„Mąż dostał ogromny spadek i ani myślał się nim ze mną podzielić. Moje marzenia poszły w odstawkę, bo liczyła się tylko kasa”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Spojrzałam na niego. Uśmiechał się trochę jak rodzic do córki, która właśnie wyznała, że jak dorośnie, wyjdzie za księcia z bajki. No tak… Właśnie z takiej kategorii były moje marzenia”.
/ 28.01.2023 10:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Kiedy mój mąż odziedziczył po rodzicach połowę kamienicy w centrum miasta, byliśmy pełni nadziei. Nasza sytuacja finansowa wreszcie się poprawi dzięki oddaniu kamienicy pod wynajem.

– Na dole jest idealne miejsce na sklep lub biuro, wystarczy mały remont – twierdził Janek, zacierając ręce na samą myśl o przyszłych wpływach.

Co do mnie… im dłużej o tym rozmyślałam, tym bardziej rysowała mi się w głowie zupełnie inna koncepcja, ale Janek tak się zapalił do pomysłu wynajmowania budynku, że nie śmiałam mu się zwierzyć z mojego pragnienia. Czułam też, że ostateczna decyzja powinna należeć do niego. Snułam więc swoje plany po cichu, czekają na rozwój wydarzeń. Janek załatwił ekipę remontową, która lada dzień miała wejść do budynku.

Tymczasem życie toczyło się dalej

Codziennie wychodziłam do pracy, która dawała mi satysfakcję i poczucie spełnienia. Pracowałam jako przedszkolanka i nie wyobrażałam sobie siebie w innej roli. Niestety, placówka, w której byłam zatrudniona, nie pozwalała mi w pełni rozwinąć skrzydeł.

Skostniałe zasady, przestarzałe metody wychowawcze i niezbyt skora do zmian dyrekcja – chętnie bym to wszystko zmieniła, ale nie miałam zbyt wielkich możliwości. Robiłam zatem, co mogłam. Poświęcałam się dzieciom do reszty, przymykając oko na różne niedogodności, a w duszy pielęgnując marzenie o stworzeniu własnego przedszkola. Wiedziałam jednak, że wiąże się to z ogromnymi nakładami finansowymi. Poza tym: gdzie miałabym prowadzić placówkę? W małym mieszkaniu w bloku?

Ech, gdybym tak mogła przeznaczyć parter kamienicy na przedszkole… Wzdychałam do siebie, zmywając wieczorem makijaż w naszej mikroskopijnej łazience.

– Mówiłaś coś? – dobiegło mnie z pokoju obok.

Musiałam bezwiednie wypowiedzieć tę myśl na głos, bo przecież nie zamierzałam dzielić się nią z Jankiem. Nie chciałam mu mieszać w głowie i wpływać na jego decyzje. Zaczął już zresztą remontować kamienicę, więc pewnie i tak nic by z tego nie wyszło. Sięgnęłam po stojący na półce krem i nagle poczułam ciężar dłoni na ramieniu. Zerknęłam w lusterko. Janek stał tuż za mną. Bezszelestny lis z tego mojego męża…

A jeśli wpadniemy w spiralę długów?

– Wzdychasz tak, że aż lustra w domu parują. Co się dzieje? Powiedz, przecież widzę, że coś cię męczy. No, co tam?

Odwróciłam się i pogłaskałam go po policzku. Niczego nie dało się przed nim ukryć. Zwierzyłam mu się zatem z moich głęboko skrywanych marzeń.

– Nawet gdybyś się zgodził przeznaczyć parter na przedszkole, to skąd wzięlibyśmy kasę? Zwyczajnie nie stać nas na taką inwestycję – podsumowałam. – Poza tym uruchomienie takiej placówki wiąże się z masą wymogów, które trzeba spełnić, z mnóstwem przepisów, których trzeba się trzymać, to naprawdę nie w kij dmuchał, więc sama wiem, że to głupie… – gadałam szybko i nieco nerwowo, jakbym się tłumaczyła, a moje policzki robiły się coraz bardziej czerwone. Wstydziłam się, że mąż mnie przyłapał na takich niestosownych mrzonkach. Przecież Janek już od dawna miał konkretne plany wobec swojej nieruchomości.

– Spokojnie – przerwał mi.

Spojrzałam na niego. Uśmiechał się trochę jak rodzic do córki, która właśnie wyznała, że jak dorośnie, wyjdzie za księcia z bajki. No tak… Właśnie z takiej kategorii były moje marzenia. 
Kilka dni później, pochłonięta moim ulubionym serialem, ledwie zarejestrowałam, że trzasnęły drzwi i Janek wrócił do domu.

– Kochanie… – stanął w progu i przyglądał mi się dłuższą chwilę.

Zerknęłam na niego: znad szala wystawał mu czerwony nos, a zmarznięte policzki rozciągały się w uśmiechu.

– Stało się coś fajnego? – spytałam.

– Jeszcze nie, ale niebawem będzie się działo dużo fajnych rzeczy – odpowiedział, rozsupłując szalik i zdejmując kurtkę.

Udało mu się przyciągnąć moją uwagę

– Będziesz miała swoje wymarzone przedszkole – powiedział.

Wpatrywałam się w niego, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Mówił poważnie?

– Naprawdę nie musisz tego dla mnie robić – wydukałam, czując w gardle gulę.

– Nie muszę, ale chcę. Przemyślałem to.

Janek odwiesił kurtkę, zdjął buty i usiadł w fotelu naprzeciwko mnie. Minę miał taką jak wtedy, gdy się oświadczał. Zrozumiałam, że mówi śmiertelnie poważnie.

– Zrobimy remont generalny, dostosujemy parter do wszelkich wymogów. Mamy tam dużą przestrzeń, żal byłoby jej nie wykorzystać…

– Ale skąd weźmiemy na to wszystko pieniądze? – niemal krzyknęłam. Chciałam uwierzyć, cieszyć się, ale bałam się, że spełnienie mojego marzenia wpędzi nas w kłopoty, w jakąś chorą spiralę długów. 

– Sprzedamy to mieszkanie. 

– I co? Zamieszkamy w kamienicy?

Janek skinął głową. Tak, to było jakieś wyjście, sposób na częściowe zdobycie funduszy, na wkład własny, by dostać kredyt. Poczułam, jak nadzieja wypełnia moje serce. Usiadłam Jankowi na kolanach, tuląc się do niego i mocząc mu koszulę łzami. Gdy już leżeliśmy w łóżku, nie mogąc wciąż zasnąć z emocji, Janek szepnął:

– Coś mi mówi, że stworzymy cudowne miejsce i będziemy tam szczęśliwi.

Zaczęłam działać od następnego dnia i byłam pełna energii. Już wkrótce tonęłam w formalnościach, ale nie poddawałam się. W końcu udało mi się uzyskać pozytywne opinie od stosownych instytucji, zdobyć kredyt, a Janek nadzorował w tym czasie prace remontowe i wykończeniowe.

– Słyszałam, że otwierasz przedszkole – zaczepiła mnie w sklepie koleżanka, z którą pracowałam kilka lat. Właśnie wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim i szukała przyjaznego dla młodych matek miejsca, w którym mogłaby się zaczepić na dłużej.

– Punkt przedszkolny – poprawiłam ją. – Tak na początek. A co?

– To jak będziesz szukać ludzi do roboty, ja się ustawiam jako pierwsza w kolejce.

– Zapamiętam – odparłam uradowana.

Faktycznie się ucieszyłam, że chciała ze mną współpracować. Lubiłam ją i ceniłam, a nawet przy niewielkim obłożeniu, jakie na początek planowałam, będę potrzebować kadry. Lepiej wziąć kogoś zaufanego niż przypadkową osobę.

Pracowałam po kilkanaście godzin na dobę

Kilka miesięcy później, promieniejąc jak słońce, przecinałam wstęgę w drzwiach mojego punktu przedszkolnego. Wreszcie będę mogła w pełni, bez żadnych wątpliwości, poświęcić się pracy, którą kochałam, wdrażając rozwiązania i metody, dzięki którym dzieci poczują się w mojej placówce jak w drugim domu.

Nad przedszkolem – tak jak obiecał Janek – urządziliśmy nasze mieszkanie. Kolejne spełnione marzenie: przestrzeń zamiast ciasnoty. Jasny salon, duża łazienka, przytulna sypialnia i czekający na mnie ukochany mąż. Wyrozumiały i cierpliwy, bo przez pierwsze pół roku pracowałam po kilkanaście godzin na dobę, zajmując się podopiecznymi i załatwiając wciąż nowe sprawy, które wypływały. Im dłużej funkcjonował mój punkt przedszkolny, tym więcej otrzymywałam telefonów od zainteresowanych rodziców.

– A nie mówiłem…

Była już prawie noc, a ja siedziałam nad stertą dokumentów, z okularami na nosie i mruczącą kotką na kolanach. W ciągu dnia nie miałam czasu zająć się papierkową robotą, ale w ogóle mi nie przeszkadzało, że muszę poświęcać na nią wieczory. Spełnianie marzeń ma swoją cenę.

– Stworzyłaś cudowne miejsce. Wiedziałem, że będzie pięknie.

Podniosłam głowę i wymieniliśmy z Jankiem spojrzenia, oboje dumni z tego, czego wspólnie dokonaliśmy. Zadowoleni rodzice, zachwycone dzieci, kadra, która kocha i szanuje podopiecznych. Mimo masy roboty i konieczności rozwiązywania przeróżnych problemów to był właśnie sukces, o jakim marzyłam przez lata.

Czytaj także:
„Mąż dostał spadek po matce i niemal od razu rzucił pracę. Rozpił się i rozleniwił, sam sprowadził na siebie nieszczęście”
„W oczach ojczyma jestem pazernym prywaciarzem, Marcin zaś ofiarą podłego świata. Więc jemu należy się spadek”
„Siostra wyszła za mąż, narobiła sobie dzieci i zapomniała o rodzicach. Odezwała się po ich śmierci, była łasa na spadek”

Redakcja poleca

REKLAMA