„Mąż wpadł we wściekłość, gdy moja siostra postanowiła z nami zamieszkać. Ale co ja mogę? Przecież dom jest w połowie jej”

kłótnia męża z żoną fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„– Bardzo mi przykro, szwagrze, ale nie masz racji. Wyjechałam z domu dawno temu, nie dostałam od rodziców nic, zawsze radziłam sobie sama. To Monika mieszkała z rodzicami, to ją utrzymywali na studiach, jej zachcianki spełniali, pomagali opiekować się dziećmi, prawda siostra? – odwróciła się w moją stronę”.
/ 22.03.2023 15:15
kłótnia męża z żoną fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Nigdy nie miałyśmy szczególnie bliskich kontaktów z moją siostrą. Kiedy się urodziłam, Marta była już dużą, dziesięcioletnią dziewczynką. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam, że ciągle mi dokuczała. Nie wiem, czy mnie nie lubiła, czy o co chodziło…

W wieku dwudziestu lat Marta wyjechała za granicę. Dobrze pamiętam awanturę, jaka wtedy wybuchła w naszym domu. Rodzice nie zgadzali się na jej wyjazd, prosili, żeby została, obiecywali jej sfinansowanie studiów. Ale ona nie chciała ich słuchać. W końcu już tylko krzyczeli na siebie nawzajem, a mama płakała. Nic to jednak nie dało, bo Marta i tak wyjechała.

Od tego czasu zostałam właściwie jedynaczką. Marta dzwoniła bardzo rzadko, w domu pojawiała się raz, góra dwa razy w roku, a kiedy trzy lata po swoim wyjeździe wyszła za mąż, w ogóle przestała odwiedzać rodziców. Mąż Marty był Włochem. Początkowo mieszkali w Londynie, ale mieli w planach wrócić do Mediolanu, skąd pochodził Stefano.

Przeszkadzało mi mieszkanie z rodzicami

Rodzice całą swoją miłość, troskę i zapobiegliwość przelali na mnie. Zawsze wiedziałam, że kochają mnie najbardziej na świecie, ale z czasem stało się to mocno uciążliwe. Tak mnie pilnowali, że właściwie nie miałam nawet odrobiny intymności. Jako nastolatka z liceum potrzebowałam towarzystwa rówieśników, chciałam chodzić na imprezy i spotykać się z chłopcami. Niestety, każda moja prośba o zgodę na wyjście napotykała na opór ze strony rodziców. Według nich powinnam skupić się na nauce, chodzić na zajęcia dodatkowe, na korepetycje z angielskiego czy francuskiego.

– Na wszystko inne przyjdzie jeszcze czas – twierdziła moja mama.

– Kiedy? – buntowałam się. – Jak będę miała czterdzieści lat?

Do czterdziestki ci jeszcze daleko, a na razie myśl o tym, żeby dobrze zdać maturę i dostać się na studia – słyszałam w odpowiedzi.

Może i było w tym trochę racji, ale uczyłam się przecież dobrze. Byłam grzeczną i posłuszną córeczką, a odrobina wolności na pewno by mi nie zaszkodziła. Jednak nie potrafiłam się zbuntować. Zastanawiałam się tylko czasami, czy rodzice tak samo traktowali Martę, i czy to właśnie z tego powodu nie wyjechała.

Na studiach poznałam Marcina, ja zaczynałam anglistykę, on właśnie kończył medycynę. Był właściwie moim pierwszym chłopcem, trudno się zresztą dziwić, wiedząc, jaki tryb życia dotychczas prowadziłam. Rodzicom spodobał się ogromnie, chyba nawet bardziej niż mnie, bo jeśli chodzi o mnie, to po pierwszych kilku spotkaniach emocje jakoś opadły. Czułam się jak w starym, dobrym małżeństwie, mimo że znaliśmy się tylko kilka tygodni. Marcin był dla mnie bardzo dobry, czuły, troskliwy. Kochał mnie na pewno bardziej niż ja jego.

Pobraliśmy się, kiedy byłam na trzecim roku studiów, a już rok później urodziłam synka. Na moim weselu po raz pierwszy od bardzo dawna pojawiła się w domu Marta, razem ze swoim włoskim mężem. Nie spodobał mi się, odniosłam wrażenie, że traktuje Martę jak popychadło, bardziej jak służącą niż jak żonę.

– Siostra, czy ty jesteś szczęśliwa? – odważyłam się zapytać, kiedy zostałyśmy na chwilę same.

Spojrzała na mnie zdziwiona, coś dziwnego błysnęło w jej oczach, ale natychmiast zgasło.

– Szczęśliwa? – roześmiała się, ale w tym śmiechu nie było wesołości. – Pewnie, jestem bardzo szczęśliwa.

Nie wierzyłam jej, ale nie miałam odwagi drążyć tematu. Później nie miałam już nawet czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Mąż, studia, dziecko… miałam mnóstwo zajęć.

Po ślubie zamieszkaliśmy z moimi rodzicami. Oddali nam piętro domu, a sami zajęli parter. Z jednej strony było to bardzo dobre rozwiązanie, mogłam zawsze liczyć na pomoc mamy, która była już na emeryturze. Tylko dzięki niej skończyłam studia, kiedy mały Adaś przyszedł na świat. Z drugiej strony miałam chyba tę swoją nadopiekuńczą mamę za blisko. Wiecznie mnie pouczała, wiecznie dawała dobre rady. Ciągle słyszałam:

– Moniko tak, Moniko inaczej. Moniko, zrób to, Moniko, zrób tamto.

Chwilami nie miałam już na to sił.

– Mamo, ja już od pewnego czasu jestem dorosła, jakbyś nie zauważyła… – złościłam się.

– I co z tego? – odpowiadała. – Dla mnie zawsze będziesz dzieckiem.

Siostra nie wyglądała dobrze...

Nawet kiedy moje drugie dziecko, córeczka, poszło już do szkoły, nie zmieniło się absolutnie nic. Mama zawsze wiedziała lepiej.

– Marcin, może byśmy się wyprowadzili – sugerowałam mężowi.

– Chyba oszalałaś – patrzył na mnie, jakbym mu proponowała lot w kosmos. – Po co? To bez sensu…

– Nie, to jedyne wyjście – próbowałam go przekonać. – Najwyższa pora, abyśmy spróbowali zamieszkać sami. W końcu jesteśmy małżeństwem już dziesięć lat, a oni wciąż traktują mnie jak małą dziewczynkę.

– Nie przesadzaj, mama ci dużo pomaga, powinnaś to docenić. A poza tym – zawahał się chwilę. – Włożyłem w remont tego domu mnóstwo kasy, a teraz mielibyśmy się wyprowadzić?!

Zaskoczył mnie swoim tokiem myślenia. Jakoś nigdy nie liczyłam, ile pieniędzy kosztują nas kolejne remonty i naprawy, ale w sumie Marcin miał rację. Dom był duży, z pięknym ogrodem, ale już stary. Ciągle wymagał nakładów finansowych i tym właściwie zajmowaliśmy się my, a tak naprawdę Marcin. W końcu przestałam myśleć o wyprowadzce. Przyjęłam do wiadomości, że musi zostać tak, jak jest. Poza tym rodzice byli coraz starsi, jeszcze kilka lat i mogli potrzebować pomocy, opieki, a mieli właściwie tylko nas.

Marta odzywała się bardzo rzadko, czasem przysyłała jakieś paczki, najwięcej dla dzieci – z ubraniami. Nigdy nas do siebie nie zaprosiła. Nie wiedzieliśmy, jak żyje, jak mieszka, nic. Wydawało się, że nie chce utrzymywać z nami bliższych kontaktów.

Wypadek rodziców spadł na nas wszystkich jak grom. Wybrali się w odwiedziny do siostry mamy, do Gdańska. Rozpędzony tir zgniótł samochód rodziców i jeszcze jeden. Nie potrafiłam się uspokoić, a na myśl o tym, że nasza córka, Basia, tak bardzo chciała z nimi jechać, i tylko niezaliczony sprawdzian z matematyki spowodował, że Marcin jej nie pozwolił, dostawałam drgawek z nerwów.

Na pogrzeb rodziców przyjechała Marta. Nie widziałam jej dobrych kilka lat, i gdybym nie wiedziała, że to ona, to nie wiem, czy bym ją poznała. Była ode mnie starsza o dziesięć lat, a wyglądała jak stara kobieta.

– Siostra, co się stało? Chora jesteś? – zapytałam ją cicho.

Rzuciła mi ostre spojrzenie.

– Niby dlaczego?

Zawahałam się, ale z tyłu za mną odezwała się nagle Basia.

– Bo nie wyglądasz dobrze, ciociu.

– Przyjechałam na pogrzeb rodziców, nie mam powodów wyglądać dobrze – burknęła w odpowiedzi.

Nie miałam pojęcia, dlaczego moja siostra tak się zachowuje, dlaczego nie pozwala się do siebie zbliżyć, nigdy nie chce szczerze porozmawiać, jest dla nas wszystkich jak obca. Basia wzruszyła tylko ramionami i wyszła, jej było pewnie wszystko jedno.

– Nie złość się, Basia nie miała nic złego na myśli – powiedziałam.

– Daj spokój – Marta odezwała się nagle zupełnie innym tonem. – Wiem, że źle wyglądam, miałam bardzo zły okres ostatnio. I tyle.

Chcesz o tym pogadać?

– Nie, nie – zaprzeczyła gwałtownie.

Zapytałam, jak długo z nami zostanie

Po pogrzebie rodziców Marta rozlokowała się na parterze domu, wyglądało na to, że zamierza zostać na dłużej. No cóż, dom dziedziczyłyśmy do spółki, połowa należała do Marty. Trochę inaczej patrzył na tę sprawę mój mąż.

– Nie może tak być – denerwował się. – Ona stąd wyjechała trzydzieści lat temu. To my przez większość tego czasu utrzymywaliśmy, remontowaliśmy, dbaliśmy o dom i ogród. Włożyłem tu mnóstwo pieniędzy, a teraz raptem ona wraca i uważa, że należy jej się połowa. Co to ma znaczyć?!

– Marcin, przecież to moja siostra, nie mogę jej wyrzucić. Zresztą nie mam takiego prawa…

– Ja nie chcę nikogo wyrzucać, ale porozmawiaj z nią chociaż – westchnął. – Zapytaj, kiedy wraca do siebie. I w ogóle, co dalej zamierza.

– Dobrze, porozmawiam – zgodziłam się w końcu niechętnie.

Wiedziałam, że Marcin ma rację, ale jakoś nie mogłam się zebrać do tej rozmowy. W końcu jednak nie mogłam tego dłużej odwlekać, atmosfera robiła się coraz bardziej napięta.

Któregoś dnia, dobre trzy miesiące po pogrzebie rodziców, zeszłam do siostry. Siedziała w kuchni naszej mamy przed otwartym laptopem.

Chciałam z tobą porozmawiać… – usiadłam naprzeciw niej.

Podniosła głowę i spojrzała na mnie wyczekująco, ale się nie odezwała. Zresztą, odkąd u nas mieszkała, w ogóle była niespecjalnie rozmowna.

– Chciałam cię zapytać, jak długo zamierzasz tu zostać? – wydusiłam z siebie z niemałym trudem.

Czułam się bardzo niekomfortowo, jakbym ją wyrzucała.

– Dlaczego pytasz?

– No bo wiesz, bo… – jąkałam się.

Nigdy nie byłam asertywna.

– Chcielibyście się mnie pozbyć? – Marta nie czekała, aż cokolwiek z siebie wyduszę. – No powiedz wprost, chcecie zostać sami w tym domu.

– No wiesz… – znowu nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Słuchaj, Monika, ja tu zostaję – powiedziała spokojnie.

Spojrzałam na nią bezbrzeżnie zdumiona.

Jak to zostajesz?

– Normalnie, zostaję. Nie wracam już do Włoch – odparła.

– A twój mąż?

Rozwiodłam się z tym draniem. Już kilka lat temu – dodała.

– I nic nam nie powiedziałaś? – nie mogłam uwierzyć. – Nikomu?

– Po co? – Marta wzruszyła ramionami. – Nikogo to nie interesowało.

– Co ty mówisz?! To nieprawda! Rodzice ciągle się o ciebie martwili.

– Serio? – roześmiała się gorzko. – Jakoś tego nie zauważyłam.

– Może nie zauważyłaś, ale się martwili, szczególnie mama. To raczej ty nigdy nikogo do siebie nie dopuszczałaś! – wreszcie to z siebie wyrzuciłam.

– Muszę tu zostać – siostra nie zamierzała ciągnąć tego tematu. – Chcę tu zostać – poprawiła po chwili.

Właściwie dopiero teraz się poznajemy

Nie miałam pojęcia, jak o tym powiedzieć Marcinowi. Byłam pewna, że mu się to nie spodoba. Bo skoro Marta wyjechała, to dom jest nasz. Według niego, my ponosiliśmy koszty remontu i utrzymania, my opiekowaliśmy się rodzicami (mimo że oni żadnej opieki jeszcze nie potrzebowali), wiec dom nam się należy.

Czułam, że wybuchnie awantura i nie myliłam się. Jednak Marta zadziwiająco spokojnie wysłuchała wszystkich pretensji mojego męża i na jego stwierdzenie, że nic jej się tu nie należy i powinna się wyprowadzić, tylko parsknęła kpiącym śmiechem.

– Bardzo mi przykro, szwagrze, ale nie masz racji. Wyjechałam z domu dawno temu, nie dostałam od rodziców nic, zawsze radziłam sobie sama. To Monika mieszkała z rodzicami, to ją utrzymywali na studiach, jej zachcianki spełniali, pomagali opiekować się dziećmi, prawda siostra? – odwróciła się gwałtownie w moją stronę.

Nie potrafiłam zaprzeczyć, bo tak wyglądała rzeczywistość. Skinęłam tylko głową bez słowa.

– No właśnie – powiedziała. – Teraz chcę tu zamieszkać. Należy mi się połowa domu, druga połowa jest wasza. Dobrze wiecie, że taka jest prawda.

– Marcin, przecież ona ma rację – powiedziałam wieczorem mężowi, kiedy już kładliśmy się spać, a on ciągle powtarzał, że zrobi z tym porządek i Marta będzie musiała się wynieść.

– Jaką rację?! – zdenerwował się natychmiast. – Rodzice już dawno powinni przepisać ten dom na nas. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego twój ojciec nie chciał tego zrobić…

Spojrzałam na niego zdziwiona.

Rozmawiałeś z nim o tym?

– Oczywiście, że rozmawiałem, ale był bardzo uparty. Nie mam pojęcia, dlaczego nie dał się przekonać.

– Może dlatego, że jakby nie było, miał dwie córki, a nie jedną – nie potrafiłam powstrzymać sarkazmu.

Byłam wściekła. Mój własny mąż starał się ustalać z moim własnym ojcem sprawy dotyczące mojego rodzinnego domu… i ani myśleli mnie o tym poinformować. Bo tata też był dobry. Ani słowem mi o tym nie wspomniał. Mama też, a pewnie wiedziała. Wszyscy traktowali mnie jak małą dziewczynkę. Jak mogłam nie być zła?!

Marta zagospodarowała po swojemu mieszkanie rodziców. Dopiero teraz dowiedziałam się, że moja siostra, mieszkając za granicą, utrzymywała się z urządzania wnętrz. Naprawdę była w tym dobra. Marcin nie ukrywał swojego niezadowolenia i wciąż dogadywał mi, że powinnam mu pomóc.

– W wyrzuceniu z domu własnej siostry? – zapytałam któregoś razu. – Nawet o tym nie myśl – dorzuciłam, zanim zdążył się odezwać.

Niespodziewanie stronę Marty wzięły nasze dzieci, a w szczególności Basia. Spędzała z ciotką mnóstwo czasu, coraz bardziej zafascynowana jej pracą. Cieszyłam się z tego, bo dotychczas Basia nie przejawiała właściwie żadnych zainteresowań. Mój mąż przez całe nasze wspólne życie więcej czasu spędzał w pracy niż w domu i nic się w tym względzie nie zmieniło. Może właśnie dlatego wraz z upływem czasu zaczynałam być coraz bardziej zadowolona, że mam Martę blisko siebie.

Właściwie dopiero teraz zaczynałyśmy się poznawać, spędzać razem czas, rozmawiać. Marta pomału otwierała się przede mną, opowiadała o swoim nieudanym małżeństwie i trudnym życiu za granicą. Ja odwdzięczałam jej się opowieściami o sobie i rodzicach. A także o relacjach z mężem, nie zawsze łatwych.

Do prawdziwej, siostrzanej miłości jeszcze daleka droga, ale jest między nami coraz lepiej. Z każdym dniem stajemy się sobie coraz bliższe. Od pewnego czasu mam też wrażenie, że i Marcin odpuścił. Przestał mi dogadywać i wymyślać, w jaki sposób pozbyć się mojej siostry. Zaczęłam wierzyć, że wszystko się jeszcze ułoży.

Czytaj także:
„Gdy Basia zrzekła się praw do mieszkania po matce, siostra zerwała z nią kontakt. Zależało jej na kasie, nie na rodzinie”
„Rodzeństwo chciało pozbawić najmłodszego brata spadku. Choć to jemu się należał, hieny próbowały uszczknąć trochę grosza”
„Siostra okradła mnie ze spadku po rodzicach. Przebiegła małpa podsunęła ojcu dokumenty, gdy już nie wiedział, co podpisuje”

Redakcja poleca

REKLAMA