbija i zaczynają ściągać do domu wszelkie kulawe i zaniedbane tałatajstwo! Jeszcze bym rozumiała bezdzietne, bo to i jakiś niewyżyty instynkt macierzyński i samotność, ale Monika? Ma dzieci, ma wnuki… Czego jej jeszcze brakuje?

– Będziesz chyba musiała jej powiedzieć, że nie znosisz zwierząt – mąż wzruszył ramionami. – To jedyne uczciwe postawienie sprawy.

Ależ lubię zwierzęta, ale to nie jest równoznaczne z tym, że pragnę grzebać w ich odchodach! I niech mi tu Antoś nie chrzani, że są jakieś nowoczesne wchłaniające podłoża i sprzęt; puszczę pawia w te kosmiczne wynalazki i dopiero będzie problem ze sprzątaniem. I w ogóle, jak można prosić kogoś o coś takiego? Przecież to jest po prostu nadużycie przyjaźni.

– Nadużycie? – zdziwił się mąż.

– A pamiętasz, jak pojechaliśmy do Chorwacji, a Monika przychodziła codziennie podlewać ci kwiatki, bo były upały? Kiedy wróciliśmy, tylko nasz balkon był kolorowy, na reszcie straszyły uschłe badyle.

– To nie jest to samo!

Żeby człowiek we własnym mężu nie mógł mieć wsparcia! Jego zdaniem powinnam się poświęcić albo przyznać, że nie zamierzam nigdy opiekować się zwierzętami Moniki, wtedy będzie mogła poszukać kogoś innego, zamiast się łudzić, że można na mnie liczyć. Naprawdę?

Czytaj także:
„Moja przyjaciółka zmieniła się w snobkę. Kpiła z biednych ludzi i pracy na kasie, a sama dorobiła się na plecach rodziców”
„Moja przyjaciółka miała romans na wakacjach i zaszła w ciążę. Narzeczonemu wmówiła, że to jego dziecko”
„Przez mój długi jęzor wszyscy wiedzą, że moja przyjaciółka była molestowana przez ojca. Straciłam jej zaufanie i miłość"

Redakcja poleca

REKLAMA