„Mąż haruje za granicą, żeby nasz syn miał markowe ubrania. Nikt już nie wyzywa mi dziecka od biedaków”

uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Philipimage
„Benek i ja przez długi czas rozmawialiśmy o tym w nocy, nie wiedząc, jak postąpić. Czy mamy brać kredyty i udawać, że jesteśmy bogaci? Czy powinniśmy cierpliwie tłumaczyć dziecku, że nie dostanie tego czy owego, bo nas na to nie stać, mając nadzieję, że koledzy z klasy w końcu przestaną go dręczyć? A jeśli nie?”.
/ 01.03.2024 07:15
uśmiechnięta kobieta fot. Adobe Stock, Philipimage

Kiedy odkryłam, będąc w ciąży, że spodziewam się chłopca, a nie upragnionej dziewczynki, przez moment byłam rozczarowana. „Och, nie dla mnie te całe urocze ubranka, lalki, a potem kobiece plotkowanie”, pomyślałam. Ale szybko pojawiło się uczucie radości: syn!

Najważniejsze, by był zdrowy. Dodatkowo, inne matki mówiły mi, że z synem będzie mi prościej i taniej. Nie będzie potrzeby kupowania tylu ubranek, kosmetyków, biżuterii i różnych innych kobiecych wydatków... Też mi się tak wydawało. Że życie z chłopcem będzie mimo wszystko łatwiejsze. Tymczasem wystarczyło kilka lat, żeby zrozumieć, że problem nie leży w płci, ale w presji społecznej.

Nie byliśmy zamożni

Mąż pracował w urzędzie, a ja uczyłam historii w szkole. Nasze zarobki były zaledwie odrobinę wyższe od minimalnej krajowej i czasem zastanawialiśmy się, jak przeżyć do końca miesiąca. Dla mnie dodatkowym źródłem dochodu były korepetycje, ale czas, który na nie poświęcałam, odbierałam mojej rodzinie. Benek nie mógł dużo dorobić, ale za to pomagał w domu i opiekował się synem, kiedy ja jeździłam do uczniów po lekcjach. Jakoś sobie radziliśmy, ale na większe wydatki, takie jak wakacje, ferie dla Frania czy większe zakupy ubraniowe, musieliśmy oszczędzać.

Syn miał pretensje

Dodatkowo, szybko przekonałam się, że syn w domu wcale nie oznacza mniejszych wydatków... Kiedy był mały, miał w nosie to, w co jest ubrany: czy to z second-handu, czy z popularnej sklepowej marki, ale później...

– Czy naprawdę nie możesz mi kupić czegoś fajniejszego? Z robotami, laserami, z bohaterami z gier czy filmów? – prośby padały z prędkością światła.

Pewnie, że mogłam mu to kupić. Ale za kwotę, za jaką mogłabym nabyć jedną taką koszulkę, mogłabym kupić trzy mniej fajne. Próbowałam jakoś to wszystko połączyć i odnaleźć coś na czasie na promocjach, ale zaraz pojawiały się nowe wymogi. Bo Janek ma super grę, a Adaś nowe buty. Inni z kolei spędzają weekendy w parkach wodnych, a my nigdzie nie wyjeżdżamy. A na wakacje chciałby w końcu pojechać za granicę, a nie ciągle do babci i dziadka na wieś!

Synek zdawał się mieć do nas coraz więcej pretensji. No cóż, dla mnie większość rzeczy, które wymieniali moi podopieczni – a to byli licealiści, którzy już wkraczali w dorosłość – była czymś nieosiągalnym. Wakacje za granicą. Nauka angielskiego w Londynie. Drogie urania z sieciówek. Skąd wziąć na to wszystko pieniądze?

Pewnego razu jednej z uczennic zaginęły buty w szatni. Wypełnialiśmy razem dokumentację związaną z tym zdarzeniem i kiedy powiedziała mi, ile kosztowały, aż zrobiło mi się gorąco. Sześćset złotych! Za adidasy dla nastolatki! Sprawdziłam w internecie i okazało się, że rzeczywiście tyle kosztują. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś mógłby wydać taką sumę na jedną parę butów. Szczególnie dla dziecka, które jeszcze rośnie, nie dba o to, co ma, niszczy to, co dostaje, to gubi.

Nie było nas stać na zachcianki syna

Franio też marzył o kosztownych ciuchach, podróżach do egzotycznych miejsc z białymi plażami i palmami, weekendowych wypadach na pływalnię, do kina czy do parku rozrywki. Chciał mieć też cenny sprzęt elektroniczny, którym inni chłopcy ciągle się przechwalali. Rozumiałam to, naprawdę, ale nie potrafiłam zaspokoić wszystkich jego potrzeb i pragnień. Nie wspominając już o tym, że takie postępowanie byłoby niewłaściwe z pedagogicznego punktu widzenia.

Podczas ferii, czas wolny spędzał w miejscowym domu kultury, gdzie bawił się naprawdę fajnie, ale wstydził się opowiadać o tym swoim znajomym, kiedy wrócili do szkoły. W wakacje zawsze wyjeżdżaliśmy na jeden tydzień w góry, a później synek bawił się u swoich dziadków na wsi. Niestety, nie przywoził ze sobą drogich prezentów, pięknych zdjęć ani ciekawych historii, które budziłyby zazdrość u jego przyjaciół. Czuł się więc gorszy, mimo że ciągle mu mówiłam, że inne nie oznacza gorsze. Jeśli ktoś ma mniej pieniędzy, też może się cieszyć życiem, po prostu niekoniecznie w taki sam sposób jak osoba, która zarabia więcej.

Inni tylko udawali bogaczy

Nie mogłam uwierzyć, że każde dziecko w klasie, z wyjątkiem mojego syna, dostaje od rodziców wszystko, czego tylko zapragnie. W końcu wielu z nich zarabiało tyle samo co ja i mój mąż, nie każdy tam był przecież milionerem. To było po prostu niemożliwe! Poruszyłam ten temat z kilkoma matkami, gdy odbierałam syna ze szkoły. Wzruszały ramionami i przyznawały, że to nie jest łatwe, ale tam, gdzie mają możliwość, zaciągają raty czy biorą kredyt, aby tylko spełnić dziecięce marzenie o nowym telefonie, komputerze, grach, ubraniach, treningach czy dodatkowych lekcjach.

Nie mogłam tego pojąć... Zaciągać pożyczkę na buty dla dziecka, które z nich za kilka miesięcy wyrośnie? Zrozumiałabym jeszcze, gdyby to był kredyt na komputer czy rozłożenie na raty opłat za kurs języka obcego – to przecież inwestycja w edukację i przyszłość. Ale na zabawki? To przecież droga donikąd! To jak wejście w spiralę długów. Pożyczki trzeba spłacać, często zaciągając kolejne, a po doliczeniu opłat bankowych, te na początku drogie przedmioty stają się jeszcze droższe. A w kolejce czekają już następne do kupienia!

Franek był dręczony w szkole

Gdy Franio zaczął wracać ze szkoły z płaczem, straciłam cierpliwość. Dlaczego? Ponieważ koledzy z klasy zaczęli go dręczyć. Nazywali go biednym, a nas oskarżali o lenistwo. Twierdzili, że tylko lenie nie są w stanie zapewnić dzieciom godziwego życia. Któregoś razu użyli nawet słowa „patologia”. Nie mogłam puścić tego płazem! Z jednej strony, tłumaczenie swojemu dziecku takich rzeczy to jedno, ale z drugiej strony, walka z grupą rozpuszczonych bachorów to zupełnie inna historia.

Wybrałam się do wychowawczyni syna z prośbą o przeprowadzenie rozmowy z uczniami. Może akurat taki temat pasowałby do jakiejś godziny wychowawczej? Nauczycielka zgodziła się ze mną, jednak po rozmowie, którą przeprowadziła z klasą, Franek ogłosił, że już nigdy nie zamierza wracać do szkoły.

– Każdy wiedział, że to o mnie! Wszyscy się śmiali, że mama przyszła bronić biednego chłopaka, bo reszta jest lepsza! I że teraz mają siedzieć cicho, żeby mi nie było przykro! – Franio, który zazwyczaj był dzielny, w tym momencie po prostu zapłakał. – Nie wrócę do szkoły! Nigdy!

Martwiłam się o niego

Nie zmusiłam go do pójścia do szkoły następnego dnia. Dałam mu też wolne w kolejny dzień, licząc na to, że weekend pomoże mu ochłonąć, a inni uczniowie przemyślą swoje zachowanie. Myślałam, że może nowy tydzień rozpoczną z lepszym nastawieniem. Jakże byłam naiwna... Gdy Franio wrócił ze szkoły, rzucił plecak w kąt i nie chciał mi powiedzieć, co się wydarzyło.

– Nie powiem ci już więcej niczego! Zawsze tylko przez to mam kłopoty! I nie zamierzam wracać do szkoły! Jeśli zmusisz mnie do pójścia tam jeszcze raz, to zobaczysz, że coś sobie zrobię!

Zszokowała mnie taka wypowiedź z ust dziesięcioletniego dziecka. Możliwe, że tylko próbował mnie przestraszyć, pewnie oglądał jakiś film... ale musiałam zareagować. Nie mogłabym sobie wybaczyć, gdyby moje dziecko coś sobie zrobiło. Nawet tylko w formie niegroźnego protestu. A sytuacja w szkole ewidentnie eskalowała na tyle, że Franio był gotów posunąć się do naprawdę drastycznych kroków, byle tylko nie iść na lekcje.

Musieliśmy coś zrobić

Benek i ja przez długi czas rozmawialiśmy o tym w nocy, nie wiedząc, jak postąpić. Czy mamy brać kredyty i udawać, że jesteśmy bogaci? Skąd weźmiemy pieniądze na ich spłatę? Czy powinniśmy cierpliwie tłumaczyć dziecku, że nie dostanie tego czy owego, bo nas na to nie stać, mając nadzieję, że koledzy z klasy w końcu przestaną go dręczyć? A jeśli nie?

Czy przenosiny do innej szkoły lub klasy mogą pomóc, kiedy twoje dziecko jest ofiarą szykan i wyzwisk? Czy to coś zmieni? Dzieci są podobne wszędzie, a problemy się powtarzają. Musimy znaleźć inne, bardziej długoterminowe rozwiązanie.

Benek zdecydował się odejść z biura, mimo że bardzo lubił tę pracę. Wyjechał za granicę na kilka miesięcy. Wiedzieliśmy, że w ciągu tych kilku miesięcy zarobi więcej niż w poprzedniej pracy przez cały rok. Ta zmiana jest dla niego trudna, tęskni za nami, a my za nim, ale w końcu Franio ma markowe buty i nowy telefon. Dzieci w szkole już mu nie dokuczają, a kiedy powiedział, że jego tata jest w Belgii... No cóż, można powiedzieć, że stał się popularny. Szkoda tylko, że za taką cenę.

Ciągle mam wątpliwości

Nadal zastanawiam się, czy podjęliśmy właściwą decyzję. Faktycznie, teraz żyje nam się łatwiej, nie musimy się tak martwić o pieniądze, nawet jeśli nasze życie odbywa się na przemian w dwóch domach i krajach. Ale czy na pewno wybraliśmy dobrą ścieżkę? Czy nie ulegliśmy zbyt szybko naciskom społecznym, żeby mieć, zamiast po prostu być? To na pewno nie są wartości, w których wychowali nas rodzice, ale może faktycznie świat się zmienia i trzeba nadążać?

Z drugiej strony, Benek, mimo że obecnie pracuje fizycznie w fabryce, nie musi już wstydzić się swojego zarobku. Coraz częściej mówi mi, że nie jest pewny, czy chciałby wrócić do Polski. Może zdecyduje się na dłuższy pobyt, nawet roczny, aby uzbierać na remont mieszkania czy zakup samochodu? A może my z Franiem do niego dołączymy? To jest też możliwe, choć wiem, że tam na pewno nie będę mogła nauczać historii. Ale jakie to ma znaczenie, skoro po pracy w szkole muszę iść do następnej, dodatkowej roboty, żebyśmy mogli ledwo związać koniec z końcem?

Nie podoba mi się kierunek, w którym to wszystko zmierza. Ten materializm, ta pogoń za posiadaniem różnych rzeczy... Ale nie wszystko jesteśmy w stanie kontrolować. Miejmy nadzieję, że ta decyzja nie odbije nam się czkawką za kilka lat i że nadal będziemy tą rodziną, dla której warto zrobić wszystko. 

Czytaj także: „Szefowa ciągle na mnie patrzyła, więc zacząłem ją podrywać. Uwiodłem ją, ale szybko pożegnałem się z etatem”
„Rozwiodłam się z mężem, bo mnie zdradził. Z tęsknoty zrobiłam głupotę. Uwiodłam go i złapałam na dziecko”
„Teściowa twierdzi, że jej syn zachorował przeze mnie. Uparłam się, żeby był przy porodzie, a jest na to zbyt delikatny”

 

Redakcja poleca

REKLAMA