To było wyjątkowe lato. Przede wszystkim dlatego, że właśnie tego roku, w połowie lipca, obie z Agatą obroniłyśmy prace licencjackie na wydziale pedagogiki. Już wtedy wiedziałyśmy, że żadna z nas nie planuje kariery nauczycielki – ja chciałam wyjechać za bratem do Dublina i zarabiać w euro na wymarzone mieszkanko w rodzinnym Szczecinie. Agata planowała założenie firmy reklamowej. Liczyła, że w tym przedsięwzięciu pomoże jej narzeczony, Paweł, który był wziętym chirurgiem i miał rozległe znajomości.
Nie miałyśmy złudzeń, że dorosłość jest tuż za progiem i nie będzie łatwa. Skończą się całonocne balangi w akademiku, wypady do klubów i obiadki na koszt rodziców. Zacznie się ciułanie każdego grosza, przylatywanie do Polski na święta, a w końcu niańczenie ukochanych dzieci (obie zgadzałyśmy się, że dobrze byłoby się o nie postarać w niedalekiej przyszłości).
Byłyśmy najmłodsze z paczki, która 5 lat wcześniej wyjechała z Pomorza do stolicy w poszukiwaniu życiowej szansy, więc dobrze wiedziałyśmy, o czym mówimy. Nasi znajomi chwalili się kolejnymi kredytami, pociechami i obrączkami. Przy nich nasze „kawalerskie” życie przypominało zabawy dzieci w dom.
– To ostatnie takie lato, a pogoda w Polsce ma być niepewna. Zaszalejmy gdzieś, gdzie jest ciepło, rosną palmy i nie ma zmartwień – kusiła moja przyjaciółka.
Jak zwykle jej uległam. Z nas dwóch Agata była zdecydowanie bardziej przebojowa i to od niej z reguły wychodziły szalone pomysły. Poznałyśmy się jeszcze w Szczecinie, w szkole średniej. Spodobało mi się, że nowa koleżanka nie ma wielu zahamowań, że podoba się chłopcom i że przebywanie z nią oznacza obecność w atrakcyjnej towarzysko paczce. Z czasem, kiedy zamieszkałyśmy na jednej stancji, poznałam i drugą twarz Agaty – zalęknionej, ciężko skrzywionej w dzieciństwie przez trudne relacje z rodzicami, pełnej kompleksów dziewczyny. Być może to, że tak wiele o niej wiedziałam, a także to, że dzięki niej i ja stawałam się innym człowiekiem, sprawiło, że stałyśmy się nierozłączne.
Kiedy Agata zdecydowała się na studia w Warszawie, ja nie zastanawiałam się długo. Moja tradycyjna rodzina była temu bardzo przeciwna. Studia tyle kilometrów od domu oznaczały kilka lat wyrzeczeń i kłopoty finansowe, a rodzice widzieli mnie raczej w charakterze sprzedawczyni w miejscowym sklepie obuwniczym. Postawiłam jednak na swoim i zaczęłam studia na pedagogice.
To może smutne, ale nie miałam wielkich aspiracji. Nie zdawałam na pedagogikę dlatego, że te studia szalenie mnie interesowały – tam po prostu bez problemu się dostałam. Na szczęście zajęcia na uczelni nie okazały się bardzo absorbujące i mogłam na pół etatu podjąć pracę kelnerki w pubie niedaleko domu. A kiedy jeszcze poznałam Krzysztofa, który tak jak ja dorabiał sobie w pubie i studiował, nie miałam wątpliwości, że dobrze zrobiłam, opuszczając rodzinne strony.
Życie Agaty nie układało się w tym czasie tak różowo. Skłócona z rodzicami, tkwiła po uszy w długach. Niestety, nie nauczyło jej to oszczędności. Kiedy tylko udało się jej zarobić jakieś pieniądze, kupowała torebki po kilkaset złotych albo markowe kosmetyki. Czasami, jako „ta rozsądniejsza”, usiłowałam przemówić jej do rozumu, ale ona niezmiennie odpowiadała:
– Nic się nie martw, to jest moja inwestycja.
Szybko miałam się przekonać, w jakim to zawodzie inwestycją jest szminka za 200 złotych. Agata postanowiła znaleźć sobie sponsora.
– Za chwilę skończę studia, a nic nie mam – tłumaczyła mi pewnego wieczoru – ty jesteś poukładana, masz Krzyśka i niewielkie aspiracje. Ja nie chcę żyć w dwupokojowym mieszkaniu w bloku. Jestem stworzona do czegoś innego. Chcę poznać człowieka, który będzie mnie kochał, szanował, ale jednocześnie jest w stanie zapewnić mi utrzymanie. W szkole pracować nie zamierzam, wiesz dobrze, że się do tego nie nadaję. Rozkręcę firmę i pokażę w końcu rodzicom, na co mnie stać. Ale do tego potrzeba gotówki.
Kilka tygodni później Agata przyprowadziła do domu Pawła. Paweł, oprócz tego, że był wziętym chirurgiem, na dodatek rozwodnikiem, co za szczęśliwy dla Agaty zbieg okoliczności, był brzydki jak czarny charakter z bajek. Starszy od mojej przyjaciółki co najmniej 10 lat, złośliwy i przekonany o wyższości każdego, kto może pochwalić się złotą kartą kredytową. Od pierwszej chwili wiedziałam, że się nie polubimy i, rzeczywiście, nie pomyliłam się. Paweł od początku naszej znajomości traktował mnie jak brzydki dodatek do Agaty.
Co gorsza od samego początku był straszliwie o Agatę zazdrosny. Wystarczyło, by dłużej porozmawiała z innym mężczyzną, zaczynał ją wyzywać i poniżać. Towarzystwo innych mu w tym nie przeszkadzało. Ostrzegałam Agatę, że to nie rokuje dobrze ich związkowi, ale zbywała mnie śmiechem:
– Jak kocha, to jest zazdrosny, wiadomo. Cieszę się, że Pawłowi naprawdę na mnie zależy. A wiesz, że ostatnio poprosił mnie o rękę? Ani się obejrzysz, jak będziesz tańcować na naszym weselu.
Wobec takiej perspektywy tym chętniej zgodziłam się na letni wyjazd z przyjaciółką, pewnie ostatni w naszym życiu. Paweł, któremu obowiązki nie pozwoliły na dłuższe zostawienie kliniki, szalał, targany obawami:
– Ale musisz mi obiecać, że będziesz pilnowała mojej Agaci jak oka w głowie – nie wiadomo, prosił czy groził? – Ty sobie rób co chcesz, ale jej nie wolno nawet pomyśleć o innym – zapowiadał stanowczo. – Jeśli tylko dowiem się, że nie myślała o mnie każdą sekundę tego pobytu, nici z naszych zaręczyn, nici ze ślubu, a wy obie zobaczycie. Już teraz możecie pożegnać się z waszymi pięknymi buziami.
Już dawno wytłumaczyłam sobie, że Paweł to wariat, więc nawet nie próbowałam z nim dyskutować. W połowie lipca wyleciałyśmy we dwie na wycieczkę do Grecji. Dopiero kiedy samolot oderwał się od ziemi, Agata odżyła.
– Teraz mam zamiar pożyć – wytłumaczyła mi – nawet nie wiesz, jak strasznie traktuje mnie Paweł.
Przez krótki lot dowiedziałam się więcej niż przez ostatni rok. Paweł był zaborczy i chorobliwie zazdrosny. Ostatnio posunął się do tego, że uderzył Agatę, kiedy nie zgodziła się na pospieszny ślub cywilny.
– Bez przerwy pracuje, nie ma go całymi dniami, ale jak przychodzi, to jest jeszcze gorzej. Poniża mnie, wyzywa, porównuje do swojej byłej żony. Ostatnio ubzdurał sobie, że musimy mieć teraz, jeszcze przed ślubem, dziecko. Kiedy kolejny raz okazało się, że nie jestem w ciąży, pobił mnie tak, że przez dwa tygodnie musiałam chodzić w dżinsach, żeby ukryć siniaki na udach. To jakiś cud, że w ogóle puścił mnie na te wakacje. Może zrozumiał, że jeśli nie odpocznę od niego choć chwilę, to nie wytrzymam i odejdę – moja przyjaciółka nawet już nie starała się ukrywać łez.
Słuchałam tego przerażona.
– Agata, przecież nie możesz wyjść za takiego potwora – krzyczałam. – Jest jeszcze czas, możesz od niego odejść i znaleźć normalnego mężczyznę, z którym ułożysz sobie życie.
– Ale ja go kocham, nie mogę od niego odejść – wyjąkała moja przyjaciółka.
Na to nie miałam już argumentów. Postanowiłam zająć się sprawą po powrocie i nie dopuścić do tego, żeby Agata zmarnowała sobie życie.
Na razie jednak zdecydowałyśmy obie korzystać z uroków wakacji. A uroków tych było całe mnóstwo. Oczywiście codziennie plaża, wspaniałe greckie jedzenie, a wieczory w towarzystwie śniadych Greków. O paradoksie jednak, to nie jeden z nich zawrócił pewnego dnia w głowie mojej przyjaciółce...
Siedziałyśmy właśnie obie nad basenem trzeciego dnia pobytu, gdy usłyszałyśmy znajome:
– Można się przysiąść? – Polak, który nas zagadnął, był wysoki, mocno opalony i naprawdę roześmiany. Był też na oko w naszym wieku i... nie miał na palcu śladu po pospiesznie zdjętej obrączce, jak wielu innych gości hotelowych.
– Mam na imię Mateusz, jestem z Poznania.
– Agata i Iwona, Szczecin. – powiedziałam szybko i uśmiechnęłam się zachęcająco. – Będzie nam bardzo miło.
I rzeczywiście było nam bardzo miło. Mateusz był dobrze wychowanym, nieco nawet nieśmiałym studentem informatyki. Pierwszy raz przyleciał do takiego kurortu i czuł się trochę zagubiony, tym bardziej że przyleciał sam, bo siostra, z którą miał się pojawić, w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Byłyśmy zachwycone, mogąc wprowadzić go w nasze rozrywki. Już następnego dnia buszowaliśmy w trójkę po nadmorskim targu i śmialiśmy się z opowiadanych przez Mateusza dowcipów. Wieczorem razem poszliśmy na dyskotekę, a później na drinka do hotelowego baru.
Łatwo było zauważyć, że z nas dwóch Agata bardziej podoba się naszemu znajomemu. Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, bo jeszcze w czasach studenckich często tak bywało. Agata też wydawała się młodym informatykiem zainteresowana. Zagadnęłam ją o to wieczorem:
– Nie gniewaj się, ale sama sobie z tym poradzę – odpowiedziała tajemniczo – resztę życia pewnie spędzę u boku bogatego nudziarza, który żyć mi nie daje nawet w tym uroczym zakątku świata (faktycznie, telefon Agaty rozświetlał się diodą wiadomości co najmniej pięć razy na godzinę, a co dwie godziny Paweł dzwonił i nakłaniał ją do wcześniejszego zakończenia wczasów), niech więc zabawię się chociaż przez te dwa tygodnie.
Niedługo potem Agata stwierdziła, że przeprowadza się do Mateusza i żebym nawet pary z ust nie puściła, jeśli chcę ujść z życiem przed gniewem Pawła. Akurat tego mogła być pewna. Nawet jeśli nie pochwalałam swobody przyjaciółki (do głowy by mi nie przyszło zdradzić Krzyśka), nie zamierzałam nikomu mówić o tym, co robi.
Paweł, choć pacjentom pewnie wydawał się opanowanym chirurgiem wysokiej klasy, prywatnie był człowiekiem bez skrupułów, który nie zawahałby się, jak wielokrotnie groził, użyć skalpela do bynajmniej nie medycznych celów.
I pewnie wszystko skończyłoby się jak to zwykle bywa z wakacyjnymi romansami, na romantycznych kartkach i obietnicach, gdyby nie to, że w kilka tygodni po powrocie Agata nagle do mnie zadzwoniła:
– Musimy się spotkać – alarmowała – chcę z tobą porozmawiać.
Nie kazałam jej czekać. Umówiłyśmy się na popołudnie tego samego dnia.
– Jestem w ciąży. Z Mateuszem – wypaliła, ledwie zdążyłam usiąść. – Nie wiem, co mam robić. Paweł zabije mnie, jeśli się o tym dowie.
Tego akurat byłam pewna, zwłaszcza po tym, jak zobaczyłam go robiącego awanturę ochroniarzowi na lotnisku, że rzekomo za długo przygląda się „jego Agaci”.
I wtedy to wymyśliłam.
– Wmów mu, że to jego dziecko. Jeśli jesteś pewna, że chcesz z nim być. Bo ja na twoim miejscu jeszcze długo bym się zastanawiała – nie mogłam się powstrzymać od uwagi.
Pomysł początkowo wydawał się absurdalny. Paweł jest lekarzem, na pewno się zorientuje. Z drugiej strony – ludzie często wierzą w to, w co chcą wierzyć, a Pawłowi bardzo zależało, żeby mieć już potomka...
– Moja sytuacja nie może już być gorsza w jego oczach – stwierdziła po chwili Agata – spróbuję.
Nie zdziwiłam się specjalnie, gdy po kilku tygodniach Agata powiedziała oficjalnie na jednej z imprez:
– Spodziewamy się z Pawłem dzidziusia – nie patrzyła wtedy w moją stronę, a i ja odwróciłam wzrok.
Jej narzeczony stał obok cały rozpromieniony i dumny. Doleciało mnie jeszcze, jak chwalił się komuś, że już założył dla synka (a co będzie, jak urodzi się córeczka, przemknęło mi przez myśl) wysoko oprocentowaną lokatę.
Od tamtego czasu minęły dwa lata. Na początku kwietnia tamtego roku Agata urodziła wspaniałego chłopca, Marcinka. Niedługo potem wzięła z Pawłem ślub i pogodziła się z rodzicami. Nasze kontakty stały się chłodniejsze, może dlatego, że Agata zaprzątnięta była obowiązkami młodej mamy, a może dlatego, że zdawała sobie sprawę, że jestem jedynym świadkiem jej ponurej tajemnicy i wolała z tym świadkiem nie mieć za wiele wspólnego.
Ja wyprowadziłam się do brata, do Dublina. Pracuję jako kelnerka. Za trzy miesiące chcę wrócić i wziąć ślub z Krzyśkiem. On chyba czegoś się domyśla, jeśli chodzi o Agatę, ale nigdy o tym nie rozmawialiśmy.
Marcin, syn Agaty, rozwija się wspaniale i wszyscy się dziwią, że nie jest w ogóle podobny do Pawła. Legenda rodzinna głosi, że uprzejmość, łagodność i wrodzony spokój odziedziczył po dalekich przodkach Agaty. A ja nie mam zamiaru nigdy tej legendy burzyć.
Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.
Czytaj także:„2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”